Shichi
Zalana krwią weszłam do pokoju, szukając od razu
antidotum dla Itachiego. Trzęsącymi się dłońmi wysunęłam szufladę i
napełniłam strzykawkę błękitnym płynem. Chwyciłam rękę Uchihy i szybkim
ruchem wbiłam igłę w żyłę. Wyrzuciłam ją do kosza, gładząc opuszkami
palców czoło chłopaka. Wyglądał jakby był martwy, brał oddech raz na
trzydzieści sekund, serce biło mu znacznie wolniej niż normalnie. Z
każdą sekundą jednak pompa działała szybciej, aż w końcu oddychał
prawidłowo.
Musiałam zająć się sobą, krew dalej ciekła, zaczęło
robić mi się momentami słabo. Chwyciłam ręcznik i zmoczyłam go lodowatą
wodą, ostrożnie przykładając sobie do twarzy i ścierając z niej posokę.
Spojrzałam w lustro, uważnie się sobie przyglądając. Rozcięcie pod brwią
robiło się wkoło czerwono-fioletowe i okropnie bolesne. Ledwo mrugałam
powieką, będę musiała to zszyć. Na samą myśl zachciało mi się płakać.
Nos na szczęście był cały, oprócz tego, że na prawym policzku wykwitał
ogromny siniak. Westchnęłam głośno, dalej przemywając twarz. Nic nie
mogłam na to poradzić, Pein pewnie będzie sprawdzał czy przypadkiem się
nie wyleczyłam.
W nos wsadziłam dwa tampony z wacików i poszłam
do pokoju szukać igły, pesety i nici chirurgicznych. Na miękkich nogach
przyniosłam sobie lusterko i postawiłam na stolik. Igły, peseta i nici
były w łazience, wzięłam jeszcze wodę utlenioną i usiadłam na fotelu,
mając na przeciwko siebie Itachiego, który leżał w łóżku.
Ostatni
raz przetarłam rozcięcie ręcznikiem i wzięłam głęboki oddech. Obficie
polałam ranę wodą utlenioną, zaciskając mocno powiekę. Syknęłam cicho,
oddychając przez zęby, patrząc w lustro jak ciecz spływa mi po policzku.
Rozwinęłam trochę nici ze szpulki, nawlekając ją na igłę i przeciągając
do połowy. Zbliżyłam ją do twarzy i chwyciłam dwoma palcami skórę, aby
lepiej się w nią wbić. Musiałam zrobić to jak najszybciej, żeby mieć to
już za sobą. Nie chciałam się znieczulać ze względu na Itachiego,
którego mimo wszystko musiałam pilnować.
Wbiłam igłę w skórę za
pomocą pesety, przeciągając szybko nitkę, prawie płacząc z bólu i
dziwnego uczucia, które nie było przyjemne. Musiałam robić to bardzo
precyzyjnie, żeby nie uszkodzić nerwów w powiece. Starałam się stosować
szew materacowy pionowy, żeby skóra zrosła się jak najlepiej i nie było
żadnej blizny. Zawiązałam supełek, szukając wokół siebie nożyczek.
Oczywiście w przypływie stresu ich zapomniałam. Igłę trzymałam w
powietrzu, biegając jak szalona. Znalazłam je po kilku minutach
szamotaniny wokół własnej osi. Usiadłam na fotelu, oddychając głęboko.
Jak dobrze, że Itachi tego wszystkiego nie widział… Ucięłam nitkę,
przygotowując się już psychicznie do kolejnego bolesnego nakłucia.
Znowu chwyciłam kawałek skóry, znowu nakłuwając raz, drugi, trzeci i
czwarty, znowu przeciągnęłam nić, teraz już płacząc. Znowu zawiązałam
supełek, znowu ucięłam nitkę. Musiałam zrobić przerwę, bo uczucie
wiążące się z tym zabiegiem było co najmniej nieznośne. Zamknęłam oczy,
czując pulsujący ból na łuku brwiowym i na policzku tuż przy nosie. Co
do nosa, tampony w nim nasiąknęły już wystarczająco krwią, więc je
wyciągnęłam, kładąc na stole. Wciągnęłam lekko powietrze, czując, ze
mogę już normalnie oddychać.
- Shichi? – Słaby, nieco zachrypnięty głos Itachiego przeciął ciszę w pokoju, niemalże przyprawiając mnie o zawał.
Narrator
Poczuł, że to ten moment. Rozkazał sobie, że musi
otworzyć oczy, inaczej nie nastąpi to nigdy. Jego siła woli na tę chwilę
była tak wielka jak jednego blondyna z Konohy. Uniósł powiekę, nerwowo
nią mrugając. Chociaż w pomieszczeniu było mrocznie i dość ciemno, takie
światło zdołało oślepić Itachiego. Przymknął powiekę, po chwili znowu
ją otwierając. Gdy oczy przyzwyczaiły mu się do tych warunków, zaczął
odczuwać wszystko wokół siebie. Miękką pościel, którą został okryty,
lekki podmuch świeżego powietrza na twarzy, czuł nawet zapachy! Wyraźnie
pachniało w tym pomieszczeniu lekami.
Poruszył stopą , potem
ścisnął palce u dłoni, wszystko działało jak należy. Patrzył na biały
sufit z wielką fascynacją, ciesząc się z każdej sekundy życia. Coś
jednak mu nie grało. Było za cicho. Rozejrzał się po pokoju i zauważył
Shukketsu. Zapłakaną, opuchniętą i roztrzęsioną. W jednej chwili
przestało go interesować to, czy ma słuch.
- Shichi? – zawołał,
wydawało mu się, że w pustkę. Usłyszał swój głos, usłyszał poruszenie,
jakie wywołało jego wybudzenie. Dziewczyna nie wiedziała co zrobić,
odwróciła jednak spuchniętą twarz, tak aby Itachi jej nie widział, fotel
cicho zaskrzypiał, a on ucieszył się na ten dźwięk.
- Bardzo
źle, że teraz się obudziłeś…- mruknęła cicho, dyskretnie zasłaniając
twarz. Zawiódł się, że wypowiedziała te słowa. Odebrał to jako obelgę,
że jest dla niej ciężarem, jednak bardziej skupił się na jej dziwnym
ukrywaniu się.
- Kto ci to zrobił? – zapytał, nie oczekując
wyjaśnień. Spodziewał się tego po niej, że nie udzieli mu odpowiedzi na
pytanie. Zapadła głucha cisza, Shichi zasłoniła usta dłonią, tłumiąc
płacz. Miał ochotę podnieść się i ją przytulić, ale nie zrobił tego.
Uważał, że każdy skrzywdzony człowiek musi dojrzeć samodzielnie do
opowiedzenia o swojej tragedii. Przysłuchiwał się tylko z bólem serca
łkaniu Shichi.
- Pozwól mi tylko dokończyć jedną sprawę –
powiedziała roztrzęsionym głosem, a w nim nagle coś pękło i musiał
podnieść się z posłania. Najpierw ostrożnie, podciągnął się na łokciach,
potem przeniósł ciężar na osłabione dłonie i usiadł. Poczuł jak kręci
mu się w głowie, a przed oczami mu poczerniało. – Itachi, nie podnoś się
– jęknęła Shukketsu żałosnym głosem, starając się to opanować.
Obserwował ją, patrzył na jej trzęsące się dłonie. Już nie zasłaniała
swojej twarzy, mógł uważnie się jej przyjrzeć. Pierwsze co rzuciło mu
się w oczy, to pięć niewielkich siniaków na żuchwie. Oczami wyobraźni
widział, jak czyjeś palce wbijają się w ładną buźkę Shichi, gwałtownie
ją obracając w każdą stronę. Jak bydło.
Następnie duży siniak na
prawym policzku, tuż obok nosa. Przybierał już fioletowo-czerwoną barwę,
co nie wróżyło zbyt szybkiego zniknięcia. Miał przed oczami obraz, jak
czyjaś spora dłoń uderza z impetem w drobną twarzyczkę Shukketsu, aż jej
głowa odskakuje w przeciwną stronę. Jego bardzo realistyczne wizje
irytowały go niesamowicie. Może dlatego, że budziły w nim zbyt wiele
uczuć?
Ostatnie zauważył rozcięcie tuż nad okiem. Miało
około trzech centymetrów długości i tylko lekko krwawiło. Słabo
opuchnięte, jednak nie wyglądało to tak tragicznie jak nieszczęsny
policzek. Zdawał sobie sprawę z tego, że ostentacyjnie się gapi, ale
miał to głęboko gdzieś. Martwił się, bo nie wiedział co się stało, ani
dlaczego. Martwił go też fakt, że stało się to Shichi, a nie na przykład
Deidarze.
Zobaczył jej oczy zalane łzami i dwa szwy założone na
ranie trzęsącymi się dłońmi. Westchnął zrezygnowany, spuszczając nogi na
drewnianą podłogę. Widział, jak igła w kształcie łuku zbliża się
niepewnie do rany, jednak jakoś bez przekonania.
- Mogę? –
Itachi wyciągnął rękę po igłę, usilnie wpatrując się w oczy Shichi,
starając się uchwycić jej bolesne spojrzenie. Uniosła na niego jakże
przemęczony wzrok, nieco zdziwiony tym pytaniem.
- Potrafisz? –
zapytała z ledwo słyszalną ulgą w głosie. Domyślił się, że byłaby mu za
to dozgonnie wdzięczna. Szycie samego siebie bez znieczulenia nie było
niczym przyjemnym.
- Nie chcąc się chwalić, kiedyś w ANBU
przyszywałem kompanowi rękę. Przypuszczam, że do dzisiaj jest jej
szczęśliwym posiadaczem. – Uśmiechnął się nieznacznie, nie wiedząc jaką
reakcję wywołają te słowa. Ulżyło mu, gdy Shukketsu roześmiała się
serdecznie, szybko jednak ucinając nagły napad entuzjazmu.
Podała
mu pesetę , którą trzymała igłę. Zastygłe palce Itachiego w przeciągu
kilku sekund miały stać się giętkie i precyzyjne. Rozruszał je, stosując
kilka szybkich ćwiczeń, przejmując medyczne narzędzia.
- Znasz
jakieś szwy chirurgiczne? – Dziewczyna wstała, obchodząc stół i siadając
przy Itachim. On przyjrzał się jej szwom, unosząc nieznacznie kąciki
ust.
- Tak się składa, że to jedyny specjalny, który potrafię.
- Świetnie. – Odetchnęła z ulgą, zamykając oczy. Itachi spojrzał na jej zmęczoną twarz, zabierając się do pracy.
- Przyszykuj się, dobrze? – Zbliżył igłę do rany, chwytając delikatnie
w palce skórę. Nakłuł ją stanowczo, widząc jak szczęka Shichi zaciska
się mocno. Przeciągnął nić, wbijając ponownie igłę, teraz już z większą
delikatnością i precyzją.
Nie pieprzył się z tym, uznał, że im
szybciej tym lepiej. Założył trzy szwy, niesamowicie równe. Zdziwił się,
ale był z siebie zadowolony. Bardzo lekko położył kciuk na rozcięciu,
przesuwając po nim palcem, czując pod nim dziwną fakturę. Cofnął
gwałtownie rękę, odkładając narzędzia na stół. Shichi niepewnie
otworzyła oczy, patrząc na twarz Itachiego.
- Dziękuję –
szepnęła, uśmiechając się z ulgą wymalowaną na twarzy. Widział ją tak
niedoskonałą, a i tak mu się podobała. Poobijana, zapłakana, ale nadal
wyniosła i silna.
- Co się działo? Pamiętam bardzo dziwne
rzeczy. – Shichi westchnęła, kładąc dłoń na ramieniu Uchihy. Spodziewała
się, że będzie musiał wszystko wiedzieć, a ona mu to przekaże. Nie
miała siły na rozmowy, była zmęczona całym tygodniem ciężkiej harówy,
dostała ostre lanie, jej psychika została wystawiona na próbę, a teraz
jeszcze musi poinformować o tym Itachiego. Doskonale zdawała sobie
sprawę z tego, że odwleczenie tego nie wchodziło w grę. Usiadła z
powrotem w fotelu, starając się jak najdłużej się nie odzywać i
przeciągnąć moment męczącej opowieści do granic możliwości.
- Madara nie żyje. To już pewne. Zabił go Hidan, jakimś cudem mu się udało, ale Madara zdołał uruchomić Amaterasu…
- To pamiętam, co dalej? – Bezczelnie jej przerwał, patrząc wyczekującym wzrokiem na zmęczoną i zdegustowaną Shichi.
- Byłeś w śpiączce, myślę, że udało mi się ciebie wyleczyć – odparła,
robiąc krótką pauzę, aby uchwycić zszokowaną minę Uchihy, a potem pełne
wdzięczności spojrzenie. – To była silna infekcja układu oddechowego.
Wiem na czym to polega. Twój organizm skupiał dużo energii na oczach,
tak samo i wszystkie substancje odżywcze przechodziły właśnie do nich.
Coś musiało być słabsze, padło na twoje płuca, które kiedyś
nadwyrężałeś, prawda? – Spojrzała na niego wszechwiedzącym wzrokiem,
uśmiechając się triumfalnie. – Dlatego nienawidzisz, jak koło ciebie
palę… Taaak… W międzyczasie zjawił się Ryuuki. Wydaje mi się, że
powiedział wszystko Peinowi o współpracach. Dlatego wyglądam jak
wyglądam. Ryoutaro nas zdradził. I…w sumie to nic więcej nie wiem…-
mruknęła szczerze, ziewając głośno. Cała twarz mocno się napięła, a ona
jęknęła boleśnie, wycierając łzy przegubem dłoni. Itachi nie odzywał
się, siedział spokojnie, tępo wpatrując się w swoje dłonie. Po chwili
położył się do łóżka, jakby nic się nie stało. Shichi miała co do tego
inne zdanie, jednak nie chciała prowokować Uchihy do nagłego wybuchu
gniewu.
- Nie pozwolisz mi stąd wyjść? – zapytał słabym głosem, dziwnie rozchwianym.
- Nie. Musisz tu na razie poleżeć, jeszcze do końca nie jest z tobą dobrze.
- Rozumiem. Tylko nie okłamuj mnie i gdy już wszystko będzie w
porządku, po prostu mi to powiedz. Na razie muszę sobie
wszystko…poukładać. – Obrócił się do niej plecami, izolując się i
zakańczając rozmowę. Popatrzyła na jego sylwetkę i postanowiła
powiedzieć mu o jeszcze jednej rzeczy teraz.
- Itachi, jest
jeszcze jedna sprawa…- Nie obrócił się, ale drgnął lekko na łóżku.
Uznała to za zachętę do dalszego mówienia. – Mam oczy Madary.
Sasori
Jak zwykle gnałem na spotkanie. Znacznie łatwiej było
mi poruszać się swoim ciałem, niż niewygodnym pancerzem Hiruko. Na
terenie Oto Gakure miałem zaplanowane spotkanie z kimś o kim nawet bym
nie pomyślał, że odezwie się do mnie i poprosi o współpracę…
Nie
miałem pojęcia dlaczego na terenie Oto, ani dlaczego zależało mu na tak
wielkim pośpiechu. Nie, żebym obawiał się zagrożenia z jego strony,
ale…Cała sytuacja była tak okropnie dziwna, że nie wiedziałem co o niej
myśleć. Miałem krążyć po lesie Yoru i czekać pięć minut, jeśliby się nie
zjawił, to po prostu się stamtąd ulotnić. Nawet nie byłbym
zdenerwowany, gdyby go nie było. Chociaż…Nie, jednak bardzo bym się
zdenerwował i zaczął szukać na własną rękę, byle dowiedzieć się,
dlaczego żądał spotkania.
Widziałem go z oddali. Nie
interesowało mnie to, czy mnie zauważył, czy też nie. Musiałem się
dowiedzieć, musiałem! Stał odwrócony do mnie plecami, na głowę narzucony
miał kaptur, trudno było ocenić czy to faktycznie on. Podchodziłem
bliżej, a on dalej stał nieruchomo, jakby martwy. Zupełnie nie wyczuwał
mojej obecności, co mnie zadziwiło. Może nie chciał jej wyczuć?
-
Witaj Sasuke – rzuciłem beztrosko w przestrzeń, a chłopak obrócił się
gwałtownie z wymierzoną kataną prosto w moją szyję. Uśmiechnął się
półgębkiem, opuszczając rękę wzdłuż ciała. Popatrzyłem na niego nieco
pogardliwie, starając się zachować nad nim wyższość.
- Witaj
Sasori – odparł spokojnym głosem. Wcześniej go nie widziałem, ale był
tak uderzająco podobny do Itachiego, że nawet nie miałem wątpliwości i
prawdopodobieństwo pomyłki zmalało do zera.
- Przejdźmy do
sedna. Zaintrygowałeś mnie propozycją spotkania i oczywiście prośbą
współpracy. O co chodzi, Sasuke-kun? – Błyskawicznie schował katanę do
pochwy, widząc, że jestem chętny do słuchania i co ważniejsze, pomocy.
- Ryoutaro-san powiedział mi o tym, że niejaki Hidan zabił Madarę, a
przy tym Itachi został poważnie uszkodzony. Możliwe, że umrze na dniach.
Dlatego kieruję prośbę do ciebie, żebyś pomógł mi dotrzeć do siedziby
Akatsuki. – Spojrzał na mnie tak poważnie, że miałem ochotę parsknąć
gorzkim śmiechem. Itachi był skomplikowany, tajemniczy, ciężko było go
rozgryźć, bo dużo kręcił. Kręcił, ale umiejętnie jak nikt inny. Sasuke
to zupełne przeciwieństwo. Był prosty, wykładał wszystkie swoje problemy
otwarcie, nie musiałem się długo zastanawiać, że jeśli mu odmówię,
wywiąże się z tego walka. Albo będę jego, albo niczyj. Jak okropnie
bawiła mnie jego osoba!
- Dobrze, zgadzam się. – Uniosłem lekko
kąciki ust, na znak tego, że zgadzam się ze wszystkim absolutnie.
Najwyraźniej nie zwracał uwagi na cenę jaką zawołam za wykonanie jego
prośby. Widocznie śmierć Itachiego była dla niego priorytetem i nie
interesowało go nic innego. – Jednak abym ci pomógł, musisz zrobić dla
mnie jedną rzecz. Jeśli jej nie zrobisz, ja w ciągu pięciu minut ciebie
zabiję.
- Dlaczego tak długo? – zapytał ironicznie, nie siląc się na zmianę bezczelnego tonu.
- Sasuke, bardzo łatwo ciebie rozpracować. Gdybyś chciał, a oczywiście
NIE chcesz, wykiwać mnie i wykorzystać na darmową współpracę,
postanowiłbyś mnie zabić. Gdy ja byłbym martwy, dla nie nie grałoby
roli, w jakim czasie umrzesz. Ważne, że to najskuteczniejsza z trucizn i
zdechłbyś niedługo po mnie. Tylko to się liczy. – Chłopak spojrzał na
mnie gniewnie, miętosząc nerwowo kaburę.
- Tak stawiasz sprawę…-
stwierdził, odchodząc kilka kroków w tył. Ja nie poruszyłem się nawet o
cal, patrzyłem mu prosto w oczy, czekając na jego decyzję. – W jaki
sposób będę musiał się odpłacić?
- Od razu tak łatwo?!
Zaprowadzenie ciebie do siedziby Akatsuki przeze mnie, jako byłego
członka…To na prawdę bardzo drogi interes. Zastanów się dobrze, czy
chcesz z tego skorzystać – odparłem z szerokim uśmiechem na twarzy, a on
skrzywił się tylko, wpadając w głęboką zadumę. Wywarłem na nim presję,
bał się mnie zaatakować, jednak poważnie rozważał odrzucenie notabene
swojej propozycji.
- Dobrze, zrobię co zechcesz – powiedział pewnie, stojąc wyprostowany jak struna.
- Myślałem, że wykażesz się asertywnością. Cóż, dobrze, wszedłeś w
spółkę ze mną…W takim razie zdradzę ci twoje zadanie-zapłatę. Gdy
dotrzemy do Akatsuki, będziesz musiał zabić też Shichi Shukketsu.
Napomknę tylko, że chyba jest ważna dla twojego brata, więc będzie jej
bronił.
- Nie będzie problemu z zabiciem jakiejś głupiej suki –
mruknął, miętosząc słowa w ustach. Rozbawił mnie, gardził wszystkim co
tyczyło Uchihy. Szkoda, że nie gardził mną, przecież ja też należałem do
Akatsuki i miałem z nim kontakt…
- Mimo wszystko, uważałbym na
nią. Dla własnego dobra – poradziłem mu, a on prychnął gniewnie,
obracając głowę w drugą stronę.
- Powiedziałem, że nie będzie z nią problemów – warknął, marszcząc skórę na nosie.
- Z czystej sympatii i szacunku do ciebie, chcę ciebie ostrzec. Nie od
tak trafia się do Akatsuki, a już na pewno nie kobiety. – Sasuke
zignorował moją uwagę zupełnie, skupiając się na nerwowym miętoszeniu
kabury i gapieniu się w jakiś martwy punkt, utkwiony na jednym z kilku
tysięcy drzew. – Kiedy zatem wyruszamy?
- Jutro o tej samej
porze. Dzisiaj muszę załatwić jedną osobę, którą dobrze znasz – mruknął
tak, jakby myślał, że ma nade mną jakąś wyższość w tym momencie. Ja za
to miałem cichą nadzieję, że Shichi z Itachim spuszczą mu niezłe manto.
No, może tylko Shichi, skoro Itachi nie jest w stanie. Sasuke Uchiha
pięknie prezentowałby się w mojej kolekcji marionetek…
____________
Mam mega dużo weny! Pozazdrośćcie mi : ) A jak wstawi się rozdział, to jestem ekstra!
wasza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz