15 kwietnia 2012

XXVIII. Co się działo?

Shichi
    Zalana krwią weszłam do pokoju, szukając od razu antidotum dla Itachiego. Trzęsącymi się dłońmi wysunęłam szufladę i napełniłam strzykawkę błękitnym płynem. Chwyciłam rękę Uchihy i szybkim ruchem wbiłam igłę w żyłę. Wyrzuciłam ją do kosza, gładząc opuszkami palców czoło chłopaka. Wyglądał jakby był martwy, brał oddech raz na trzydzieści sekund, serce biło mu znacznie wolniej niż normalnie. Z każdą sekundą jednak pompa działała szybciej, aż w końcu oddychał prawidłowo.
    Musiałam zająć się sobą, krew dalej ciekła, zaczęło robić mi się momentami słabo. Chwyciłam ręcznik i zmoczyłam go lodowatą wodą, ostrożnie przykładając sobie do twarzy i ścierając z niej posokę. Spojrzałam w lustro, uważnie się sobie przyglądając. Rozcięcie pod brwią robiło się wkoło czerwono-fioletowe i okropnie bolesne. Ledwo mrugałam powieką, będę musiała to zszyć. Na samą myśl zachciało mi się płakać. Nos na szczęście był cały, oprócz tego, że na prawym policzku wykwitał ogromny siniak. Westchnęłam głośno, dalej przemywając twarz. Nic nie mogłam na to poradzić, Pein pewnie będzie sprawdzał czy przypadkiem się nie wyleczyłam.
    W nos wsadziłam dwa tampony z wacików i poszłam do pokoju szukać igły, pesety i nici chirurgicznych. Na miękkich nogach przyniosłam sobie lusterko i postawiłam na stolik. Igły, peseta i nici były w łazience, wzięłam jeszcze wodę utlenioną i usiadłam na fotelu, mając na przeciwko siebie Itachiego, który leżał w łóżku.
    Ostatni raz przetarłam rozcięcie ręcznikiem i wzięłam głęboki oddech. Obficie polałam ranę wodą utlenioną, zaciskając mocno powiekę. Syknęłam cicho, oddychając przez zęby, patrząc w lustro jak ciecz spływa mi po policzku. Rozwinęłam trochę nici ze szpulki, nawlekając ją na igłę i przeciągając do połowy. Zbliżyłam ją do twarzy i chwyciłam dwoma palcami skórę, aby lepiej się w nią wbić. Musiałam zrobić to jak najszybciej, żeby mieć to już za sobą. Nie chciałam się znieczulać ze względu na Itachiego, którego mimo wszystko musiałam pilnować.
    Wbiłam igłę w skórę za pomocą pesety, przeciągając szybko nitkę, prawie płacząc z bólu i dziwnego uczucia, które nie było przyjemne. Musiałam robić to bardzo precyzyjnie, żeby nie uszkodzić nerwów w powiece. Starałam się stosować szew materacowy pionowy, żeby skóra zrosła się jak najlepiej i nie było żadnej blizny. Zawiązałam supełek, szukając wokół siebie nożyczek. Oczywiście w przypływie stresu ich zapomniałam. Igłę trzymałam w powietrzu, biegając jak szalona. Znalazłam je po kilku minutach szamotaniny wokół własnej osi. Usiadłam na fotelu, oddychając głęboko. Jak dobrze, że Itachi tego wszystkiego nie widział… Ucięłam nitkę, przygotowując się już psychicznie do kolejnego bolesnego nakłucia.
    Znowu chwyciłam kawałek skóry, znowu nakłuwając raz, drugi, trzeci i czwarty, znowu przeciągnęłam nić, teraz już płacząc. Znowu zawiązałam supełek, znowu ucięłam nitkę. Musiałam zrobić przerwę, bo uczucie wiążące się z tym zabiegiem było co najmniej nieznośne. Zamknęłam oczy, czując pulsujący ból na łuku brwiowym i na policzku tuż przy nosie. Co do nosa, tampony w nim nasiąknęły już wystarczająco krwią, więc je wyciągnęłam, kładąc na stole. Wciągnęłam lekko powietrze, czując, ze mogę już normalnie oddychać.
    - Shichi? – Słaby, nieco zachrypnięty głos Itachiego przeciął ciszę w pokoju, niemalże przyprawiając mnie o zawał.
Narrator
    Poczuł, że to ten moment. Rozkazał sobie, że musi otworzyć oczy, inaczej nie nastąpi to nigdy. Jego siła woli na tę chwilę była tak wielka jak jednego blondyna z Konohy. Uniósł powiekę, nerwowo nią mrugając. Chociaż w pomieszczeniu było mrocznie i dość ciemno, takie światło zdołało oślepić Itachiego. Przymknął powiekę, po chwili znowu ją otwierając. Gdy oczy przyzwyczaiły mu się do tych warunków, zaczął odczuwać wszystko wokół siebie. Miękką pościel, którą został okryty, lekki podmuch świeżego powietrza na twarzy, czuł nawet zapachy! Wyraźnie pachniało w tym pomieszczeniu lekami.
    Poruszył stopą , potem ścisnął palce u dłoni, wszystko działało jak należy. Patrzył na biały sufit z wielką fascynacją, ciesząc się z każdej sekundy życia. Coś jednak mu nie grało. Było za cicho. Rozejrzał się po pokoju i zauważył Shukketsu. Zapłakaną, opuchniętą i roztrzęsioną. W jednej chwili przestało go interesować to, czy ma słuch.
    - Shichi? – zawołał, wydawało mu się, że w pustkę. Usłyszał swój głos, usłyszał poruszenie, jakie wywołało jego wybudzenie. Dziewczyna nie wiedziała co zrobić, odwróciła jednak spuchniętą twarz, tak aby Itachi jej nie widział, fotel cicho zaskrzypiał, a on ucieszył się na ten dźwięk.
    - Bardzo źle, że teraz się obudziłeś…- mruknęła cicho, dyskretnie zasłaniając twarz. Zawiódł się, że wypowiedziała te słowa. Odebrał to jako obelgę, że jest dla niej ciężarem, jednak bardziej skupił się  na jej dziwnym ukrywaniu się.
    - Kto ci to zrobił? – zapytał, nie oczekując wyjaśnień. Spodziewał się tego po niej, że nie udzieli mu odpowiedzi na pytanie. Zapadła głucha cisza, Shichi zasłoniła usta dłonią, tłumiąc płacz. Miał ochotę podnieść się i ją przytulić, ale nie zrobił tego. Uważał, że każdy skrzywdzony człowiek musi dojrzeć samodzielnie do opowiedzenia o swojej tragedii. Przysłuchiwał się tylko z bólem serca łkaniu Shichi.
    - Pozwól mi tylko dokończyć jedną sprawę – powiedziała roztrzęsionym głosem, a w nim nagle coś pękło i musiał podnieść się z posłania. Najpierw ostrożnie, podciągnął się na łokciach, potem przeniósł ciężar na osłabione dłonie i usiadł. Poczuł jak kręci mu się w głowie, a przed oczami mu poczerniało. – Itachi, nie podnoś się – jęknęła Shukketsu żałosnym głosem, starając się to opanować.
    Obserwował ją, patrzył na jej trzęsące się dłonie. Już nie zasłaniała swojej twarzy, mógł uważnie się jej przyjrzeć. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to pięć niewielkich siniaków na żuchwie. Oczami wyobraźni widział, jak czyjeś palce wbijają się w ładną buźkę Shichi, gwałtownie ją obracając w każdą stronę. Jak bydło.
    Następnie duży siniak na prawym policzku, tuż obok nosa. Przybierał już fioletowo-czerwoną barwę, co nie wróżyło zbyt szybkiego zniknięcia. Miał przed oczami obraz, jak czyjaś spora dłoń uderza z impetem w drobną twarzyczkę Shukketsu, aż jej głowa odskakuje w przeciwną stronę. Jego bardzo realistyczne wizje irytowały go niesamowicie. Może dlatego, że budziły w nim zbyt wiele uczuć?   
    Ostatnie zauważył rozcięcie tuż nad okiem. Miało około trzech centymetrów długości i tylko lekko krwawiło. Słabo opuchnięte, jednak nie wyglądało to tak tragicznie jak nieszczęsny policzek. Zdawał sobie sprawę z tego, że ostentacyjnie się gapi, ale miał to głęboko gdzieś. Martwił się, bo nie wiedział co się stało, ani dlaczego. Martwił go też fakt, że stało się to Shichi, a nie na przykład Deidarze.
    Zobaczył jej oczy zalane łzami i dwa szwy założone na ranie trzęsącymi się dłońmi. Westchnął zrezygnowany, spuszczając nogi na drewnianą podłogę. Widział, jak igła w kształcie łuku zbliża się niepewnie do rany, jednak jakoś bez przekonania.
    - Mogę? – Itachi wyciągnął rękę po igłę, usilnie wpatrując się w oczy Shichi, starając się uchwycić jej bolesne spojrzenie. Uniosła na niego jakże przemęczony wzrok, nieco zdziwiony tym pytaniem.
    - Potrafisz? – zapytała z ledwo słyszalną ulgą w głosie. Domyślił się, że byłaby mu za to dozgonnie wdzięczna. Szycie samego siebie bez znieczulenia nie było niczym przyjemnym.
    - Nie chcąc się chwalić, kiedyś w ANBU przyszywałem kompanowi rękę. Przypuszczam, że do dzisiaj jest jej szczęśliwym posiadaczem. – Uśmiechnął się nieznacznie, nie wiedząc jaką reakcję wywołają te słowa. Ulżyło mu, gdy Shukketsu roześmiała się serdecznie, szybko jednak ucinając nagły napad entuzjazmu.
    Podała mu pesetę , którą trzymała igłę. Zastygłe palce Itachiego w przeciągu kilku sekund miały stać się giętkie i precyzyjne. Rozruszał je, stosując kilka szybkich ćwiczeń, przejmując medyczne narzędzia.
    - Znasz jakieś szwy chirurgiczne? – Dziewczyna wstała, obchodząc stół i siadając przy Itachim. On przyjrzał się jej szwom, unosząc nieznacznie kąciki ust.
    - Tak się składa, że to jedyny specjalny, który potrafię.
    - Świetnie. – Odetchnęła z ulgą, zamykając oczy. Itachi spojrzał na jej zmęczoną twarz, zabierając się do pracy.
    - Przyszykuj się, dobrze? – Zbliżył igłę do rany, chwytając delikatnie w palce skórę. Nakłuł ją stanowczo, widząc jak szczęka Shichi zaciska się mocno. Przeciągnął nić, wbijając ponownie igłę, teraz już z większą delikatnością i precyzją.
    Nie pieprzył się z tym, uznał, że im szybciej tym lepiej. Założył trzy szwy, niesamowicie równe. Zdziwił się, ale był z siebie zadowolony. Bardzo lekko położył kciuk na rozcięciu, przesuwając po nim palcem, czując pod nim dziwną fakturę. Cofnął gwałtownie rękę, odkładając narzędzia na stół. Shichi niepewnie otworzyła oczy, patrząc na twarz Itachiego.
    - Dziękuję – szepnęła, uśmiechając się z ulgą wymalowaną na twarzy. Widział ją tak niedoskonałą, a i tak mu się podobała. Poobijana, zapłakana, ale nadal wyniosła i silna.
    - Co się działo? Pamiętam bardzo dziwne rzeczy. – Shichi westchnęła, kładąc dłoń na ramieniu Uchihy. Spodziewała się, że będzie musiał wszystko wiedzieć, a ona mu to przekaże. Nie miała siły na rozmowy, była zmęczona całym tygodniem ciężkiej harówy, dostała ostre lanie, jej psychika została wystawiona na próbę, a teraz jeszcze musi poinformować o tym Itachiego. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że odwleczenie tego nie wchodziło w grę. Usiadła z powrotem w fotelu, starając się jak najdłużej się nie odzywać i przeciągnąć moment męczącej opowieści do granic możliwości.
    - Madara nie żyje. To już pewne. Zabił go Hidan, jakimś cudem mu się udało, ale Madara zdołał uruchomić Amaterasu…
    - To pamiętam, co dalej? – Bezczelnie jej przerwał, patrząc wyczekującym wzrokiem na zmęczoną i zdegustowaną Shichi.
    - Byłeś w śpiączce, myślę, że udało mi się ciebie wyleczyć – odparła, robiąc krótką pauzę, aby uchwycić zszokowaną minę Uchihy, a potem pełne wdzięczności spojrzenie. – To była silna infekcja układu oddechowego. Wiem na czym to polega. Twój organizm skupiał dużo energii na oczach, tak samo i wszystkie substancje odżywcze przechodziły właśnie do nich. Coś musiało być słabsze, padło na twoje płuca, które kiedyś nadwyrężałeś, prawda? – Spojrzała na niego wszechwiedzącym wzrokiem, uśmiechając się triumfalnie. – Dlatego nienawidzisz, jak koło ciebie palę… Taaak… W międzyczasie zjawił się Ryuuki. Wydaje mi się, że powiedział wszystko Peinowi o współpracach. Dlatego wyglądam jak wyglądam. Ryoutaro nas zdradził. I…w sumie to nic więcej nie wiem…- mruknęła szczerze, ziewając głośno. Cała twarz mocno się napięła, a ona jęknęła boleśnie, wycierając łzy przegubem dłoni. Itachi nie odzywał się, siedział spokojnie, tępo wpatrując się w swoje dłonie. Po chwili położył się do łóżka, jakby nic się nie stało. Shichi miała co do tego inne zdanie, jednak nie chciała prowokować Uchihy do nagłego wybuchu gniewu.
    - Nie pozwolisz mi stąd wyjść? – zapytał słabym głosem, dziwnie rozchwianym.
    - Nie. Musisz tu na razie poleżeć, jeszcze do końca nie jest z tobą dobrze.
    - Rozumiem. Tylko nie okłamuj mnie i gdy już wszystko będzie w porządku, po prostu mi to powiedz. Na razie muszę sobie wszystko…poukładać. – Obrócił się do niej plecami, izolując się i zakańczając rozmowę. Popatrzyła na jego sylwetkę i postanowiła powiedzieć mu o jeszcze jednej rzeczy teraz.
    - Itachi, jest jeszcze jedna sprawa…- Nie obrócił się, ale drgnął lekko na łóżku. Uznała to za zachętę do dalszego mówienia. – Mam oczy Madary.
Sasori
    Jak zwykle gnałem na spotkanie. Znacznie łatwiej było mi poruszać się swoim ciałem, niż niewygodnym pancerzem Hiruko. Na terenie Oto Gakure miałem zaplanowane spotkanie z kimś o kim nawet bym nie pomyślał, że odezwie się do mnie i poprosi o współpracę…
    Nie miałem pojęcia dlaczego na terenie Oto, ani dlaczego zależało mu na tak wielkim pośpiechu. Nie, żebym obawiał się zagrożenia z jego strony, ale…Cała sytuacja była tak okropnie dziwna, że nie wiedziałem co o niej myśleć. Miałem krążyć po lesie Yoru i czekać pięć minut, jeśliby się nie zjawił, to po prostu się stamtąd ulotnić. Nawet nie byłbym zdenerwowany, gdyby go nie było. Chociaż…Nie, jednak bardzo bym się zdenerwował i zaczął szukać na własną rękę, byle dowiedzieć się, dlaczego żądał spotkania.
    Widziałem go z oddali. Nie interesowało mnie to, czy mnie zauważył, czy też nie. Musiałem się dowiedzieć, musiałem! Stał odwrócony do mnie plecami, na głowę narzucony miał kaptur, trudno było ocenić czy to faktycznie on. Podchodziłem bliżej, a on dalej stał nieruchomo, jakby martwy. Zupełnie nie wyczuwał mojej obecności, co mnie zadziwiło. Może nie chciał jej wyczuć?
    - Witaj Sasuke – rzuciłem beztrosko w przestrzeń, a chłopak obrócił się gwałtownie z wymierzoną kataną prosto w moją szyję. Uśmiechnął się półgębkiem, opuszczając rękę wzdłuż ciała. Popatrzyłem na niego nieco pogardliwie, starając się zachować nad nim wyższość.
    - Witaj Sasori – odparł spokojnym głosem. Wcześniej go nie widziałem, ale był tak uderzająco podobny do Itachiego, że nawet nie miałem wątpliwości i prawdopodobieństwo pomyłki zmalało do zera.
    - Przejdźmy do sedna. Zaintrygowałeś mnie propozycją spotkania i oczywiście prośbą współpracy. O co chodzi, Sasuke-kun? – Błyskawicznie schował katanę do pochwy, widząc, że jestem chętny do słuchania i co ważniejsze, pomocy.
    - Ryoutaro-san powiedział mi o tym, że niejaki Hidan zabił Madarę, a przy tym Itachi został poważnie uszkodzony. Możliwe, że umrze na dniach. Dlatego kieruję prośbę do ciebie, żebyś pomógł mi dotrzeć do siedziby Akatsuki. – Spojrzał na mnie tak poważnie, że miałem ochotę parsknąć gorzkim śmiechem. Itachi był skomplikowany, tajemniczy, ciężko było go rozgryźć, bo dużo kręcił. Kręcił, ale umiejętnie jak nikt inny. Sasuke to zupełne przeciwieństwo. Był prosty, wykładał wszystkie swoje problemy otwarcie, nie musiałem się długo zastanawiać, że jeśli mu odmówię, wywiąże się z tego walka. Albo będę jego, albo niczyj. Jak okropnie bawiła mnie jego osoba!
    - Dobrze, zgadzam się. – Uniosłem lekko kąciki ust, na znak tego, że zgadzam się ze wszystkim absolutnie. Najwyraźniej nie zwracał uwagi na cenę jaką zawołam za wykonanie jego prośby. Widocznie śmierć Itachiego była dla niego priorytetem i nie interesowało go nic innego. – Jednak abym ci pomógł, musisz zrobić dla mnie jedną rzecz. Jeśli jej nie zrobisz, ja w ciągu pięciu minut ciebie zabiję.
    - Dlaczego tak długo? – zapytał ironicznie, nie siląc się na zmianę bezczelnego tonu.
    - Sasuke, bardzo łatwo ciebie rozpracować. Gdybyś chciał, a oczywiście NIE chcesz, wykiwać mnie i wykorzystać na darmową współpracę, postanowiłbyś mnie zabić. Gdy ja byłbym martwy, dla nie nie grałoby roli, w jakim czasie umrzesz. Ważne, że to najskuteczniejsza z trucizn i zdechłbyś niedługo po mnie. Tylko to się liczy. – Chłopak spojrzał na mnie gniewnie, miętosząc nerwowo kaburę.
    - Tak stawiasz sprawę…- stwierdził, odchodząc kilka kroków w tył. Ja nie poruszyłem się nawet o cal, patrzyłem mu prosto w oczy, czekając na jego decyzję. – W jaki sposób będę musiał się odpłacić?
    - Od razu tak łatwo?! Zaprowadzenie ciebie do siedziby Akatsuki przeze mnie, jako byłego członka…To na prawdę bardzo drogi interes. Zastanów się dobrze, czy chcesz z tego skorzystać – odparłem z szerokim uśmiechem na twarzy, a on skrzywił się tylko, wpadając w głęboką zadumę. Wywarłem na nim presję, bał się mnie zaatakować, jednak poważnie rozważał odrzucenie notabene swojej propozycji.
    - Dobrze, zrobię co zechcesz – powiedział pewnie, stojąc wyprostowany jak struna.
    - Myślałem, że wykażesz się asertywnością. Cóż, dobrze, wszedłeś w spółkę ze mną…W takim razie zdradzę ci twoje zadanie-zapłatę. Gdy dotrzemy do Akatsuki, będziesz musiał zabić też Shichi Shukketsu. Napomknę tylko, że chyba jest ważna dla twojego brata, więc będzie jej bronił.
    - Nie będzie problemu z zabiciem jakiejś głupiej suki – mruknął, miętosząc słowa w ustach. Rozbawił mnie, gardził wszystkim co tyczyło Uchihy. Szkoda, że nie gardził mną, przecież ja też należałem do Akatsuki i miałem z nim kontakt…
    - Mimo wszystko, uważałbym na nią. Dla własnego dobra – poradziłem mu, a on prychnął gniewnie, obracając głowę w drugą stronę.
    - Powiedziałem, że nie będzie z nią problemów – warknął, marszcząc skórę na nosie.
    - Z czystej sympatii i szacunku do ciebie, chcę ciebie ostrzec. Nie od tak trafia się do Akatsuki, a już na pewno nie kobiety. – Sasuke zignorował moją uwagę zupełnie, skupiając się na nerwowym miętoszeniu kabury i gapieniu się w jakiś martwy punkt, utkwiony na jednym z kilku tysięcy drzew. – Kiedy zatem wyruszamy?
    - Jutro o tej samej porze. Dzisiaj muszę załatwić jedną osobę, którą dobrze znasz – mruknął tak, jakby myślał, że ma nade mną jakąś wyższość w tym momencie. Ja za to miałem cichą nadzieję, że Shichi z Itachim spuszczą mu niezłe manto. No, może tylko Shichi, skoro Itachi nie jest w stanie. Sasuke Uchiha pięknie prezentowałby się w mojej kolekcji marionetek…
____________
Mam mega dużo weny! Pozazdrośćcie mi : ) A jak wstawi się rozdział, to jestem ekstra!
wasza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz