Narrator
Obudziła się zalana potem, ciężko dysząc. Uniosła się
na rękach z posłania, powstrzymując łzy. Ucieszyła się, że to tylko
sen. Choć bardzo realistyczny, nadal tylko sen. Nic jej nie groziło i
organizacji też.
W samej pidżamie wybiegła z pokoju, kierując się
do gabinetu Peina. Pod samymi drzwiami zwolniła gwałtownie, nie chcąc
przed nim zniszczyć wizerunku twardej i nieugiętej kobiety. Pracowała na
to długo, wylała mnóstwo łez w samotności, byle tylko przed nim nie
płakać. Tylko w niej miał oparcie i tylko na nią mógł liczyć.
Bez
pukania weszła do gabinetu, gdzie od razu rzuciło jej się w oczy ciało
Peina na krześle. Serce zaczęło jej bić szybciej, pognała do ukrytego
pomieszczenia z papieru, gdzie ukryte było ciało Nagato. Zwisało nieżywe
z urządzenia podtrzymującego go przy życiu. Nie było na nim żadnych
śladów napaści. Konan jęknęła głucho, poczuła jak zbierają się w jej
oczach łzy. Zerwała się biegiem do niego, chwytając twarz w dłonie.
- Nie rób mi tego Nagato – szepnęła głosem przesyconym bólem,
oklepując mu policzki. Sprawdziła trzęsącą się ręką jego tętno. Choć
było słabe, wyczuła je, a na jej usta wpłynął uśmiech pełen nieopisanej
ulgi. Zaczęła go delikatnie cucić, szarpnęła za ramię, a on uniósł
powieki, dźwigając głowę do góry. Przytuliła go do siebie, łkając
chicho. Głaskała delikatnie ciemne włosy, całując jego czoło.
Poczuła jak słabe ramiona obejmują ją, przy okazji wspierając się na
jej barkach. Nie odzywała się, nawet nie wiedziałaby co ma powiedzieć.
Cieszyła się, że żył, że mógł odwzajemnić jej gesty.
- Już
wszystko dobrze – odparł słabym głosem. Teraz on bardziej martwił się o
Konan, niż o siebie. Bardzo dawno nie widział jej w takim stanie,
przecież ona nie płakała, a nawet gdy się o niego martwiła, miała ten
kamienny wyraz twarzy. Zawsze odbierał wrażenie, że jest bez uczuć.
- Nagato, powiedz mi, co się stało – powiedziała opanowanym już głosem i wyczuwalnym w nim chłodem.
- Itachi nas zdradził. Bronił Shukketsu, ale miał w tym cel. Sprawdź
ich pokoje, znajdź moje ciała i sprowadź je tutaj. Teraz ty będziesz
sprawować władzę nad Akatsuki w moim imieniu. Ja nie mam na razie siły.
Później zajmiemy się Uchihą, teraz postaraj się, żeby nikt nie znalazł
moich ciał. – Położył dłoń na jej policzku, ścierając płynące łzy.
Uśmiechnęła się i rozproszyła w kłębie kartek. Teraz jego problemy stały
się jej problemami.
Shichi
Noc w labiryncie minęła nam spokojnie. Tak bardzo
spokojnie, że nie rozmawialiśmy. Nie miałam odwagi by się odezwać, poza
tym Itachi wyglądał na zmartwionego.
Gdy słońce delikatnie
liznęło nieboskłon, wyjęłam dla nas porcję jedzenia. Zjedliśmy bez
słowa, ruszając w dalszą drogę. Nie wytrzymałam, musiałam się odezwać:
- Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia… – Popatrzył na mnie z miną
pełną jakiegoś wewnętrznego bólu. – Na prawdę zabiłeś Peina – odparłam z
przerażeniem w głosie.
- Nie, złapałem go w genjutsu i stracił
przytomność. Żałuję, ze nie posunąłem się dalej. Stanowi teraz
największe zagrożenie dla nas. – Uchiha przeczesał włosy palcami, a po
chwili z góry dało się słyszeć donośne krakanie. Wyciągnął dłoń przed
siebie, czekając aż ptak na nią usiądzie.
Kruk poszybował w dół,
przelatując między nami z zawrotną szybkością, wznosząc w powietrze moje
kimono. Zawrócił i przysiadł lekko na ręce Itachiego, głośno kracząc
dwa razy. Spojrzeli sobie w oczy, a ptak zerwał się do lotu, wznosząc
się ponad ściany labiryntu.
- Dlaczego go zaatakowałeś? –
zapytałam, bojąc się, że Itachi zinterpretuje to jako pytanie
retoryczne, którego absolutnie nie miałam na myśli. Chwila ciszy, pełna
napięcia nie wróżyła nic dobrego, jednak po chwili podjął się próby
odpowiedzenia na moje pytanie:
- Nadarzyła się doskonała okazja
by uciec, a obiecałem ci wolność i bezpieczeństwo. Poza tym jestem ci to
winien. – Tu wskazał palcem na swoje oczy, uśmiechając się nieznacznie.
- W czasie pobytu w Konoha rzuciłeś to beztrosko, żeby przeciągnąć
mnie na swoją stronę, prawda? Nie liczyłeś się z tym, że kiedyś będziesz
musiał zagwarantować mi nowe życie. – Moje słowa go zszokowały, chociaż
skrzętnie to ukrywał pod maską opanowania.
- Masz rację, nie
myślałem o tym poważnie, ale coś sprawiło, że zmieniłem zdanie na ten
temat. Na pewno to, że udało ci się mnie wyleczyć, ale decyzję podjąłem
już wcześniej.
- Nie musiałeś tego robić – mruknęłam, wtrącając
się w wypowiedź Uchihy. Obojgu zbierało się na wyznania a ja nie miałam
zamiaru tego słuchać.
- Ale chciałem.
- Mówiłeś, że nie lubisz wzbudzać w ludziach jakiś głębszych uczuć.
- A wzbudzam takie u ciebie? – zapytał, przystając. Zmierzyłam go
wzrokiem, nie odpowiadając. – Nie musisz odpowiadać. W każdym bądź razie
spędzimy ze sobą teraz trochę czasu, na pewno się do siebie przywiążemy
i ciężko będzie nam się rozstać. – Mówił to z powagą wymalowaną na
twarzy, a ja kompletnie nie wiedziałam co o tym myśleć. Patrzyłam na
niego nieźle skołowana, czując jak racjonalizm ucieka ze mnie w
podskokach.
- Ale…w sensie…sugerujesz coś? – palnęłam głupio, nie zastanawiając się nawet nad bezsensownością tej wypowiedzi.
- Nie, stwierdzam fakty. Będę musiał usunąć ciebie jakoś ze świata, a
to trochę potrwa. Będziesz wtedy pod moją opieką, żeby nic ci się nie
stało, to logiczne, ze się przyzwyczaimy do siebie. Już się do ciebie
przyzwyczaiłem, nawet zdołałem cię polubić. – Zignorował mnie i poszedł
dalej, znikając za zakrętem. Ja stałam i po raz kolejny tego poranka nie
wiedziałam co ze sobą zrobić. Choć te słowa były niesamowicie miłe, z
ust Itachiego brzmiały dziwnie. Ostatnio w ogóle zrobił się dziwny, ale
nigdy nie uważałam go za normalnego.
- Czekaj na mnie! –
krzyknęłam, biegnąc za nim. Czekał za rogiem, uśmiechając się ciepło w
moją stronę. Patrząc na niego, nie miałam wątpliwości – był dobry.
- Nie masz się czym aktualnie martwić, zostaw wszystko mnie.
Wystarczająco już się naraziłaś, gdy byłem w śpiączce. Za dwie godziny
dotrzemy do wyjścia i będziemy kierować się na północny-zachód do mojej
kryjówki. Zostawiłem ją na czarną godzinę i nikt nie zna jej położenia.
- To namiot, że nikt nie zna położenia? – mruknęłam ironicznie, równając z nim krok.
- Nie, stara posiadłość rodu Kouyou, który wybił się jakoś za
panowania drugiego Hokage. Nie odznaczali się niczym szczególnym, nie
byli silni, za to mieli wyjątkowo piękne kobiety, dlatego doszło do
rozłamu wewnętrznego klanu, aż w końcu do masowej masakry. Władze Iwy
ograbiły wszystko co się dało, posprzątali i zostawili budynek żeby
niszczał wraz z upływem czasu. Ogromna pusta posiadłość jest dobrze
ukryta, chyba jakiś geniusz ją projektował, ale zobaczysz sama. Tam
zmierzamy i zostaniemy do momentu, aż wszystkiego nie załatwię. – Nie
odezwałam się już, nie musiałam nic więcej wiedzieć, chociaż chciałam go
wypytać o pewną sprawę. Drogi i tak zostało dużo, więc mógł mi udzielić
odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie.
Myślałam teraz, co
będziemy robić dalej, gdy Akatsuki zacznie nas szukać, a niewątpliwie
tak się stanie. Nie mogłam narzekać, ale dzięki Itachiemu w Konoha
byliśmy niewykrywalni. Czego obawiałam się teraz? Nie miałam pojęcia.
- Chcesz się o coś spytać – stwierdził Uchiha, patrząc na mnie z
ukosa. Poprawił nierówne plisy w hakamie, głośno klapiąc swoimi geta o
skaliste podłoże. Westchnęłam głośno, szukając odpowiednich słów.
- Jak poznaliście Ryuukiego? – Na twarzy Itachiego nie pojawiły się żadne uczucia, jakby spodziewał się tego pytania.
- Po tym jak uciekłaś, Pein szukał każdego możliwego rozwiązania, żeby
ciebie znaleźć. Sięgał do takich rzeczy jak dzieciństwo, akademia czy
karty lekarskie. Dorwał się do twoich akt z akademii, gdzie była
informacja, że dobrze dogadujesz się z jakąś dziewczynką i Ryuukim. Pein
najpierw sprawdził dziewczynkę, szukanie jej zajęło mu rok, był po
prostu przekonany, że ukrywasz się u niej. Okazało się, że teraz już
jako kobieta ma dwójkę dzieci i absolutnie nie jest ninja, a o rodzie
Shukketsu nie wie nic, bo mieszka w Sunie.
Szukanie Ryoutaro
zajęło kolejny rok, z tym, że on sam postanowił się ujawnić, wcześniej
ukrywając ciebie. Pein osobiście go odwiedził, prowadząc krótką rozmowę,
że chciałby ciebie odzyskać. Ryuuki go wysłuchał, ale nic nie
obiecywał, powiedział, że może kiedyś podejmie się współpracy z
Akatsuki. Minął tydzień od tego spotkania i zdradził nam położenie kilku
kryjówek Orochimaru. Tak jakby ta informacja na nim ciążyła i musiał
się nią z kimś podzielić. Od tamtego momentu przekazywał jakieś fakty z
życia kilku zbiegów, ale dopiero gdy wróciłaś do Akatsuki, postanowił
podjąć z nami współpracę – zakończył, nic więcej już nie mówiąc. Ja nie
wiedziałam co mogłam powiedzieć, więc nie odzywałam się już wcale.
Deidara
- Uratuj mnie! – Obudził mnie mój własny krzyk. Nie
pamiętałem dlaczego to krzyknąłem, w ogóle nie pamiętałem co mi się
śniło. Podświadomie jednak zarezerwowałem te słowa dla Sasoriego. Czułem
jak pieką mnie policzki, wstydziłem się myśleć o nim jak o partnerze.
Choć to jedno wydarzenie podsyciło moją wyobraźnię, skąd miałem pewność,
że to nie był kaprys marionetkarza? Może nie był szczery w swych
intencjach? Może się ze mną droczył? Skąd mogłem wiedzieć, nie znałem go
tak dobrze. Był tajemniczy do ostatniego dnia w Akatsuki. A potem
zwiał.
Wyszedłem z pokoju, myśląc o talerzu pełnym okonomiyaki.
Przypominałem sobie łatwy przepis na moje ulubione placki, gdy zza rogu
wyszła Konan. Ba! Wyszła! Wystartowała prosto na mnie niczym rozjuszony
byk. Odsunąłem się na ścianę, chcąc zrobić jej miejsce, ona jednak
chwyciła mnie za barki, wbijając ostre paznokcie w skórę. Zszokowany nie
bardzo wiedziałem co mam zrobić, więc stałem oniemiały, czekając aż
kobieta się uspokoi.
- Przekaż wszystkim, że jest zebranie –
wysyczała mi w twarz. Myślałem, że puści i pójdzie dalej, ona jednak nie
zamierzała tak łatwo odpuścić, wyraźnie chciała się na kimś wyżyć. – Na
co czekasz, do cholery?! – Wyrwałem się z jej uścisku, na moich barkach
zostały czerwone ślady, które już nabiegały krwią.
- Uspokój się
kretynko, powiem! – warknąłem na nią. Patrzyłem z góry, mrużąc powieki i
w duszy się ciesząc, że ta dziwka nie jest liderem. Przeszła obok mnie,
szturchając mocno mnie w ramię, aż uderzyłem w ścianę. Gdyby była
szefem… Z jej zmianami nastroju i negatywnymi wibracjami wysyłanymi w
moim kierunku… Od kilku lat byłbym martwy.
Nie spiesząc,
poinformowałem kogo mogłem i ruszyłem do sali zebrań. Pojawiłem się jako
jeden z ostatnich, chociaż wiedziałem o spotkaniu jako pierwszy.
Zająłem swoje miejsce, czekając na choćby lidera, albo Konan.
Popatrzyłem na twarze zebranych, czując jak robię się coraz bardziej
głodny. Widziałem, jak Konan wchodzi do sali, mija wszystkich i siada na
rzeźbionym krześle lidera. Nie za bardzo wiedziałem o co chodzi, z
resztą zdziwienie dało się wyczytać z twarzy każdego (no, może nie z
twarzy Zetsu).
- Witam wszystkich na zebraniu Akatsuki. Do
odwołania JA sprawuję tutaj władzę. – Niski i władczy głos Konan
przeszył powietrze, nikt nie śmiał się jej sprzeciwić. Wydaje mi się, że
spowodowane było to bardziej szokiem niż respektem do jej osoby, jednak
nawet wygadany Kisame zamilkł. – Nie musicie zwracać się do mnie per
,,liderze”, używajcie mojego imienia, prosiłabym jednak o szacunek
względem mojej osoby. To, że nie ma w tym pomieszczeniu Peina, nie
znaczy, że nie ma go wcale.
- Próbujesz nas postraszyć, Konan?
Czy wyrabiasz sobie renomę na imieniu Peina? – wybrzęczała któraś z
części Zetsu, bezczelnie wpatrując się w oczy kobiety.
- Zamknij
ryj, Zetsu. Daj jej powiedzieć – odwarknął Kakuzu. Niebieska to
zignorowała, nie przejmując się pierwszym atakiem w jej stronę.
-
Nie ma z nami czterech osób. Madara został zabity przez Kakuzu i
Hidana, co pewnie wszyscy już wiecie. Shichi i Itachi uciekli, napadając
na Peina. Lider teraz ich poszukuje, niedługo wy do niego dołączycie.
Upominam tutaj Kakuzu, że nawet nie ma o czym marzyć, jeśli chodzi o
nagrodę. Ta dwójka ma dotrzeć żywa i zdolna do udzielania odpowiedzi na
zadane im pytania, rozumiemy się? – Wszyscy przytaknęli skinieniem
głowy, a ja zaczynałem żałować, że nie zwiałem razem z Uchihą i
Shukketsu. To co dzieje się w Akatsuki, zaczyna być co najmniej chore.
- Teraz macie jedyną i niepowtarzalną okazję, by odejść z Akatsuki.
Nikt nie będzie wam robił problemów z tego tytułu, a nam ułatwicie
pracę. Jeśli chcecie, możecie wyjść – powiedziała Konan, patrząc na
każdego. Pod Kakuzu zaskrzypiało krzesło, już myślałem, że wstanie, on
jednak tylko się poprawiał. Czekałem w napięciu, robiąc bilans plusów i
minusów w głowie. Mój umysł pracował na najwyższych obrotach, głęboko
zastanawiając się nad słusznością tej decyzji. Czas płynął, a ja dalej
siedziałem. Co mogłem zrobić? Jeśli Konan kłamie i będę prześladowany? A
jeśli mówi prawdę? Będę mógł wieść spokojne życie, być może z Sasorim,
chociaż w dalszym ciągu wstydziłem się tej myśli.
Popatrzyłem na
twarze reszty. Nikt, ale to nikt nie zastanawiał się nad odejściem! Ich
twarze były obojętne, czekali aż Konan zakończy zebranie i będą mogli w
spokoju rozejść się do pokoi. Ja siedziałem jak na szpilkach i modliłem
się, by ta chwila trwała jak najdłużej, żeby dała mi jeszcze czas do
zastanowienia.
- Skoro wszyscy zostają, zarządzam koniec
zebrania, możecie iść. – Wgnieciony w krzesło, głośno wypuściłem
powietrze z płuc. Jak mogłem stracić taką szansę? Nie wiedziałem.
Itachi
Noc była chłodna, chociaż po całej podróży nie czuliśmy
niczego innego, niż potwornego zmęczenia rozrywającego mięśnie. Dawno
nie doświadczyłem tak wyczerpującego wysiłku, ale najważniejsze było to,
że mordercza ucieczka już się skończyła. Reszta problemów, miała
pojawić się na dniach.
Staliśmy teraz przed wielką posiadłością
rodu Kouyou, która tak okropnie różniła się od mojego rodzinnego domu.
Zasadniczą różnicą było ukształtowanie terenu. Budynek wyglądający
bardziej na świątynię, w połowie wbity był w ścianę, co utrudniało
odnalezienie go. Przed wejściem frontowym rozciągał się gęsty las.
Kryjówka idealna dla zbiegów, czyli dla nas. Z otwartych na oścież drzwi
zionęła ciemność i przerażająca wręcz cisza.
Shukketsu stała
jak oczarowana, uważnie obserwując interesującą budowlę. Nie śmiałem jej
przerywać choćby z tego względu, że liczyłem na jakieś ciekawe
spostrzeżenia na temat naszego nowego ,,domu”. Nie wchodziłem też do
środka, nie chcąc burzyć jej skupienia.
- Faktycznie genialne –
mruknęła z zachwytem. – Świątynia w skale. Będzie nam zimno – dodała,
nie odrywając wzroku od elewacji.
- Nie martw się o to, wszystko
załatwiłem na takie wypadki – odparłem cicho, przyglądając się jej z
ukosa. Nie odrywała spojrzenia od górnych kondygnacji, jakby dostrzegła
tam coś co ją zaciekawiło.
- Czy to na pewno jest stabilne? Popatrz, belki na dole nie wyglądają na zbyt mocne.
- Mówiłem, żebyś się nie martwiła, wszystko jest w porządku. Lepiej
chodźmy do środka, napiłbym się gorącej herbaty. – Ruszyłem do wejścia, a
ona zrównała ze mną krok, chwytając mnie mocno pod ramię. Po plecach
przebiegł mi prąd i odruchowo chciałem cofnąć rękę, jednak w porę się
opamiętałem, idąc z Shichi do wielkiego holu.
_________
Wybaczcie
mi tę zwłokę…Nie pisałam bardzo długo, nie mam nic na swoje
usprawiedliwienie, tak samo jak na to, że nie komentowałam waszych
blogów. Nadrobić – nadrobiłam, jednak ze skomentowaniem nadal się
obijam, postaram się zrobić to w tym tygodniu. Nie obiecuję, bo
obiecałam rozdział do końca pierwszego tygodnia sierpnia a pojawia się w
przedostatnim września…
Tymczasem siedzę w domu i choruję, więc mam
czas na pisanie rozdziału już kolejnego. Na niego mam więcej pomysłów
niż miałam na ten. Swoją drogą, wyszedł mi bardzo słaby ten rozdział, za
co serdecznie was przepraszam :c Znowu straciłam jakąś umiejętność
pisania, wydaje mi się, że zaserwowałam wam konkretne gówno :c Wybaczcie
:c
Próbuję ponownie czytać masę książek, może to jakoś przywróci mi
dawną świetność, albo przynajmniej uczucie, że potrafię napisać coś
fajnego…
Pozdrawiam was i jeszcze raz przepraszam,
wasza niesłowna
Wow ;)
OdpowiedzUsuń