1 stycznia 2012

XXIV. Kto to jest?

Narrator
    Wstał równo o dwunastej, nie pościelił łóżka, bo po co? Mieszka sam, więc nie musi tego robić. Tak jak wielu innych rzeczy. Pranie, zmywanie, gotowanie, sprzątanie. Przeczesał palcami swoją blond czuprynę i wszedł do toalety. Stanął nad, jak zwykle otwartym sedesem i starał się celować w sam środek. Starał się. Leniwym ruchem ręki spuścił wodę i podszedł do umywalki. Odkręcił lewy kurek napełniając brudną i zapchaną umywalkę wodą. Wsadził twarz pod lodowaty strumień, momentalnie się budząc. Popatrzył na siebie do lustra, nie zauważając żadnych zmian. Spojrzał w dół, z jego sprzętem wszystko w porządku. Wyszedł z łazienki, podnosząc z podłogi pierwszą lepszą bluzę, którą na siebie narzucił. W samych bokserkach i luźnej bluzie poszedł do kuchni, szukając w niej czegoś do zjedzenia, gdy tuż obok niego pojawił się Kakashi. Już miał na niego wrzasnąć, kiedy jego dawny sensei pierwszy zabrał głos:
    – Nie czas na pytania, Naruto, szukaj spodni i idziemy. – Chłopak słysząc głos nauczyciela wiedział, że nie czas na dyskusje, a tym bardziej na ociąganie. Wskoczył w spodnie, które były najbliżej i pobiegł do sypialni po buty, szybko je zakładając. Naruto już biegł do drzwi, ale Kakashi chwycił go za ramię i teleportował ich od podziemi siedziby Hokage.
    W dużym, jasnym pomieszczeniu stało kilkoro ludzi. Nie przyglądał się im, interesowała go tylko zasmucona mina Tsunade.
    – Co się dzieje? – krzyknął zdezorientowany, nerwowo rozglądając się po pokoju.
    – Mam dla ciebie wieści. Sasuke powrócił wczoraj w nocy. – Euforia rozpierała jego ciało, czuł jak do oczu wzbierają mu się łzy. Coś jednak nie pasowało mu w zachowaniu reszty. – Jednak nastąpiły komplikacje…Chciał zaatakować wioskę, musieliśmy go zabić – powiedziała to śmiertelnie poważnie. Krew mu się zmroziła, by po chwili miała wybuchnąć z ogromną temperaturą. Patrzył tępo na Tsunade i zapragnął jej śmierci. Chciał poczuć w sobie chakrę lisa, która jakimś cudem zniknęła. Był wściekły i rozgoryczony tą informacją, jednak demon nadal nie zapanował nad jego ciałem i umysłem. Tym faktem zdenerwował się jeszcze bardziej, ale nic to nie zmieniło. Usiadł na ziemi rozżalony, czekając na falę szatańskiej mocy uderzającej w jego umysł. Ale nic nie przyszło.
    – Dlaczego? – zapytał siebie.
    – Musieliśmy – odparła, patrząc cierpliwie na Naruto. I jak on nie zauważyła chakry demona. Zagryzła wargę, krzyżując ręce na piersiach.
    – Lisie – zawołał głucho, dotykając dłońmi twarzy. Przesunął je na szyję, tors, aż chwycił rąbek t-shirtu, który miał na sobie i podciągnął go do góry. Spojrzał na swój gładki, umięśniony brzuch i uśmiechnął się. Po sali przeszedł szmer zdziwienia.
    – Nie było tu Sasuke. Sprowokowałam cię – odparła Tsunade.
    – Co mi zrobiliście?! – wrzasnął Uzumaki, błądząc wzrokiem po twarzach zgromadzonych.
    – Ja mu to wyjaśnię – mruknął Kakashi, kładąc rękę na ramieniu blondyna. O dziwo nie została odtrącona. – Zgłoszono zaginięcie dwóch chłopców, którzy mieli przynależeć do pewnej grupy przestępczej. Trop za nimi urywa się w dzielnicy Uchiha. Dzisiaj planujemy tam wejść i dokładniej zbadać teren. Jednak jest jeszcze jedna gorsza sprawa. Pod twoim domem w czasie zmiany warty zabito czterech joninów. To, jak zostali potraktowani, wygląda tylko na styl walki jednej osoby. Itachi Uchiha. Zapewne i on zabrał twojego demona. – Kakashi wstał  i podszedł do Hokage, szepcąc jej coś na ucho.
    – Naruto, myślę, że pozbawili ciebie ogromnego brzemienia, jednak nie puścimy im tego płazem – powiedziała Tsunade, teraz z większym przekonaniem.
    – Co z tego, skoro nie zdołam przywrócić Sasuke do Konohy? – ryknął wściekle, opadając bezwładnie na plecy.
Sasori
    Od swoich zaufanych informatorów w Sunie dowiedziałem się bardzo ciekawej rzeczy. Z tego powodu spóźniłem się nawet na drugie spotkanie. Shukktesu i Uchiha dali radę zabrać demona bez wszczęcia alarmu w Konoha przed czasem i w dodatku bez zabijania jinchuuriki. Pomimo tego, ze ni należę już do Akatsuki, dalej odczuwam potrzebę zdobywania informacji na ich temat.
    To co usłyszałem, nie przekonywało mnie za bardzo, jednak gdyby patrzeć na to z perspektywy mieszkańca Konohy, są one bardzo prawdopodobne. Podczas zmiany warty o drugiej czterdzieści do wioski wkroczył Itachi Uchiha oraz ktoś z rodu Shukketsu. Swoją drogą, ciekawe, skąd Hokage może wiedzieć, czy to ktoś z Shukketsu? Może istnieje inna technika pieczętująca demony? Do tego jednak Uchiha potrzebowałby jeszcze trzy osoby. Jedna wyciąga demona z jinchuuriki. Jinchuuriki umiera. Osoba, która wyciągała demona, resztkami sił pieczętuje go w kimś, a trzecia osoba ożywia Naruto. Jednak taka operacja nie trwałaby dwadzieścia minut, tylko godzinę.
    Jednak wracając do głównego wątku. Shukketsu kradła demona, a Itachi zabił czterech joninów, bo mu przeszkadzali. Porwali demona w ciągu dziesięciu minut i uciekli z wioski. Piękny, szybki plan. Z doświadczenia wiem, że misje z Itachim są bardzo zorganizowane i dopracowane. Byłem na jednej i wiele się od siebie nauczyliśmy. To znaczy, ja wiele się nauczyłem od niego. Między innymi tego, że teraz jestem taki czepialski i zmanierowany. Uchiha, jeszcze jako gówniarz miał okazję mnie poznać w miarę normalnych okolicznościach, bo właśnie na tej misji.
    Pein szukał dla niego odpowiedniego partnera, nawet kosztem rozbicia kilku par. Tak jakby młody był tam na jakiś specjalnych prawach. Pamiętam jednak nasze pierwsze spotkanie jakby było dzisiaj. Nie pamiętam ile miał lat, ale nie wyglądał na więcej niż szesnaście. Nie spóźnił się, czym sobie u mnie zapunktował. Stał w ciszy, wyprostowany niemalże na baczność, jednak był dziwny. Był dzieciakiem, a mnie przerażał swoją obojętnością i wyrachowaniem. Chciałem go traktować nieco pobłażliwie, mówiłem sobie, że to tylko dzieciak, ale miał przy tym tak profesjonalne zachowanie, że nie potrafiłem. Zapytał się tylko, jak ma do mnie mówić, a ja zdobyłem się na wykrztuszenie swojego imienia. Wtedy, od razu przeszedł do zapoznania mnie ze swoim perfekcyjnym planem. Nie wymagał poprawki, ja właśnie tak chciałem wykonać tę misję. Pochwaliłem go, kiwając głową z uznaniem, a on wtedy lekko się uśmiechnął, jakby to przywróciło mu stare, dobre wspomnienia.
    Misję wykonaliśmy w określonym przedziale czasowym, dokładnie obliczonym przez Itachiego i dopiero wtedy zauważyłem między nami więź podobieństwa. Myślę, że on też to zobaczył. Widziałem w nim kogoś, kto zrobi wszystko wbrew sobie, przywdziewa maski, a wewnątrz jest bardzo skrzywdzony.
    Tak rodzą się zwyrodnialce, jednak on na takiego nie wyrósł. Miał wpojone zachowania w swoim klanie i ich się trzymał. Ja zboczyłem ze ścieżki prawości i stałem się degeneratem. Nawet nie próbowałem tego zmieniać. Od tamtej misji nie chciałem być blisko Uchihy. Bałem się, że on widzi to, co mam w sobie. Te przenikliwe oczy mają przeraźliwą moc w sobie. Nigdy jednak jej nie odczułem i nie chciałbym  odczuć. Chyba, że od brata Itachiego – Sasuke. Nie wydaje mi się w żadnym stopniu groźny, ani w połowie tak silny jak jego brat.
    Szedłem teraz do mojego…w sumie mogę powiedzieć, że wspólnika. Ma mi pomóc w ponownym spotkaniu z tym jakże intrygującym blondynem. Jestem spóźniony dwadzieścia minut i mam nadzieję, że na mnie nie czeka.
    – Dziwi mnie, że ktoś, kto nigdy się nie spóźnia, właśnie to zrobił! – odparł wesoło, kładąc mi dłoń na ramieniu.
    – Weź rękę, albo bardziej oszpecę ci ryj – mruknąłem, a on nie posłuchał, jak zwykle z resztą. Poprawił amulety na ramieniu, uśmiechając się przebiegle. Ryuuki Ryutaro był najdziwniejszym człowiekiem jakiego znałem. Znał wszystkich, wszyscy znali jego, współpracował z każdym i nigdy nie zauważyłem, by miał z tego korzyści. Fenomenalny idiota. Nie spodziewałem się, że w światku tych ,,złych” może istnieć jakiś samarytanin, w dodatku tak dobrze prosperujący.
    – Usiądź Sasori, to będzie długa rozmowa.  Nie patrz tak na mnie, siadaj – powiedział pogodnie, klepiąc pień na którym było jeszcze trochę miejsca.
    – Więc mów – zachęciłem go trochę nieumiejętnie, zajmując miejsce obok niego.
    – W Akatsuki nie dzieje się nic dobrego. Spierdoliłeś w świetnym momencie, Skorpionie. Wiesz, dzisiaj nie mam humoru na piękne owijanie w bawełnę, po prostu powiem ci, co mam powiedzieć, a potem porozmawiamy na tematy, które są ważne dla mnie – odparł, nawet na mnie nie patrząc. Rozmową miało być przedstawienie mi planu jak miałbym spotkać się z Deidarą.
    – Mów więc.
    – Liderem w Akatsuki nigdy nie był Pein. No, może tylko na początku, gdy nie należałeś do tej organizacji. Ostatnio zaszły pewne zmiany w organizacji, mianowicie zmiana lidera, a raczej ujawnienie się tego właściwego. – Nie wiele myśląc, wszedłem mu w zdanie:
    – Uchiha. – Popatrzył na mnie wyraźnie zbity z tropu, nie wiedząc co powiedzieć.
    – Skąd wiesz? – zapytał, raczej retorycznie. Ja tylko wzruszyłem ramionami, czekając aż zacznie kontynuować. – Tak, to Uchiha Madara. – Teraz to ja popatrzyłem na niego jak na idiotę, kręcąc głową w geście zdezorientowania. Madara? Nie jego miałem na myśli…
    – Chodziło mi raczej o Itachiego…To raczej on był tam na specjalnych zasadach…- burknąłem zrezygnowany. Nie spodziewałem się, że mój tok myślenia może być błędny.
    – Nie, Madara. Ma jakieś milion lat, ale dzięki sharinganowi jakoś się trzyma. Jest bardzo osłabiony. Wracając, postanowił się ujawnić. Jak pewnie wiesz, pracuję dla dużej liczby osób, tera jednak tę liczbę ograniczyłem do dwóch. Plus ty oczywiście. Powiem ci tyle, że moi klienci to Itachi i Pein. Współpracują oficjalnie. W sumie to oficjalnie nieoficjalnie. Madara nie wie o tej koalicji i nigdy się nie dowie, bo ja muszę o to zadbać razem z tobą. – Uśmiechnął się przebiegle, a ja już wiedziałem, że zostałem wtajemniczony do czegoś wielkiego, czegoś w czym nikt nie chciałby uczestniczyć.
    – Mam rozumieć, że Itachiemu Madara ze swoimi oczami po prostu przeszkadza, a Pein z powrotem chce piastować stanowisko lidera?
    – Tak, dokładnie tak. Jednak, dam ci jeszcze znać, czy będziesz uczestniczył w samym zabijaniu Uchihy, czy tylko odbijesz Deidarę. Jest jeden problem…
    – Jaki? – zapytałem, a w moim głosie słychać było przerażenie. Ryuuki wyglądał bardzo…groźnie? Tak, to bardzo dobre określenie jego miny i nastawienia.
    – Wiesz, że wszystko zaczęło się od Deidary i od ciebie? Gdyby nie wy, nigdy nie byłbym tym kim jestem, żyłbym dalej jako dobry ninja w Yuuki-gakure, broniłbym innych dobrych ninja przed złymi ninja, na przykład przed tobą. Ale porwaliście Shichi do swojej siedziby, trzymaliście ją przez pół roku. Wtedy udało mi się poznać Itachiego, ale to historia na inny dzień. Shichi w ciągu tych trzech lat zdążyła mnie w kręcić w ten zły światek. Musiałem dowiadywać się gdzie są demony, nawiązywać nowe, złe znajomości i dalej w tajemnicy przed Shichi utrzymywać moje kontakty z Itachim. Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz musiał czuć bólu rozstania z ukochaną osobą, Skorpionie. – Spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem, uwalniając ogromną ilość chakry w jednej sekundzie. Siła ta była na prawdę potężna, jednak nie poruszyłem się nawet o milimetr. – Dlatego, gdy tylko będziesz miał Deidarę, ja upozoruję waszą śmierć. Wy w tym czasie spierdolicie jak najdalej od Akatsuki i będziecie udawać martwych do końca życia. Gdy jednak usłyszę o tobie, albo o nim, znajdę was, a potem zabiję. I nie pytaj dlaczego. Po prostu jeden z klientów oferuje mi najlepsze warunki.
Itachi
    Nie przejmowałem się teraz, że w organizacji rządzi Madara. Szczerze powiedziawszy, miałem to głęboko w dupie, a to, że Uchiha sprawuje teraz rządy, ułatwiło mi kilka spraw. Na przykład wyjście z organizacji bez pytania i bez podejrzeń. Gdy odbyło się dzisiaj wspólne śniadanie, zapowiedział, że nie ma nic przeciwko wyjściom z organizacji, byle byśmy nikogo nie sprowadzali, ani nikogo nie zabijali. To były jego jedyne warunki.
    Ciągnąłem za sobą Shichi, która była zdezorientowana i nie wiedziała co się dzieje. W połowie drogi wyrwała dłoń z mojego uścisku i stanęła na środku lasu, patrząc na mnie pustym wzrokiem.
    – Chodź, idziemy na tajne zebranie! – syknąłem, a ona ruszyła powoli z miejsca, stopniowo nabierając tempa. W czasie drogi o nic nie pytała, w głębi duszy chyba nawet się cieszyła, że zabieram ją z organizacji.
    Cały czas biegliśmy przez las, nie zmieniając otoczenia. Zaczynało się ściemniać, cienie pośród drzew zaczęły niebezpiecznie się wydłużać. Zmierzchało, a ja nie miałem zamiaru zostawać w lesie na noc. Z daleka jednak  majaczyła mi się sylwetka ubrana w czarny, obszerny płaszcz.
    – Kto to? – zapytała mnie, łapiąc za łokieć. – Mam nadzieję, że nie ANBU. To, że przystałam na twój plan, nie znaczy, że mam ochotę bratać się z jakąś wioską – burknęła opryskliwie, równając krok ze mną. Spojrzałem na nią, uśmiechając się lekko. Zauważyła to i niechętnie odwzajemniła ten gest.
    – To tylko twój ulubieniec Ryoutaro, nie musisz się martwić. – Był już coraz bliżej i wychodził nam na przeciw. Zdejmował ostrożnie kaptur, rozglądając się w koło. Pobieżnie obleciał wzrokiem cały las, wracając wzrokiem do nas.
    – Witam was, macie jakieś nowe wieści? – Uśmiechnął się, rozwierając szeroko ramiona. Miałem coraz bardziej dość jego poczucia humoru, charakterystycznych dla niego zagrywek, dziwnych miejsc spotkań i maślanych oczu kierowanych do Shichi. Sam nie wiedziałem dlaczego, ale denerwowało mnie to. Z Shichi tylko współpracowałem, a brałem za nią wielką odpowiedzialność, jakbym się do czegoś zobowiązywał. Chłopak patrzył na nas wyczekująco, chcąc już coś powiedzieć, ale Shukketsu weszła mu w słowo:
    – Madara ujawnił się równo dwadzieścia osiem godzin i czterdzieści cztery minuty temu. Oto nasze wieści. Twoja kolej. – Popatrzył na nią dziwnie, z jakąś ukrytą pretensją, która po chwili zniknęła, ukazując czysto dziecięcy upór i chęć zrobienia komuś na przekór. Sam nie wiem czemu, ale pomyślałem, że on wariuje. Większość sytuacji może go przerastać, chociaż doskonale skrywał to pod wiecznie przylepionym do jego poharatanej twarzy uśmiechem. I chyba to skłoniło mnie do tego, co zrobiłem chwilę później.
    – Nie chciałem wam teraz tego pokazywać, ale chyba zostałem zmuszony… – Uśmiech, który wpłynął na jego twarz był nieco ironiczny, udałem jednak, że to przeoczyłem. Shichi uśmiechnęła się z awersją, pośpieszając Ryuukiego gestem. Rzuciłem kunai w stronę czarnowłosego, odpychając Shichi do tyłu dość mocnym ruchem. Moja broń została błyskawicznie odbita. Z gałęzi nad nami, tuż przed Ryoutaro  pojawił sie mężczyzna z przepaską na oczach i słomkowym kolorze włosów. Shichi stała otępiała i patrzyła na twarz tajemniczego jegomościa.
    Wszystko nagle potoczyło się bardzo szybko. Wyjąłem kolejny kunai z kabury, przez myśl mi przemknęło, że będziemy wracać w ciemnościach, przy okazji uruchomiłem sharingan. Chwyciłem go silnie za bark, wykręcając mu boleśnie prawą rękę. Ostrze przyłożyłem do szyi, patrząc na Ryuukiego.
    – Kto to kurwa jest? – zapytałem spokojnie, dalej trzymając wyrywającego się z uścisku faceta.
    – To właśnie moja wieść. Shichi na pewno już wie, kto to jest – powiedział, wyraźnie dumny z siebie, rozwiązując białą wstęgę z oczu blondyna. Popatrzyłem na Shukketsu, puszczając momentalnie mężczyznę. Płakała, nawet nie starała się ukryć łez. Szlochała cicho, patrząc na przybysza. Ryuuki uśmiechał się wrednie. Bez chwili namysłu podszedłem do Ryuukiego i trzasnąłem go na odlew w twarz. Odrzuciło go na drzewo, ale nawet nie zwróciłem na niego uwagi, tylko podszedłem do Shichi, mijając zszokowanego mężczyznę.
    – Kto to jest? – zapytałem najspokojniej jak teraz potrafiłem, masując dłoń. Chwyciła rękaw mojej koszulki i szarpnęła nim lekko.
    – Możesz mi wierzyć albo nie, ale to mój najprawdziwszy brat. – Rozpłakała się na dobre, chowając twarz w dłoniach. Oparła się głową o mój tors, czekając aż ją obejmę. Było oczywiste, ze to zrobię. Są takie gesty, na które możesz zareagować tylko w jeden sposób. W tej chwili jednak uderzyła mnie irracjonalność zaistniałej sytuacji. Skąd wziął się tutaj brat Shichi? Dlaczego był z Ryuukim? Dlaczego Shichi płacze? I dlaczego ja po raz pierwszy nie wiem co zrobić?
    – Jak się nazywasz? – zapytałem mężczyznę nieźle skołowany, gładząc uspokajająco głowę Shichi.
    – Kamihi Shukktesu – odparł najzupełniej normalnie, a za jego plecami stał Ryoutaro, już w pełni normalny, nawet bez jakiegokolwiek śladu na twarzy. – Porozmawiaj ze mną Nana. – Shichi uspokoiła się i wyplątała się z mojego uścisku, co nie umknęło uwadze Ryuukiego. Spojrzała z nieukrywanym gniewem na brata, a potem na Ryoutaro. Zaczynało robić się już ciemno, z moim wzrokiem widziałem ostre kontury postaci i rozmazane rysy twarzy. Sytuacja coraz bardziej przestawała mi się podobać, choćby ze względu na to, w jakim stanie była Shichi.
    – Słucham? Myślisz, że jak powiesz do mnie Nana, to wrócą mi stare wspomnienia i będę uwielbiała ciebie ponad życie? Gdzie byłeś jak znalazłam się w Akatsuki? Sam powiedziałeś, że wiesz co kombinuję, więc dlaczego mnie nie powstrzymałeś? Nagle się pojawiasz i czego oczekujesz?! – wrzeszczała jak nigdy, a on po prostu stał z miną zbitego psa. Ryoutaro już nie był zadowolony ze swojego wyczynu.
    – Nie oczekuję niczego, chciałem po prostu zobaczyć moją dorosłą siódemkę. Szukałem ciebie tu po tym, jak wpadły do nas oddziały, wiedziałem o twojej ucieczce. To w jakiej sytuacji teraz jesteśmy, nie da się wytłumaczyć w ciągu minuty, Nana. – Popatrzył na nas wszystkich, uśmiechając się tylko do Shichi.
    – Wyjaśnij. – Uparła się Shukketsu, krzyżując ręce na piersiach. Mężczyzna westchnął.
    – W Sunie, gdzie szukałem Akatsuki, poznałem Shizukę i Hakuri, jinchuuriki Hoko, którego ukradłaś z Ryuukim. One też szukały Akatsuki, mówiły, że zabiły nawet jedną z was, ucinając jej język. Pomyślałem o tobie, ale mówiłem sobie, że ty nadal żyjesz i ruszyłem z nimi w podróż. Jednak moja dobra passa minęła, bo pojawił się Ryuuki z Yujim. Od razu mnie rozpoznał, a jak dziewczyny dowiedziałby się, ze jestem Shukketsu, zabiłby mnie. Dlatego udawałem ślepca, żeby choć trochę oszukać Ryoutaro, który oczywiście się nie nabrał. I był na tyle dobry, że poinformował je o tym, kim jestem.
    – Czy mi się tylko wydaje, czy właśnie on i te dwie plus ten gnojek zostali wtajemniczeni do MOJEGO planu? – zapytałem, patrząc na Ryuukiego. Wyraźnie skulił się w sobie, irytując mnie tym jeszcze bardziej.
    – Przydadzą się nam. Obiecałem dziewczynom, że z powrotem dostaną Hoko. Kamihi robi to wszystko z własnej woli – mruknął, patrząc na mnie nieco wystraszonym wzrokiem.
    – Oby ci się powiodło, bo w tym momencie ani ja, ani Pein nie kiwniemy palcem. Ja wkroczę dopiero do planu Akatsuki. I coś czuję, że zapłata za to będzie znacznie mniejsza.
    – Nie możesz! – ryknął wściekle, uwalniając ogromną ilość chakry, która miała zrobić na mnie wrażenie i przerazić.
    – Mogę. Mogę zrobić co zechcę. Mogę ją zabić, zgwałcić, uwieść, uderzyć. Mogę zrobić wszystko, ale nie zrobię, bo jest dobra dla mnie i dla mojego planu. A jeśli ci na niej zależy, to powiedz jej to – odparłem spokojnie, a jego twarz stężała. Było już ciemno, ale udawałem, ze wszystko widzę.
    – Myślę, że ona doskonale wie, że dalej ją kocham. – Na te słowa wbił wzrok w Shichi, a ja o mało co, a parsknąłbym śmiechem. – I wiem, ze możesz wszystko, jednak jak sobie poradzisz, gdy odejdę? – zapytał, uśmiechając się cwaniacko.
    – Nie odejdziesz. Zbyt dobre warunki ci dałem, byś chciał odejść, po za tym dalej podświadomie ciągnie ciebie do niej. – Wskazałem palcem na Shichi, która przysłuchiwała się naszej rozmowie – A ona jest ze mną. Shichi, pożegnaj się z bratem, musimy iść. – Ryuuki stał z idiotyczną miną, a Kamihi nie musiał dwa razy usłyszeć, że może pożegnać się z siostrą. Poszedł do niej i chwycił w ramiona, ściskaj ac mocno. Mimo wszystko Shichi oddała ten uścisk, ponownie płacząc. Kamihi coś szepnął jej na ucho, a ona tylko przytakiwała. W jednej chwili zapragnąłem mieć przy sobie Sasuke.
____________
Jaaa nie mogeeeee! Widzicie to?! Powoli robię z tego scenariusz do telenoweli. Ale obiecuję, że od XXV biorę się za siebie i ruszam z akcją prawidłową, będzie krew i flaki. I nie ma, że nie, że się nie podoba. Ja nie chcę tu jakiś pierdów!
Jestem średnio zadowolona, jak zawsze z resztą. Może ten rozdział wam bardziej się spodoba? Mam taką nadzieję! : )
Ach! Szczęśliwego Nowego Roku, moi drodzy! Niech obfituje w wenę, dobre samopoczucie i mądrość! (To chyba głównie dla maturzystów :P )
Pozdrawiam gorąco
wasza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz