24 marca 2012

XXVII. Zapraszam do środka.

Narrator
    Pein patrzył bez słowa na wiotkie ciało Uchihy, które opadło bezwładnie na ziemię. Dopiero po kilku sekundach zorientował się, co się stało i zaczął reagować błyskawicznie. W myślach już wołał Shichi, klękał przy martwym ciele Madary i wydłubywał jego oczy gołymi rękoma. Nie mógł pozwolić na to, by ktoś jeszcze został poddany jego genjutsu, chociaż od kilku dobrych minut już był nieżywy.
    Shichi weszła zszokowana do kuchni, nie wiedząc do kogo najpierw podejść. Patrzyła na Peina pytającym wzrokiem, zatrzymując go przez moment na pustych oczodołach starszego Uchihy. Miała coś powiedzieć, ale zamknęła usta, klękając przy Itachim. Z nosa leciała mu krew, oczy miał otwarte, jednak potwornie puste, zionące niesamowitym otępieniem. Wzrok miał utkwiony gdzieś ponad tym wszystkim. Shukketsu sprawdziła jego puls, który był bardzo słaby. Według niej, dalej był w świecie iluzji. Skupiła chakrę w dłoni i ostrożnie przelewała ją do ciała Itachiego. Poczuła szarpnięcie, Uchiha nie był w genjutsu, udało mu się je opuścić wcześniej, jednak dalej leżał nieprzytomny na ziemi. Ponownie sprawdziła jego tętno. Dalej było słabe, wyraźnie odzywała się jego choroba. Musiała działać szybko, nadal nie wiedziała co mu jest i czy z pewnością jest to wina oczu. Pobiegła do pokoju sanitarnego, po szpitalne łóżko, na którym ostatnio leżała Yoshiko i pognała z nim do kuchni.
    Zastała tam Peina sprawdzającego puls Itachiego. Lider jakby otrząsnął się z transu w który wpadał, gdy tylko myślał o swej potędze. Shichi nie musiała go zachęcać by mówił. Odezwał się pierwszy, nieco zachrypniętym głosem:
    - Nie spodziewałem się tego…To Hidan i Kakuzu go zabili. Nawet nie wiem jak dali radę! – Pomógł Shukketsu położyć Uchihę na materac, wypychając go z pomieszczenia. – No i on. – Wskazał leniwym ruchem głowy na ciało Itachiego. – Wszedł, spojrzał na niego, powiedział, że jest martwy i jak zahipnotyzowany patrzył na niego. Po kilku minutach zorientowałem się, co zaszło. Wyrwałem go z tego genjutsu jakimś cudem. Mam tutaj oczy Madary, zrób coś z nimi. No i z Itachim też. – Nagato położył je tuż obok bladej dłoni Itachiego, brudząc śnieżnobiałe prześcieradło. Shichi otworzyła drzwi od swojego pokoju i pociągnęła łóżko do środka. Pein pomógł jej przełożyć Uchihę na posłanie i wyszedł bez słowa z pomieszczenia, zamykając cicho drzwi. Patrzyła na nie przez chwilę, wzdychając głośno.
    Otworzyła gwałtownie szufladę, wyciągając puste opakowanie z formaliną w stężeniu pięciu procent. Zebrała oczy i wrzuciła je do pojemnika, szczelnie zamykając. Z powrotem wsadziła je do szuflady, tuż obok czarnych oczu Yoshiko.
    Popatrzyła na Itachiego. Jeszcze godzinę temu z nim rozmawiała, uśmiechnął się nawet dwa razy. Coraz częściej to robił. A teraz leżał wycieńczony na jej łóżku, z pół przymkniętymi powiekami. Podeszła do szafy i otworzyła ją szeroko, wyciągając duży karton. Ciągnęła go po ziemi, umieszczając przy szafce nocnej. Otworzyła i wyjęła waciki oraz wodę utlenioną. Waciki zmoczyła i zaczęła oczyszczać twarz Itachiego z krwi. Robiła to delikatnie i zupełnie odruchowo, jakby miała z takimi przypadkami do czynienia każdego dnia. Po raz trzeci sprawdziła jego tętno, czując pod palcami, że dalej jest bardzo słabe. Oddychał ciężko, świszcząc przy wciąganiu powietrza. Z reguły nie świadczyło to o niczym dobrym, ale miała nadzieję, że to tylko chwilowe. Po przetarciu twarzy i szyi z krwi, powoli i dokładnie badała go dłońmi, zaczynając od głowy, przez tors, aż po podbrzusze. Nic nie znalazła, jednak na pewno jego choroba się nasiliła. Jakkolwiek ona się nazywała, była dla niego bardzo groźna, a Shichi na razie nie wiedziała jak jej zapobiec.
    Papieros w prawym kąciku ust opadał bezwładnie. Od dawna nie palił, uważał to za coś dystyngowanego, a takie rzeczy stanowczo do niego nie pasowały. Teraz jednak chciał uczcić swój triumf, a trochę wyrachowania nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Uśmiechnął się z wyższością, wypuszczając dym nosem, niczym rozjuszony byk. Madara załatwiony, Itachi martwy, brakuje jeszcze Shichi i jej ciepłego uśmiechu, którym go uraczy, gdy go ujrzy.
    Pein siedział na przeciwko niego, popijając wolno koniak ze szklanki. On też był wyraźnie usatysfakcjonowany, że pozbyto się Madary, za młodszym Uchihą wyraźnie by tęsknił. Przecież był jego prawą ręką. Zaciągnął się głęboko, nie dotykając dłonią papierosa.
    - Shichi powinna się zaraz zjawić – mruknął Nagato, patrząc do wnętrza szklanki. Ryuuki kiwnął głową, a popiół spadł na jego śnieżnobiałe kimono. Strzepnął je gwałtownie, wyjmując papierosa z ust. Rzucił na wydechu wiązankę wulgaryzmów, znowu się zaciągając, jakby nigdy nic. Chciał wyglądać przyzwoicie przed Shukketsu, ale wyszło jak wyszło.
    Drzwi od gabinetu uchyliły się lekko, zobaczył w nich jej zdziwioną twarz. Poprawił amulety na ramieniu, uśmiechając się szeroko w jej stronę.
    Ona spojrzała na lidera nieco krytycznym wzrokiem, robiąc jeden krok, drugi już był susem przez połowę pomieszczenia. Doskoczyła do Ryuukiego, chwytając go za poły materiału, tuż pod szyją. Nagato spojrzał na nią karcąco, jednak ona zupełnie to zignorowała, dalej ściskając kimono.
    - Myślałeś, że umarł, dlatego tak się triumfalnie obnosisz? I myślisz, że nie wiem, kto go wydał? Peina możesz sobie nabijać w butelkę, ale nie mnie! Uchiha czasami mówi przez sen i właśnie ciebie wydał. Zabij Ryoutaro, konfident. To właśnie powiedział i zamierzam wypełnić jego prośbę. – Rudowłosy złapał ją od tyłu, wykręcając jej ręce. Porwał przy tym kimono Ryuukiego, ale nieszczególnie się tym przejął.
    - Nic takiego nie miało miejsca! – wrzasnął poddenerwowany czarnowłosy.
    - Gówno prawda! Widzę po twojej minie! Zabiję ciebie!
    - Uspokójcie się!!! – wrzasnął Pein, sadzając Shichi na krześle. Dziewczyna wyrywała się, jednak on dalej trzymał ją za barki. – A ty, otwórz umysł. – Ryuuki spojrzał na niego z przerażeniem w oczach stojąc na środku gabinetu. Co miał zrobić? Odsłonić swoje wszystkie myśli? Nie chciał, żeby Pein wiedział o wszystkim. Zataić niektóre fakty? Będzie boleśnie próbował je odkryć. Nie robić nic? Zabije go.  Co by nie zrobił, byłoby złe. Stał więc spokojnie, patrząc przed siebie i westchnął głośno. Przestał blokować swoje myśli przed Peinem, ukazał mu wszystko. Od momentu, gdy znalazł Madarę i powiedział mu cały plan Itachiego, poprzez spotkania z Sasorim, aż do spotkania dwóch kunoichi – Shizuki i Hakuri.
    Nagato stał spokojnie, jednak coraz mocniej zaciskał dłonie na ramionach Shukketsu. Spodziewał się, że Ryoutaro nie był wobec niego do końca szczery i lojalny, ale nie spodziewał się tego po Shichi, a tym bardziej po Itachim. Dalej szperał w jego głowie jak w swoich szufladach, wyszukując coraz to nowe fakty i spiski. Zazgrzytał zębami, sztywne ręce oderwał od Shukketsu, podchodząc wolno do biurka. Usiadł ciężko na fotelu, czekając aż atak furii mu przejdzie, na co się nie zapowiadało. Obie dłonie położył na blacie, chwytając stos kartek, którym rzucił przed siebie.
    - Zejdź mi z oczu, z tobą policzę się później, a ty zostań, jeśli możesz. – Shichi wstała z krzesła zupełnie oszołomiona i wyszła z pomieszczenia jak przykazał jej lider.
Pein
    Ledwo panowałem nad emocjami, miałem ochotę wstać i rozkwasić Ryuukiemu ryj na ścianie. Nie mogłem tego zrobić, bo był zamieszany w tyle dziwnych spraw, że taka kara byłaby dla niego zbyt lekka. Zdradził mnie, a takich rzeczy się nie robi. Stał teraz bez ruchu, wpatrując się w jakiś punkt utkwiony na ścianie. Kartki leżały na podłodze, przyozdabiając ją grubą warstwą.
    - Nawet jeśli starasz się nie myśleć o tym, że ci się upiecze, to wiem, że chcesz tak pomyśleć. I od razu ci odpowiem! Nie upiecze ci się, na pewno nie u mnie. Usiądź sobie, rozmowa będzie bardzo długa, tak myślę. A teraz opowiedz mi wszystko. Dlaczego współpracujesz z Itachim na boku? – Popatrzył na mnie wystraszonym wzrokiem, po chwili jednak rozluźnił się, ukazując zupełnie inną twarz. Pewną siebie i groźną. Taką, której nigdy nie spodziewałem się u niego widzieć. Równie szaloną jak u Sasoriego, który postanowił opuścić organizację.
    - Chcesz wiedzieć? Chcesz poznać całą prawdę? – Pokiwałem twierdząco głową, patrząc na niego uważnie. – Dobrze, ale jeśli mi przerwiesz, obiecuję ci, że w ciągu dziesięciu sekund zatruję wszystkich w organizacji łącznie z tobą. Z tobą, Nagato. – Chwyciłem zębami kolczyk w wardze, czekając aż zacznie mówić. Jeszcze bardziej denerwowała mnie ta cała sytuacja, gdy patrzyłem na jego pewność.
    - Dlaczego miałbym ci przerywać? Mów, będę słuchał.
    - Dobrze, Pein. Zacznę od ciebie. Pracowałem dla ciebie, ale dlaczego chciałeś mnie zabić tuż po tym, jak pozbyłbym się Madary? Czy to jest w porządku? Albo twój osobny plan wykorzystania bijuu? Nie wiem jakim cudem chciałeś poprowadzić wojnę z pięcioma wioskami, ale życzyłbym ci powodzenia, gdybyś chciał to zrobić. – Zacisnąłem pięści, teraz już wiedząc dlaczego mam mu nie przerywać. Chciał mnie wykończyć moją własną bronią. – Konan, ta wiecznie oddana ci Konan. Małomówna i cicha, jednak ona też wszystkich szpiegowała. Wiedziała co knujesz, wiedziała co robi Madara, ale nigdy nie chciała ciebie martwić, wiedziała o Sasorim, domyślała się co robił Itachi w wolnym czasie, zdawała sobie sprawę z tego, jakie zagrożenie prowadzi przyjęcie Shichi z powrotem do organizacji. Nie była lojalna wobec ciebie…Itachi to chyba moja ulubiona osoba w twojej organizacji. Współpracowałem z nim dlatego, że zagwarantował mi po wykonaniu wszystkich zadań, że Shichi będzie moja na zawsze. Później jednak, zaczął kantować, co jest w jego stylu, a mnie się to nie spodobało. Knuł przeciwko wszystkim. Chciał zabić Madarę, potem całe Akatsuki, a to wszystko dla dobra Konohy. Gdyby mógł, zabiłby jeszcze Orochimaru. Cudowny chłopak, zrobiłby wszystko dla swojej wioski, a na koniec zwiałby z Shichi i posuwałby ją gdzieś w domu na uboczu z dala od tego całego zgiełku. Musiałem się na nim zemścić, nie mógłbym patrzeć na to, jak Shichi marnuje się przy tym kolaborancie. No i doniosłem na niego Madarze. – Nie domyślił się, że zaszkodzi tym mnie? Że mnie rozwścieczy? Mogę go zabić w każdej chwili.
    - Widzę, ze wzrasta w tobie gniew. Więc może teraz coś o…Shichi? Ona jest tobie wierna, tylko Itachi…Ech, wszystko to jego wina, on najwięcej miesza. Nagadał jej głupot o lepszym świecie, a ona w to uwierzyła, chcąc wybić Akatsuki. Wiesz, w pewnym momencie zapragnąłem jej śmierci. Zwłaszcza jak zobaczyłem ją w jednym pokoju z Uchihą, gdy beztrosko sobie rozmawiali, albo spali w jednym łóżku…Ja jednak wiem, że to dobra dziewczyna.
    Sasori był dobrym ninja, jednak pomimo swojego drewnianego ciała, był miękki. Szukał współpracy ze mną, aby spotkać się z Deidarą. Czy to nie słodkie? Współpracował też swojego czasu z Kabuto i Orochimaru po jego odejściu z Akatsuki. No i jeszcze żołnierzami z Suny. Nie chciał tu być, ale nie chciał też stąd odchodzić, ważne, żeby Deidara był przy nim i liczyło się tylko jego szczęście, dlatego tylko tolerował Yoshiko. A ona sprowadziła na Akatsuki problem w postaci dwóch kunoichi szukających swojego demona, z którymi też współpracuję. Odnalazły one brata Shichi.
    - Co?! – wyrwało mi się, a Ryoutaro uśmiechnął się szeroko, chcąc pewnie odpalać swoją truciznę.
    - Shichi miała szóstkę rodzeństwa i jakimś cudem przeżył jej brat. Wątpię, żeby chciał pracować z tobą, Pein. Wracając jednak do tematu. Do tego wszystkiego, mam na myśli Shizukę, Hakuri i Kamihiego Shukketsu dołączył Yuji Okabe, którego Uchiha nie miał serca zabić i kazał mi się nim zaopiekować. Taka drużyna marzeń. Jednak to znowu wina Itachiego. Teraz czas na Hidana. Nie patrz tak na mnie, on wcale nie jest święty, nie raz paplał na prawo i lewo informacje na temat Akatsuki. Jest kretynem i nawet się nie kontroluje gdy mówi za dużo. Choćby zwykłe pójście na dziwki i już parę informacji wydanych. A kurwy lubią gadać…Zetsu jak wiesz, już na samym początku był sprzedany Madarze, o nim chyba nawet nie muszę ci mówić. Chociaż…Warto żebyś wiedział. Zawsze pozostanie lojalny wobec Madary i będzie miał wiecznie szacunek do Itachiego. Tego nie zmienisz w żaden sposób.
    Kakuzu jest bardzo ciekawym przypadkiem! Ma do wszystkiego bardzo obojętny stosunek i nawet do ciebie. Nie doszły mnie słuchy, aby kiedykolwiek spiskował przeciw Akatsuki. No i Kisame…Jako jedyny był zawsze oddany i wierny tobie. Pewnie nigdy go za takiego nie uważałeś, ha? Ten, który był zawsze najbliżej, wykiwał ciebie jak małego gnoja. Szkoda jednak, że Kisame jest w zespole z Itachim…Przykro mi to mówić Nagato, ale zostałeś sam. A jeśli zrobisz teraz coś Shichi, obiecuję ci, że odpłacę się. – I po prostu wstał z krzesła i wyszedł, zostawiając mnie otępionego jego mową.
Shichi
    Minął tydzień od kiedy Itachi jest nieprzytomny, sześć dni od pojawienia się Ryoutaro w organizacji. Pein nadal nie chciał mnie widzieć po jego wizycie, chociaż wiedziałam doskonale, że Ryuuki ujawnił mu wszystkie swoje myśli. Może lider wszedł z nim w spółkę? Bałam się tego, co mogło się stać, jeśli dwójka szaleńców połączy swoje siły. Ryoutaro może nie był zły, ale chciał się zemścić na Itachim.
    Patrzyłam na szary krajobraz za oknem. Jak zwykle lało, gałęzie drzew były szare i śliskie, trawa za to miała soczystą zieloną barwę, odcinając się wyraźnie od monotonnego widoku. Nawet nie byłam pewna jaka to pora roku, zawsze padało. Gdzieś w oddali słychać było pohukiwanie sowy i skowyczenie psów z Ame-gakure. Szara beznadzieja.
    Starałam się leczyć Itachiego na wszystkie sposoby i udało mi się w końcu zlikwidować jego świszczący oddech. Nawet za pomocą stetoskopu nie było nic słychać. To był zdecydowanie dobry znak, możliwe, że nawet wracał do zdrowia. W dalszym ciągu jednak niepokoiła mnie jego dziwna śpiączka. Raz mówił do mnie. To było dziwne, myślałam, że się przebudził, ale to było pierwszego dnia. Uznałam to za szok pourazowy, bo więcej już się nie odezwał.
    - Ciesz się, że śpisz, Itachi. Jak na razie omija ciebie wiele problemów…- Tak, mówiłam do Itachiego bardzo często. Były to moje monologi, wylewałam mu się, mając świadomość tego, że mnie słyszy. Spojrzałam na jego nieruchomą twarz, uśmiechając się boleśnie.
    Nagle rozbolała mnie głowa, a wewnątrz rozległ się szorstki głos Peina, rozkazujący mi, abym przyszła do jego gabinetu za pięć minut. Westchnęłam, szykując się na najgorsze. W końcu musiała nadejść ta chwila…Podeszłam do łóżka Itachiego i wyjęłam z szuflady strzykawkę z heksobarbitalem. Chwyciłam bezwładną dłoń Uchihy, wbijając igłę w żyłę. Przeźroczysta substancja powoli wynikała do jego krwiobiegu.
    - Wstrzyknęłam ci heksobarbital, w tej ilości powinien obniżyć ci temperaturę ciała, metabolizm i wprowadzić w stan tymczasowej hibernacji. Gdy wrócę, dam ci antidotum. Przepraszam, że postępuję z tobą tak rzeczowo, ale muszę nas stąd wyciągnąć Itachi. Nie miej mi tego za złe. – Roztarłam jego rękę, aby narkotyk szybciej się rozszedł po ciele. Popatrzyłam chwilę na jego spokojną twarz, wychodząc z pokoju.
    Obawiałam się lidera i jego pomysłów. Jeśli zareaguje na to wszystko bardzo źle? Tak źle, że nie wrócę do Itachiego i nie będzie kto miał go uratować? Innej opcji nie widziałam, oprócz swojej śmierci. Mam nadzieję, że Ryoutaro zdechł, bo jeśli nie, to mam problem.
    Stałam przed drzwiami gabinetu lidera i czekałam na przypływ odwagi, który jak na złość nie nadchodził. Gapiłam się tępo na drewniane deski, bojąc się ruszyć. Już słyszałam kroki dochodzące zza drzwi, już czułam surowy wzrok na sobie, ledwo oddychałam na samą myśl, aż w końcu drzwi rozwarły się szeroko, ukazując monstrualną postać Peina. Skuliłam się w sobie, chowając głowę w ramiona. Teraz byłam poważnie przerażona. Miał w zwyczaju zawsze być w płaszczu, teraz jednak nie miał go na sobie, stał przede mną w zwykłej koszulce. Jakby potrzebował mniej skrępowanego ubrania, aby wziąć większy rozmach…Nie mogę o tym myśleć!
    - Zapraszam do środka – odparł spokojnie, zamykając za mną drzwi. Stanęłam na środku pomieszczenia, nie ruszając się. Stał za mną bez słowa, patrząc na moje plecy. Cała sytuacja tak okropnie mnie stresowała, że nie miałam siły ruszyć się z miejsca.
    Poczułam nagle dłonie na barkach, boleśnie zaciskające się idealnie na mięśniach. Trzymał je tam, nie puszczając ani na chwilę. Uspokajałam oddech, próbując zachować jeszcze resztki godności.
    - Stresujesz się. Nie ukryjesz tego. Trzeba było nie knuć za moimi plecami, to nie musiałabyś teraz tego przechodzić. To będzie tylko mała nauczka. – Cała się spięłam, a on to wyczuł, ściskając moje ramiona jeszcze mocniej. Syknęłam cicho, zamykając powieki.
    - Może chociaż powiesz dlaczego? – zapytałam i to był mój błąd. Zadziałał szybciej niż myślałam. Obrócił mnie gwałtownie, uderzając na odlew prosto w twarz. Zszokowana zatoczyłam się po gabinecie, wpadając na biurko. Popatrzyłam na niego z niechęcią, a on uśmiechnął się pod nosem, wzruszając ramionami. Wytarłam wierzchem dłoni krew lecącą z nosa.
    - Doskonale wiesz dlaczego. Ryuuki ciebie wybielał jak tylko mógł, jednak ja wiem swoje. Współpracujesz z Itachim, a Itachi robi wszystko bym umarł, ale nie uda mu się to tak łatwo. Dlatego postaraj się go wyleczyć i wybudzić, albo zabiję was oboje. Złapanie Shukkaku nie będzie trudne, bez ciebie też dam radę. – Ledwo rozumiałam co do mnie mówił, nadal byłam nieco otępiona, błądziłam wzrokiem po pomieszczeniu, szukając nie wiadomo czego. Ruszył z miejsca w moim kierunku z wyciągniętą ręką. Złapał mnie za żuchwę, każąc na siebie spojrzeć. Palce wbijał mocno w skórę, czułam, że będę mieć tam siniaki. Patrzył na mnie z góry, jego twarz była wyprana z uczuć.
    - Jeśli mnie zabijesz, Itachi umrze – wystękałam, a Pein powoli puścił moją twarz, odchodząc kilka kroków do tyłu, po chwili znowu do mnie podszedł i trzasnął mnie dłonią w łuk brwiowy. Krew pociekła jak z kranu, zalewając mi lewe oko. Szybko przyłożyłam dłoń do tamtego miejsca, starając się zatamować ranę.
    - Szantażujesz mnie…- wyszeptał, patrząc na swoje dłonie. – Nie powinnaś tego robić, jednak ci wybaczę. Mimo wszystko, lubię cię Shukketsu. Ale jeśli Itachi umrze…Zrobię ci coś jeszcze gorszego. – Przeszedł obok mnie zupełnie obojętnie i usiadł na krześle, biorąc z biurka kilka kartek i uważnie je przeglądał. Nagle zaczął się zachowywać normalnie, jakby nigdy nic.
    - Chociaż powiedz mi, co zrobiłeś z Ryoutaro.
    - Nie interesuj się. Chciałbym, żebyś nie leczyła swojej twarzy. Niech to będzie nauczka – odparł krótko, kreśląc w powietrzu okręgi palcem. Bez słowa wyszłam z gabinetu, wycierając twarz rękawem.
_________
Dodanie jakiegokolwiek posta graniczy z cudem…Jak to wstawię, to będę mistrzem!
Słaby rozdział według mnie, sprawdziłam tylko błędy, nawet nie chciałam go czytać, także przepraszam za ewentualne błędy logiczne.
Miałam zareklamować pewnego początkującego bloga, bo obiecałam: klik
Btw. heksobarbital istnieje naprawdę, jednak ja naciągnęłam troszeczkę jego działanie na rzecz opowiadania, nie miejcie mi tego za złe, plisss : )
Pozdrawiam gorąco
wasza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz