19 września 2012

XXXI. Już wszystko dobrze.

Narrator
    Obudziła się zalana potem, ciężko dysząc. Uniosła się na rękach z posłania, powstrzymując łzy. Ucieszyła się, że to tylko sen. Choć bardzo realistyczny, nadal tylko sen. Nic jej nie groziło i organizacji też.
    W samej pidżamie wybiegła z pokoju, kierując się do gabinetu Peina. Pod samymi drzwiami zwolniła gwałtownie, nie chcąc przed nim zniszczyć wizerunku twardej i nieugiętej kobiety. Pracowała na to długo, wylała mnóstwo łez w samotności, byle tylko przed nim nie płakać. Tylko w niej miał oparcie i tylko na nią mógł liczyć.
    Bez pukania weszła do gabinetu, gdzie od razu rzuciło jej się w oczy ciało Peina na krześle. Serce zaczęło jej bić szybciej, pognała do ukrytego pomieszczenia z papieru, gdzie ukryte było ciało Nagato. Zwisało nieżywe z urządzenia podtrzymującego go przy życiu. Nie było na nim żadnych śladów napaści. Konan jęknęła głucho, poczuła jak zbierają się w jej oczach łzy. Zerwała się biegiem do niego, chwytając twarz w dłonie.
    - Nie rób mi tego Nagato – szepnęła głosem przesyconym bólem, oklepując mu policzki. Sprawdziła trzęsącą się ręką jego tętno. Choć było słabe, wyczuła je, a na jej usta wpłynął uśmiech pełen nieopisanej ulgi. Zaczęła go delikatnie cucić, szarpnęła za ramię, a on uniósł powieki, dźwigając głowę do góry. Przytuliła go do siebie, łkając chicho. Głaskała delikatnie ciemne włosy, całując jego czoło.
    Poczuła jak słabe ramiona obejmują ją, przy okazji wspierając się na jej barkach. Nie odzywała się, nawet nie wiedziałaby co ma powiedzieć. Cieszyła się, że żył, że mógł odwzajemnić jej gesty.
    - Już wszystko dobrze – odparł słabym głosem. Teraz on bardziej martwił się o Konan, niż o siebie. Bardzo dawno nie widział jej w takim stanie, przecież ona nie płakała, a nawet gdy się o niego martwiła, miała ten kamienny wyraz twarzy. Zawsze odbierał wrażenie, że jest bez uczuć.
    - Nagato, powiedz mi, co się stało – powiedziała opanowanym już głosem i wyczuwalnym w nim chłodem.
    - Itachi nas zdradził. Bronił Shukketsu, ale miał w tym cel. Sprawdź ich pokoje, znajdź moje ciała i sprowadź je tutaj. Teraz ty będziesz sprawować władzę nad Akatsuki w moim imieniu. Ja nie mam na razie siły. Później zajmiemy się Uchihą, teraz postaraj się, żeby nikt nie znalazł moich ciał. – Położył dłoń na jej policzku, ścierając płynące łzy. Uśmiechnęła się i rozproszyła w kłębie kartek. Teraz jego problemy stały się jej problemami.
Shichi
    Noc w labiryncie minęła nam spokojnie. Tak bardzo spokojnie, że nie rozmawialiśmy. Nie miałam odwagi by się odezwać, poza tym Itachi wyglądał na zmartwionego.
    Gdy słońce delikatnie liznęło nieboskłon, wyjęłam dla nas porcję jedzenia. Zjedliśmy bez słowa, ruszając w dalszą drogę. Nie wytrzymałam, musiałam się odezwać:
    - Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia… – Popatrzył na mnie z miną pełną jakiegoś wewnętrznego bólu. – Na prawdę zabiłeś Peina – odparłam z przerażeniem w głosie.
    - Nie, złapałem go w genjutsu i stracił przytomność. Żałuję, ze nie posunąłem się dalej. Stanowi teraz największe zagrożenie dla nas. – Uchiha przeczesał włosy palcami, a po chwili z góry dało się słyszeć donośne krakanie. Wyciągnął dłoń przed siebie, czekając aż ptak na nią usiądzie.
    Kruk poszybował w dół, przelatując między nami z zawrotną szybkością, wznosząc w powietrze moje kimono. Zawrócił i przysiadł lekko na ręce Itachiego, głośno kracząc dwa razy. Spojrzeli sobie w oczy, a ptak zerwał się do lotu, wznosząc się ponad ściany labiryntu.
    - Dlaczego go zaatakowałeś? – zapytałam, bojąc się, że Itachi zinterpretuje to jako pytanie retoryczne, którego absolutnie nie miałam na myśli. Chwila ciszy, pełna napięcia nie wróżyła nic dobrego, jednak po chwili podjął się próby odpowiedzenia na moje pytanie:
    - Nadarzyła się doskonała okazja by uciec, a obiecałem ci wolność i bezpieczeństwo. Poza tym jestem ci to winien. – Tu wskazał palcem na swoje oczy, uśmiechając się nieznacznie.
    - W czasie pobytu w Konoha rzuciłeś to beztrosko, żeby przeciągnąć mnie na swoją stronę, prawda? Nie liczyłeś się z tym, że kiedyś będziesz musiał zagwarantować mi nowe życie. – Moje słowa go zszokowały, chociaż skrzętnie to ukrywał pod maską opanowania.
    - Masz rację, nie myślałem o tym poważnie, ale coś sprawiło, że zmieniłem zdanie na ten temat. Na pewno to, że udało ci się mnie wyleczyć, ale decyzję podjąłem już wcześniej.
    - Nie musiałeś tego robić – mruknęłam, wtrącając się w wypowiedź Uchihy. Obojgu zbierało się na wyznania a ja nie miałam zamiaru tego słuchać.
    - Ale chciałem.
    - Mówiłeś, że nie lubisz wzbudzać w ludziach jakiś głębszych uczuć.
    - A wzbudzam takie u ciebie? – zapytał, przystając. Zmierzyłam go wzrokiem, nie odpowiadając. – Nie musisz odpowiadać. W każdym bądź razie spędzimy ze sobą teraz trochę czasu, na pewno się do siebie przywiążemy i ciężko będzie nam się rozstać. – Mówił to z powagą wymalowaną na twarzy, a ja kompletnie nie wiedziałam co o tym myśleć. Patrzyłam na niego nieźle skołowana, czując jak racjonalizm ucieka ze mnie w podskokach.
    - Ale…w sensie…sugerujesz coś? – palnęłam głupio, nie zastanawiając się nawet nad bezsensownością tej wypowiedzi.
    - Nie, stwierdzam fakty. Będę musiał usunąć ciebie jakoś ze świata, a to trochę potrwa. Będziesz wtedy pod moją opieką, żeby nic ci się nie stało, to logiczne, ze się przyzwyczaimy do siebie. Już się do ciebie przyzwyczaiłem, nawet zdołałem cię polubić. – Zignorował mnie i poszedł dalej, znikając za zakrętem. Ja stałam i po raz kolejny tego poranka nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Choć te słowa były niesamowicie miłe, z ust Itachiego brzmiały dziwnie. Ostatnio w ogóle zrobił się dziwny, ale nigdy nie uważałam go za normalnego.
    - Czekaj na mnie! – krzyknęłam, biegnąc za nim. Czekał za rogiem, uśmiechając się ciepło w moją stronę. Patrząc na niego, nie miałam wątpliwości – był dobry.
    - Nie masz się czym aktualnie martwić, zostaw wszystko mnie. Wystarczająco już się naraziłaś, gdy byłem w śpiączce. Za dwie godziny dotrzemy do wyjścia i będziemy kierować się na północny-zachód do mojej kryjówki. Zostawiłem ją na czarną godzinę i nikt nie zna jej położenia.
    - To namiot, że nikt nie zna położenia? – mruknęłam ironicznie, równając z nim krok.
    - Nie, stara posiadłość rodu Kouyou, który wybił się jakoś za panowania drugiego Hokage. Nie odznaczali się niczym szczególnym, nie byli silni, za to mieli wyjątkowo piękne kobiety, dlatego doszło do rozłamu wewnętrznego klanu, aż w końcu do masowej masakry. Władze Iwy ograbiły wszystko co się dało, posprzątali i zostawili budynek żeby niszczał wraz z upływem czasu. Ogromna pusta posiadłość jest dobrze ukryta, chyba jakiś geniusz ją projektował, ale zobaczysz sama. Tam zmierzamy i zostaniemy do momentu, aż wszystkiego nie załatwię. – Nie odezwałam się już, nie musiałam nic więcej wiedzieć, chociaż chciałam go wypytać o pewną sprawę. Drogi i tak zostało dużo, więc mógł mi udzielić odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie.
    Myślałam teraz, co będziemy robić dalej, gdy Akatsuki zacznie nas szukać, a niewątpliwie tak się stanie. Nie mogłam narzekać, ale dzięki Itachiemu w Konoha byliśmy niewykrywalni. Czego obawiałam się teraz? Nie miałam pojęcia.
    - Chcesz się o coś spytać – stwierdził Uchiha, patrząc na mnie z ukosa. Poprawił nierówne plisy w hakamie, głośno klapiąc swoimi geta o skaliste podłoże. Westchnęłam głośno, szukając odpowiednich słów.
    - Jak poznaliście Ryuukiego? – Na twarzy Itachiego nie pojawiły się żadne uczucia, jakby spodziewał się tego pytania.
    - Po tym jak uciekłaś, Pein szukał każdego możliwego rozwiązania, żeby ciebie znaleźć. Sięgał do takich rzeczy jak dzieciństwo, akademia czy karty lekarskie. Dorwał się do twoich akt z akademii, gdzie była informacja, że dobrze dogadujesz się z jakąś dziewczynką i Ryuukim. Pein najpierw sprawdził dziewczynkę, szukanie jej zajęło mu rok, był po prostu przekonany, że ukrywasz się u niej. Okazało się, że teraz już jako kobieta ma dwójkę dzieci i absolutnie nie jest ninja, a o rodzie Shukketsu nie wie nic, bo mieszka w Sunie.
    Szukanie Ryoutaro zajęło kolejny rok, z tym, że on sam postanowił się ujawnić, wcześniej ukrywając ciebie. Pein osobiście go odwiedził, prowadząc krótką rozmowę, że chciałby ciebie odzyskać. Ryuuki go wysłuchał, ale nic nie obiecywał, powiedział, że może kiedyś podejmie się współpracy z Akatsuki. Minął tydzień od tego spotkania i zdradził nam położenie kilku kryjówek Orochimaru. Tak jakby ta informacja na nim ciążyła i musiał się nią z kimś podzielić. Od tamtego momentu przekazywał jakieś fakty z życia kilku zbiegów, ale dopiero gdy wróciłaś do Akatsuki, postanowił podjąć z nami współpracę – zakończył, nic więcej już nie mówiąc. Ja nie wiedziałam co mogłam powiedzieć, więc nie odzywałam się już wcale.
Deidara
    - Uratuj mnie! – Obudził mnie mój własny krzyk. Nie pamiętałem dlaczego to krzyknąłem, w ogóle nie pamiętałem co mi się śniło. Podświadomie jednak zarezerwowałem te słowa dla Sasoriego. Czułem jak pieką mnie policzki, wstydziłem się myśleć o nim jak o partnerze. Choć to jedno wydarzenie podsyciło moją wyobraźnię, skąd miałem pewność, że to nie był kaprys marionetkarza? Może nie był szczery w swych intencjach? Może się ze mną droczył? Skąd mogłem wiedzieć, nie znałem go tak dobrze. Był tajemniczy do ostatniego dnia w Akatsuki. A potem zwiał.
    Wyszedłem z pokoju, myśląc o talerzu pełnym okonomiyaki. Przypominałem sobie łatwy przepis na moje ulubione placki, gdy zza rogu wyszła Konan. Ba! Wyszła! Wystartowała prosto na mnie niczym rozjuszony byk. Odsunąłem się na ścianę, chcąc zrobić jej miejsce, ona jednak chwyciła mnie za barki, wbijając ostre paznokcie w skórę. Zszokowany nie bardzo wiedziałem co mam zrobić, więc stałem oniemiały, czekając aż kobieta się uspokoi.
    - Przekaż wszystkim, że jest zebranie – wysyczała mi w twarz. Myślałem, że puści i pójdzie dalej, ona jednak nie zamierzała tak łatwo odpuścić, wyraźnie chciała się na kimś wyżyć. – Na co czekasz, do cholery?! – Wyrwałem się z jej uścisku, na moich barkach zostały czerwone ślady, które już nabiegały krwią.
    - Uspokój się kretynko, powiem! – warknąłem na nią. Patrzyłem z góry, mrużąc powieki i w duszy się ciesząc, że ta dziwka nie jest liderem. Przeszła obok mnie, szturchając mocno mnie w ramię, aż uderzyłem w ścianę. Gdyby była szefem… Z jej zmianami nastroju i negatywnymi wibracjami wysyłanymi w moim kierunku… Od kilku lat byłbym martwy.
    Nie spiesząc, poinformowałem kogo mogłem i ruszyłem do sali zebrań. Pojawiłem się jako jeden z ostatnich, chociaż wiedziałem o spotkaniu jako pierwszy. Zająłem swoje miejsce, czekając na choćby lidera, albo Konan. Popatrzyłem na twarze zebranych, czując jak robię się coraz bardziej głodny. Widziałem, jak Konan wchodzi do sali, mija wszystkich i siada na rzeźbionym krześle lidera. Nie za bardzo wiedziałem o co chodzi, z resztą zdziwienie dało się wyczytać z twarzy każdego (no, może nie z twarzy Zetsu).
    - Witam wszystkich na zebraniu Akatsuki. Do odwołania JA sprawuję tutaj władzę. – Niski i władczy głos Konan przeszył powietrze, nikt nie śmiał się jej sprzeciwić. Wydaje mi się, że spowodowane było to bardziej szokiem niż respektem do jej osoby, jednak nawet wygadany Kisame zamilkł. – Nie musicie zwracać się do mnie per ,,liderze”, używajcie mojego imienia, prosiłabym jednak o szacunek względem mojej osoby. To, że nie ma w tym pomieszczeniu Peina, nie znaczy, że nie ma go wcale.
    - Próbujesz nas postraszyć, Konan? Czy wyrabiasz sobie renomę na imieniu Peina? – wybrzęczała któraś z części Zetsu, bezczelnie wpatrując się w oczy kobiety.
    - Zamknij ryj, Zetsu. Daj jej powiedzieć – odwarknął Kakuzu. Niebieska to zignorowała, nie przejmując się pierwszym atakiem w jej stronę.
    - Nie ma z nami czterech osób. Madara został zabity przez Kakuzu i Hidana, co pewnie wszyscy już wiecie. Shichi i Itachi uciekli, napadając na Peina. Lider teraz ich poszukuje, niedługo wy do niego dołączycie. Upominam tutaj Kakuzu, że nawet nie ma o czym marzyć, jeśli chodzi o nagrodę. Ta dwójka ma dotrzeć żywa i zdolna do udzielania odpowiedzi na zadane im pytania, rozumiemy się? – Wszyscy przytaknęli skinieniem głowy, a ja zaczynałem żałować, że nie zwiałem razem z Uchihą i Shukketsu. To co dzieje się w Akatsuki, zaczyna być co najmniej chore.
    - Teraz macie jedyną i niepowtarzalną okazję, by odejść z Akatsuki. Nikt nie będzie wam robił problemów z tego tytułu, a nam ułatwicie pracę. Jeśli chcecie, możecie wyjść – powiedziała Konan, patrząc na każdego. Pod Kakuzu zaskrzypiało krzesło, już myślałem, że wstanie, on jednak tylko się poprawiał. Czekałem w napięciu, robiąc bilans plusów i minusów w głowie. Mój umysł pracował na najwyższych obrotach, głęboko zastanawiając się nad słusznością tej decyzji. Czas płynął, a ja dalej siedziałem. Co mogłem zrobić? Jeśli Konan kłamie i będę prześladowany? A jeśli mówi prawdę? Będę mógł wieść spokojne życie, być może z Sasorim, chociaż w dalszym ciągu wstydziłem się tej myśli.
    Popatrzyłem na twarze reszty. Nikt, ale to nikt nie zastanawiał się nad odejściem! Ich twarze były obojętne, czekali aż Konan zakończy zebranie i będą mogli w spokoju rozejść się do pokoi. Ja siedziałem jak na szpilkach i modliłem się, by ta chwila trwała jak najdłużej, żeby dała mi jeszcze czas do zastanowienia.
    - Skoro wszyscy zostają, zarządzam koniec zebrania, możecie iść. – Wgnieciony w krzesło, głośno wypuściłem powietrze z płuc. Jak mogłem stracić taką szansę? Nie wiedziałem.
Itachi
    Noc była chłodna, chociaż po całej podróży nie czuliśmy niczego innego, niż potwornego zmęczenia rozrywającego mięśnie. Dawno nie doświadczyłem tak wyczerpującego wysiłku, ale najważniejsze było to, że mordercza ucieczka już się skończyła. Reszta problemów, miała pojawić się na dniach.
    Staliśmy teraz przed wielką posiadłością rodu Kouyou, która tak okropnie różniła się od mojego rodzinnego domu. Zasadniczą różnicą było ukształtowanie terenu. Budynek wyglądający bardziej na świątynię, w połowie wbity był w ścianę, co utrudniało odnalezienie go. Przed wejściem frontowym rozciągał się gęsty las. Kryjówka idealna dla zbiegów, czyli dla nas. Z otwartych na oścież drzwi zionęła ciemność i przerażająca wręcz cisza.
    Shukketsu stała jak oczarowana, uważnie obserwując interesującą budowlę. Nie śmiałem jej przerywać choćby z tego względu, że liczyłem na jakieś ciekawe spostrzeżenia na temat naszego nowego ,,domu”. Nie wchodziłem też do środka, nie chcąc burzyć jej skupienia.
    - Faktycznie genialne – mruknęła z zachwytem. – Świątynia w skale. Będzie nam zimno – dodała, nie odrywając wzroku od elewacji.
    - Nie martw się o to, wszystko załatwiłem na takie wypadki – odparłem cicho, przyglądając się jej z ukosa. Nie odrywała spojrzenia od górnych kondygnacji, jakby dostrzegła tam coś co ją zaciekawiło.
    - Czy to na pewno jest stabilne? Popatrz, belki na dole nie wyglądają na zbyt mocne.
    - Mówiłem, żebyś się nie martwiła, wszystko jest w porządku. Lepiej chodźmy do środka, napiłbym się gorącej herbaty. – Ruszyłem do wejścia, a ona zrównała ze mną krok, chwytając mnie mocno pod ramię. Po plecach przebiegł mi prąd i odruchowo chciałem cofnąć rękę, jednak w porę się opamiętałem, idąc z Shichi do wielkiego holu.
_________
Wybaczcie mi tę zwłokę…Nie pisałam bardzo długo, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, tak samo jak na to, że nie komentowałam waszych blogów. Nadrobić – nadrobiłam, jednak ze skomentowaniem nadal się obijam, postaram się zrobić to w tym tygodniu. Nie obiecuję, bo obiecałam rozdział do końca pierwszego tygodnia sierpnia a pojawia się w przedostatnim września…
Tymczasem siedzę w domu i choruję, więc mam czas na pisanie rozdziału już kolejnego. Na niego mam więcej pomysłów niż miałam na ten. Swoją drogą, wyszedł mi bardzo słaby ten rozdział, za co serdecznie was przepraszam :c Znowu straciłam jakąś umiejętność pisania, wydaje mi się, że zaserwowałam wam konkretne gówno :c Wybaczcie :c
Próbuję ponownie czytać masę książek, może to jakoś przywróci mi dawną świetność, albo przynajmniej uczucie, że potrafię napisać coś fajnego…
Pozdrawiam was i jeszcze raz przepraszam,
wasza niesłowna

1 komentarz: