Pein
Myśleli, że nie wiedziałem o Itachim. Wiedziałem o tym,
że się wybudził już na drugi dzień, ale nie chciałem psuć sobie niemalże
doskonałego humoru. Postanowiłem odwiedzić pokój Shukketsu jako lider.
Chyba mogłem, prawda?
Przeszedłem przez całą organizację, nie
mijając nikogo, co spodobało mi się. Żadnych niepotrzebnych wymian zdań,
zaczepek i bezsensownego pierdolenia. Ot tak, spokojny spacer po dziele
mojego życia. Cóż, w końcu to ja założyłem Akatsuki i na mojej piersi
ono rosło w siłę. Pojawił się Madara, ale on już zniknął. Wszystko jest
tak, jak być powinno. No, może poza małymi szczegółami jak Uchiha i
Shukketsu, którzy pochwalili się swoją niesubordynacją.
Wparowałem bez słowa do pokoju, zastając Itachiego rozwalonego na łóżku z
książką w ręce, a w fotelu siedziała Shichi z nogami rozłożonymi na
stole i paliła papierosa. Unieśli na mnie znudzone spojrzenia, jednak
tylko Itachi patrzył na mnie beznamiętnie i zupełnie bez uczuć. Shichi
mało brakowało, a połknęłaby papierosa ze zdziwienia.
Uchiha jak
gdyby nigdy nic, zatrzasnął książkę i wstał. Beztrosko przeszedł koło
stołu i stanął na wprost mnie, wyzywająco patrząc mi w oczy.
–
Daj mi pięć minut – powiedział poważnie, nie ruszając się z miejsca.
Uniosłem kącik ust lekko do góry, wycofując się powoli z pomieszczenia.
Nie miał szans na to, by mi zwiać. Obstawiłem organizację w koło swoimi
ciałami, a one były niezawodne. Spokojnym krokiem udałem się do
gabinetu, gdzie zamierzałem czekać nie więcej niż te pieprzone pięć
minut. Z oddali słyszałem donośny wrzask Shukketsu, która za wszelką
cenę chciała chronić Itachiemu tyłek. Zaśmiałem się w duszy, jej
naiwność mnie rozbrajała. Jeśli Uchiha coś postanowi, to nie ma na niego
mocnych, będzie tak, jak on sobie życzy.
Gdy naciskałem klamkę,
Uchiha stał już obok mnie, załatwił sprawę szybciej niż przypuszczałem.
Przeczesał włosy palcami, leniwie wchodząc za mną do pomieszczenia. Nie
usiadł, stał na środku gabinetu ze skrzyżowanymi rękoma na torsie.
Uważnie lustrował moje ciało, doszukując się podstępu. Czekał, aż
pierwszy ruszę do ataku. A ja stałem spokojnie jak on, patrząc mu w oczy
z bezczelnym uśmiechem.
– Słucham, co masz mi do powiedzenia? –
zapytałem beztrosko, kryjąc uszczypliwy ton za maską niefrasobliwości.
On stał sztywno, po chwili jednak padł na kolana przede mną, bijąc głową
w dłonie ułożone na posadzce. Nie podnosił się, tylko trwał w tej
pozycji, prawdopodobnie zbierając myśli. Czekałem.
– Możesz mi
wierzyć lub nie, ale Ryoutaro kłamie, łże cały czas! Ja nie mam żadnych
kontaktów z Konohą, nie pomyślałeś, że gdyby tak było, Akatsuki już
dawno zostałoby zrównane z ziemną?! Nigdy, ale to nigdy nie knułem
przeciwko tobie! – krzyknął, unosząc na mnie swoje dziwne spojrzenie.
Dziwine, bo błagalne, wyraźnie chciał usłyszeć słowa przebaczenia.
– A Shichi?
– Shichi nie ma z tym nic wspólnego, doprowadziła mnie do jakiegoś
stanu używalności…Ryoutaro nakłamał ci o nas wszystkich…Wiem, że teraz
ciężko ci w to uwierzyć, wydaje ci się to nieprawdopodobne… – Słyszałem
jego głos z oddali, urywał mi się kontakt z ciałami, najpierw z
Jigokudo, potem Shurado, Ningendo, Gakido, Chikushodo, a na koniec Tendo
i nagle przestałem czuć wszystkie ciała, skupiając się na rwącym bólu w
brzuchu.
Przede mną stał Uchiha, najwyraźniej z ostatnim
ciałem, ciałem Tendo wysłał klona, a do mojego sekretnego pomieszczenia
podkradł się, chcąc mnie zabić…Wyśmienity plan należący do geniusza.
Zero skazy. Zero niepowodzeń. Misja wykonana w stu procentach.
– A
jednak Ryoutaro nie kłamał… – wycharczałem, plując mu krwią pod nogi.
Nawet nie ruszył się o krok, tylko gwałtownie wyrwał katanę z mojego
brzucha, patrząc na mnie pustym wzrokiem.
– Ale nie mówił też
prawdy. Nagato, w tym świecie nikt nie powie ci prawdy. Zaufałeś zbyt
wielu ludziom na raz. A teraz ja zabijam ciebie, wykonując tobie
niesamowitą przysługę. – Zamachnął się kataną, przecinając mi tętnicę
szyjną.
Narrator
Wpadł do pokoju Shichi zdyszany, nie zwracając na nią
najmniejszej uwagi, tylko otworzył drzwi szafy z rozmachem, wyciągnął
jej plecak, rozsypał w koło siebie zwoje i pakował jej ubrania do worka.
Nie składał ich, tylko upychał nerwowo, pytając, czy dana rzecz będzie
jej potrzebna. Ona przytakiwała tylko posłusznie, w kąciku jej ust
samoistnie wypalał się papieros.
– Pieczętuj wszystko co ci
potrzebnie i nie gap się! – wysyczał, rzucając w nią zwojem. Ocknęła się
z letargu i wyrwała mu z ręki plecak, wyrzucając wszystko na podłogę.
– Ty pieczętuj wszystko co jest w szufladach i kartonach. To jest
najważniejsze. – Pomogła mu pieczętować swoje trucizny, medyczne księgi,
notatki i inne przybory. Skończyła szybciej od niego, wrzuciła
wszystkie zwoje na dno plecaka i przykryła je dwiema koszulkami, parą
spodni i kilkoma kompletami bielizny. Pospiesznie odpaliła jeszcze
papierosa, ubierając dopasowane spodnie, czarny t-shirt, a na to
granatowe letnie kimono. Spojrzał na nią jak na wariatkę, ale mimo
wszystko uśmiechnął się szeroko.
– Cieszę się, że nie zadajesz
durnych pytań – mruknął, pospiesznie wychodząc z pomieszczenia razem z
Shichi i skierował się do swojego pokoju. Pobiegli przez korytarz,
wpadając do jego lokum. Dziewczyna od razu rzuciła się do szafy,
wyrzucając z niej wszystko na podłogę. Itachi wszedł do toalety,
grzebiąc w szafkach w poszukiwaniu czegoś, a ona pieczętowała wszystko
co wpadło jej w ręce. Nie odważyła się jednak zaglądać do szuflad czy
szczelnie zamkniętych pudeł. Po kilku minutach, dołączył do niej,
wyciągając dwa sporych rozmiarów zwoje, w jednym zapieczętował cztery
kartony, w drugim stosy papierów ze wszystkich siedmiu szuflad
znajdujących się w biurku. O nic nie pytała, zapaliła tylko kolejnego
papierosa, przyglądając się temu, jak Itachi przebiera się w hakamę.
Prychnęła, wieńcząc ten ironiczny czyn salwą śmiechu. Na plecy założył
plecak, w ręce chwycił geta i pociągnął za dłoń Shukketsu, kierując się
do gabinetu Nagato.
Szła posłusznie, domyślając się, co mógł
zrobić Uchiha. Gdy weszli do pomieszczenia, wyciągnęła kolejny zwój,
pieczętując wszystko co znalazła w szufladach. Ominęła drętwe ciało
Peina, rzucając ukradkiem ciekawe spojrzenia w jego kierunku. Itachi nie
zostawał w tyle, opukiwał ściany, szukając ukrytych przejść i tajemnych
skrytek. Gdy nic takiego nie znalazł, postanowił przetrząsnąć sypialnię
Nagato. Mimo wszystko, on też był zapobiegliwy, a Itachi przypuszczał,
że rudy palant wszystkie swoje plany zostawiał w głowie.
– Idź
do kuchni, staraj się, żeby nikt ciebie nie zauważył i przyszykuj
prowiant na trzy dni – powiedział Itachi z pokoju obok. Dziewczyna bez
zastanowienia wyszła z gabinetu lidera, kierując się do kuchni. Tym
razem musiała wytężyć swoje umiejętności. Ostatnio jeśli chodzi o bycie
ninja osiadła na laurach, więc wsłuchała się we wszechogarniającą ciszę i
przemierzała korytarz niczym kocica. Granatowe kimono frunęło za nią,
łopocząc pod wpływem podmuchu powietrza niczym skrzydła.
Przyłożyła ucho do drzwi, nasłuchując przez moment. Nie było nikogo,
więc weszła, pakując do plecaka kilka butelek wody i jedzenie, które
miało przedłużoną datę ważności, pakowaną w sterylnie zamknięte
opakowania. Nie zastanawiała się nawet, dlaczego to robi i bezmyślnie
słucha Uchihę. Uchihę, bo w jej mniemaniu nieco spadł z rankingu
wszechwiedzącego i zawsze postępującego właściwie mężczyzny na pochopnie
działającego, inteligentnego faceta. Trochę tego żałowała, że weszła z
nim w spółkę. Prowadziło to do wielu problemów, choćby reszty Akatsuki
na karku czy nieprzewidywalny Ryuuki. Przygryzła wargę, starając się o
tym więcej nie myśleć.
Robiła kawę, gdy ktoś wszedł do kuchni.
Zamarła, nie obracając się i nie ukazując swojej twarzy. Zacisnęła mocno
powieki, przeklinając świat po którym chodziła. Zawiodła Itachiego,
zawiodła samą siebie. Jak mogła nie wyczuć kogoś, kto szedł korytarzem?
Dalej skulona, nie obracała się w stronę przybysza, który nawet nie
odezwał się słowem, tylko stał w drzwiach, przyglądając się jej plecom.
Zamarła w jednej pozycji, udając, że jest niewidzialna. Wiedziała, że to
głupie, każdy przecież by ją zobaczył… Wyrzuciła z siebie jeszcze kilka
wulgaryzmów na wydechu, gdy ta osoba odezwała się:
– Widzę cię, Shichi. – Obróciła się z rozmachem, prawie wysypując kawę z termosu.
– Uchiha, chory kretynie! – warknęła naprawdę gniewnie, aż Itachi
zachichotał cicho. Ze ściągniętymi brwiami wróciła do parzenia kawy. Nie
minęła minuta, gdy zakręciła termos i wsadziła do plecaka, patrząc
wyczekująco na chłopaka.
– Wynosimy się stąd – wymruczał, biegnąc do wyjścia. Dołączyła do niego, gnając przed siebie.
Shichi
Uciekaliśmy z organizacji. Zupełnie nie wiedziałam
dlaczego, ale skoro robił to Itachi, to było dobre. To znaczy,
domyślałam się, co mogło zajść w gabinecie, martwe ciało Peina przecież
zsuwało się z krzesła na podłogę, ale pamiętałam o tym, że lider miał
kilka innych ciał. Problem w tym, że nie wiedzieliśmy, gdzie one są.
Minęło już pięć godzin szalonego biegu, moja kondycja była w opłakanym
stanie, mimo wszystko dotrzymywałam kroku Itachiemu. On też już wypluwał
płuca, ale nie mówił nic o postoju. Widocznie uważał, że odległość,
którą przebyliśmy jest wciąż zbyt mała.
Wiedziałam, że byliśmy
na pewno w kraju Ziemi, pamiętałam z opowiastek Ryoutaro, że tam tytuł
zbiega tracił jakiekolwiek znaczenie. Stary Tsuchikage nie panował za
bardzo nad całym krajem, chociaż samą wioskę trzymał w ryzach, a jego
shinobi byli doskonale wyszkoleni, co trochę komplikowało naszą i tak
kiepską sytuację…
Cieszyłam się, że odzyskaliśmy wolność,
mogliśmy biec przed siebie, nie czułam już jarzma na swej szyi, jednak
tym razem splątywano nam ręce. Na pewno przez najbliższe tygodnie nie
będziemy mogli pokazywać się publicznie. Chociaż robiliśmy to rzadko,
byliśmy rozpoznawalni z jak najgorszej strony. Teraz musieliśmy ukrywać
się zarówno przed ANBU jak i Akatsuki. Musieliśmy zacząć udawać
martwych.
– Niedaleko jest skalny labirynt. Prawdziwy labirynt z
którego teoretycznie nie ma wyjścia. Tam się zatrzymamy. – Nie
pocieszyły mnie te słowa, jednak Itachi niewzruszenie brnął przed
siebie. Było jasne, że wydostaniemy się stamtąd. Prawdopodobnie z
niszczycielską pomocą czarnych płomieni Amaterasu.
Z oddali
majaczyła mi się przed oczami ściana, od wschodu, aż po zachód. Na
wprost, tuż przy dnie skały, odznaczała się ciemna plamka. Miałam
nadzieję tylko, że nie było to wejście. Jeśli tak, to monumentalizm tego
labiryntu mnie przytłoczy tak bardzo, że nabawię się agorafobii. A gdy
wejdę do środka, to dopadnie mnie nagły atak klaustrofobii.
– To
jest ogromne, prawda? – wykrztusiłam z ledwością, patrząc z
przestrachem przed siebie. Uchiha nie odpowiedział, tylko przyspieszył
tempa, jakby chcąc szybciej się tam znaleźć. Zagryzłam wargę i dogoniłam
go. – Odpowiedz mi.
– Jest tak wielkie, że nie obejmiesz tego
umysłem – odparł krótko, prąc na przód. Mimo skalistego terenu,
radziliśmy sobie bardzo dobrze. W sumie wydawało mi się, że radzimy
sobie zbyt dobrze, ale wolałam nie dopuszczać do siebie myśli, że coś
może się nie powieść. Na pewno nie z Itachim.
Jego hakama
doskonale spisywała swoją rolę, bo nie widziałam jego nóg. Materiał
łopotał na wietrze, z pewnością myliłby przeciwnika, który nie
spodziewałby się, z której strony nadchodzi atak. Tradycyjne geta głośno
klapały o kamienie, jednak uderzenia głuchły na otwartej przestrzeni.
Echo pojawiło się dopiero, gdy dotarliśmy pod samo wejście do labiryntu.
Granatową bluzę miał wciśniętą do spodni, co tworzyło niesamowity obraz
Itachiego. Wyglądał jak tradycyjny wojownik. Dawno nikogo takiego nie
widziałam, a on prezentował się w tym nienagannie. Oboje wyglądaliśmy
groteskowo, para szurniętych ninja. Było to na pewno lepsze niż płaszcze
w czerwone chmury.
Skalista ściana straszyła rozmiarem, wejście
było komicznie małe. Bałam się tak bardzo, że stanęłam jak wryta kilka
metrów od otworu zionącego czernią. Uchiha przystanął koło mnie,
czekając aż zdecyduję się wejść bez użycia siły. W tym czasie przywołał
dość sporego kruka, zostawiając go pewnie po to, żebyśmy mieli jak
wyjść.
Nagle Itachi chwycił mnie za dłoń i pociągnął w stronę
wyżłobionej dziury, wprowadzając w mroczne korytarze. Nawet nie
zaprotestowałam, dotyk jego ciepłej dłoni dodał mi otuchy. Ciemność
oblepiła nas od razu, oślepiając na kilka sekund. Warto wspomnieć, że
jak na zewnątrz paliło ostre słońce, to tu ono nie dochodziło. Skały
były tak wysokie, że jedynie będąc w zenicie, światło rozświetlało mrok
labiryntu. Teraz było tam ciemno, ściany miały ponad pięćdziesiąt metrów
wysokości, a blask słońca lizał swymi promieniami zaledwie dwa metry
końca skały.
Nie dość, że było ciemno, to w dodatku zimno i
ciasno. Obcieraliśmy się ramionami o siebie i mur, ale jakoś dawaliśmy
radę iść. O dziwo żaden atak klaustrofobii nie nastąpił, chyba
świadomość, że jestem z Uchihą, dodawała mi odwagi. Skręciliśmy w lewy
korytarz, a wejście zniknęło za naszymi plecami.
Sasori
Sasuke spóźnił się dwadzieścia cztery godziny na
spotkanie ze mną. Uważałem to za ogromną zniewagę, której nie
omieszkałem puścić mu płazem. Nawet Deidara nigdy się tyle nie spóźnił,
choć robił to nagminnie. Jemu byłbym skłonny wybaczyć, ale na pewno nie
Sasuke. Czekałem jednak jedną dobę, mając jakieś przeczucie, że walka z
Orochimaru będzie dla niego trudna. Nie myliłem się.
Wyczerpany,
podbiegł do mnie, gwałtownie oddychając. Walka ze swoim mentorem
wyraźnie go zmęczyła i wcale mu się nie dziwiłem. Orochimaru był bardzo
ciężkim przeciwnikiem, ale to nie znaczy, że można dopuścić aż do
takiego spóźnienia.
– Ruszajmy – odparł, robiąc krok do przodu, ale stanowczo zatrzymałem go ręką.
– Nie uważasz, że twoje spóźnienie było lekkim nadwyrężeniem naszej
umowy? – zapytałem, patrząc mu wyzywająco w oczy. Był nieco wyższy ode
mnie, ale na jego twarz wkradło się zdziwienie, albo nawet lekkie
przerażenie. Miło było pooglądać taki kalejdoskop uczuć na facjacie
Uchihy. Zwłaszcza, że był uderzająco podobny do Itachiego. – Dwadzieścia
cztery godziny to lekka przesada.
– Nie musiałeś czekać – syknął gniewnie, starając się sprowokować mnie do jakiegokolwiek ataku.
– Więc radź sobie sam – powiedziałem, obracając się na pięcie. Czekałem
na jego reakcję. Sasuke był zabawnym chłopcem. Chociaż wyglądał
poważnie, zabijał z zimną krwią, czasami udało mu się wtrącić trudne
słowo w zdanie, nadal był tylko chłopcem, któremu odmowa lub przegrana
przychodziła z wielkim trudem.
– Nie zostawisz mnie teraz! – wrzasnął opętańczo, a ja tylko powstrzymywałem się od gwałtownego wybuchu śmiechu.
– Nawet nie można się z tobą poprzekomarzać – rzekłem, przystając i
czekając aż zrówna ze mną krok. Doszedł z naburmuszoną miną, jakbym co
najmniej zabił mu brata. Zaśmiałem się szaleńczo w duszy. Zabić brata, a
to dobre!
Sasuke uważnie mi się przyglądał, jakbym był jakimś
eksponatem. Ostatnio byłem pod takim bacznym spojrzeniem Deidary, który
to pierwszy raz widział mnie bez Hiruko. Zaoferował się wtedy, że
sprawdzi wytrzymałość pancerza wprowadzając do środka dziesięć
kilogramów swojej gliny. Przechodził wtedy buntowniczy okres, chcąc
wszystko wysadzać pod pretekstem ,,sprawdzania wytrzymałości”. Teraz ma
dwadzieścia dwa lata i nie używa żadnych pretekstów, po prostu wysadza.
Tym razem to ja wbiłem ciekawskie spojrzenie w jego twarz. Szybko
odwrócił wzrok, gapiąc się przed siebie. Na prawdę był jak małe dziecko!
W dodatku narzucił kaptur na głowę, zupełnie się ode mnie izolując. I
dobrze, przynajmniej będę miał pewność, że podróż przebiegnie w ciszy i
spokoju. Myliłem się, bo Sasuke postanowił mówić:
– Mam złe
przeczucia co do Itachiego. – Nie słuchałem go, zignorowałem te uwagę.
Ma do niego złe przeczucia…Przecież idzie go zabić, to logiczne, że
Uchiha długo nie pociągnie! – Mam wrażenie, że jest gdzieś bezpieczny,
gdzieś, gdzie go nie dostaniemy. Rozumiesz, to taka braterska więź. –
Roześmiałem się głośno, aż chłopak przystanął. Obrzucił mnie wściekłym
spojrzeniem, kładąc dłoń na rękojeści miecza.
– Nie wygłupiaj się
chłopcze. Całe Akatsuki jest podane jak na tacy, mam najnowsze wieści
od Ryoutaro, że wybijamy wszystkich, bez wyjątku. Musimy się tylko
spieszyć, gdy dotrzemy do Ame, przyłączy się do nas Ryuuki i ruszamy
prosto na siedzibę. Nie ma takiej możliwości, by Itachi był gdzie
indziej, a twój umysł robi sobie z ciebie żarty. Całkiem zabawne, więc
nie przejmuj się głupstwami, bo szkoda czasu. – Nagiąłem trochę fakty,
Shukketsu miała zostać przy życiu, jednak ja nie puszczę jej płazem
zniewagi, której dopuściła się wobec mnie i Sasuke ją usunie.
Czarnowłosy obserwował mnie spod materiału kaptura.
– A co z Deidarą? – zapytał podchwytliwie, mrużąc oczy.
– To oczywiste, że zostaje przy życiu! – burknąłem oburzony, ruszając
szybkim krokiem przed siebie. – No już, nie ociągaj się Sasuke. Kilka
godzin drogi przed nami.
Narrator
– Jak możesz nie wiedzieć dlaczego czarny rynek jest
opłacalnym interesem?! – warknął Kakuzu, uderzając otwartą dłonią w
czoło. Momentami osłabiała go głupota i ignorancja Hidana. Przeżył
swoje, był doświadczony nie tylko w walce, ale i w znajomości ludzi, a w
jego mniemaniu Hidan zajmował pierwsze miejsce w rankingu kretyna roku.
– Więc mi wytłumacz – burknął urażony jashinista, opierając głowę o
lewą rękę. Siedzieli w kuchni i popijali w spokoju herbatę. Kakuzu
przemknęło przez myśl, że powinien dolać sobie czegoś mocniejszego, aby
nie wyjść z rozmowy na straconej pozycji:
– Nie zrozumiesz – uciął krótko, pijąc łapczywie chłodny już napój.
– Nie każ się prosić, pieprzony materialisto. Rozmowa o biznesie powinna cię rozluźnić, kolego!
– Jeśli to sprawi, że się zamkniesz, to mogę ci coś o tym opowiedzieć… –
Hidan kiwnął tylko głową na potwierdzenie, a Kakuzu westchnął ciężko,
zbierając myśli. – Hmmm…Czarny rynek jest bardzo opłacalny. Dajesz tam
ciało kogoś kogo sprzątnąłeś i dostajesz za to pieniądze. Tobie pewnie
chodzi, skąd mają pieniądze na nagrody… To głównie zasługa wiosek. Dajmy
na to Kiri chce dostać moje ciało martwe. Nikt oczywiście nie mówi
głośno, że gdy wioska je dostanie, to przejdzie ono serię zabiegów i
badań, mających za zadanie odnalezienie tajemnic w moim ciele. Może ktoś
odkryje sekret mojej potęgi, później dopiero ogłoszą, że zostałem
zabity. To fakt, który potwierdziłby ci każdy pijany Kage.
Kiri
mówi, że cena za moją głowę to osiem milionów ryou, ale ludzie z
czarnego rynku dają odpowiedź wiosce, że Kakuzu wart jest szesnaście
milionów ryou. Wioska płaci szesnaście, ale na liście gończym i tak
pisze osiem milionów. Połowa tego, co daje wioska za ciało, to kupienie
sobie milczenia na czarnym rynku.
Przejdźmy dalej, Mają ciało,
płacą osiem milionów oprawcy, ale wioska chce ciało do użytku własnego.
Ludzie z czarnego rynku mówią, że martwy jest wart osiem milionów ryou.
Wioska płaci, czarny rynek ma dodatkowe szesnaście milionów ryou. Kiri
jest do tyłu o dwadzieścia cztery miliony ryou.
Inaczej sprawa
ma się z osobami prywatnymi, które zgłaszają inne osoby do ścigania. Od
takich nie żąda się zbyt wiele pieniędzy, najwięcej to dwa miliony royu.
Ty, jako osoba prywatna, zgłaszasz mnie. Płacisz milion ryou, oni
jednak na listach gończych napiszą osiem milionów ryou nagrody. Wiesz
dlaczego? Bo mało jest prywatnych osób, które zgłaszają kandydatury
morderców do listów gończych. – Kakuzu zakończył swój wywód, a Hidan
ziewnął głośno.
– To bez sensu – mruknął znudzony, przymykając
powieki na dłuższą chwilę. Kakuzu gwałtownie wstał z krzesła i wyjął z
wewnętrznej kieszeni płaszcza plik kartek, rzucając nim w twarz Hidana.
– Spójrz na te sumy! – Chłopak chwycił jedną z nich, podkładając ją sobie pod nos i o mały włos, a spadłby z krzesła.
– Czytałeś to? – zapytał, trzęsącym się głosem. Kakuzu wyrwał mu kartkę z dłoni, czytając na głos.
– Shichi Shukketsu pięćdziesiąt milionów ryou, jedynie żywa! Poszukuje
jej Hokage! Ho, ho, no ładnie. Itachi Uchiha, sto milionów ryou?!
Wznowiony list przez Hokage! Te sumy są niebotyczne! Niech się cieszą,
że mam zasadę nie zabijania ludzi z organizacji, inaczej już siedzieliby
w jakimś pokoju przesłuchań w Konoha. – Podszedł do lodówki i
przyczepił kartki magnesem, tak, aby każdy mógł to zobaczyć.
___________
Nie mam ochoty na poprawianie innych ewentualnych błędów, wybaczcie, poprawiłam tylko to, co zauważyłam, a było tego sporo!
Cóż,
jak widać, zaczyna się trochę nowa era dla Shichi i Itachiego, pojawią
się nowe problemy, nie martwcie się. Ja im tak łatwo nie dam uciec, bydo
mieli kłopoty
No
i co mogę więcej rzec? Ach, że trzydziesty rozdział nam wskoczył! To
już o pięć za dużo w tej serii. W serii definitywnej i ostatniej,
huahuauauuhahua!
BTW. dowaliłam z długością! Dawno nie było takiego kolosa!
Pozdrawiam,
wasza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz