Narrator
Wstał równo o dwunastej, nie pościelił łóżka, bo po
co? Mieszka sam, więc nie musi tego robić. Tak jak wielu innych rzeczy.
Pranie, zmywanie, gotowanie, sprzątanie. Przeczesał palcami swoją blond
czuprynę i wszedł do toalety. Stanął nad, jak zwykle otwartym sedesem i
starał się celować w sam środek. Starał się. Leniwym ruchem ręki spuścił
wodę i podszedł do umywalki. Odkręcił lewy kurek napełniając brudną i
zapchaną umywalkę wodą. Wsadził twarz pod lodowaty strumień, momentalnie
się budząc. Popatrzył na siebie do lustra, nie zauważając żadnych
zmian. Spojrzał w dół, z jego sprzętem wszystko w porządku. Wyszedł z
łazienki, podnosząc z podłogi pierwszą lepszą bluzę, którą na siebie
narzucił. W samych bokserkach i luźnej bluzie poszedł do kuchni,
szukając w niej czegoś do zjedzenia, gdy tuż obok niego pojawił się
Kakashi. Już miał na niego wrzasnąć, kiedy jego dawny sensei pierwszy
zabrał głos:
– Nie czas na pytania, Naruto, szukaj spodni i
idziemy. – Chłopak słysząc głos nauczyciela wiedział, że nie czas na
dyskusje, a tym bardziej na ociąganie. Wskoczył w spodnie, które były
najbliżej i pobiegł do sypialni po buty, szybko je zakładając. Naruto
już biegł do drzwi, ale Kakashi chwycił go za ramię i teleportował ich
od podziemi siedziby Hokage.
W dużym, jasnym pomieszczeniu stało kilkoro ludzi. Nie przyglądał się im, interesowała go tylko zasmucona mina Tsunade.
– Co się dzieje? – krzyknął zdezorientowany, nerwowo rozglądając się po pokoju.
– Mam dla ciebie wieści. Sasuke powrócił wczoraj w nocy. – Euforia
rozpierała jego ciało, czuł jak do oczu wzbierają mu się łzy. Coś jednak
nie pasowało mu w zachowaniu reszty. – Jednak nastąpiły
komplikacje…Chciał zaatakować wioskę, musieliśmy go zabić – powiedziała
to śmiertelnie poważnie. Krew mu się zmroziła, by po chwili miała
wybuchnąć z ogromną temperaturą. Patrzył tępo na Tsunade i zapragnął jej
śmierci. Chciał poczuć w sobie chakrę lisa, która jakimś cudem
zniknęła. Był wściekły i rozgoryczony tą informacją, jednak demon nadal
nie zapanował nad jego ciałem i umysłem. Tym faktem zdenerwował się
jeszcze bardziej, ale nic to nie zmieniło. Usiadł na ziemi rozżalony,
czekając na falę szatańskiej mocy uderzającej w jego umysł. Ale nic nie
przyszło.
– Dlaczego? – zapytał siebie.
– Musieliśmy –
odparła, patrząc cierpliwie na Naruto. I jak on nie zauważyła chakry
demona. Zagryzła wargę, krzyżując ręce na piersiach.
– Lisie –
zawołał głucho, dotykając dłońmi twarzy. Przesunął je na szyję, tors, aż
chwycił rąbek t-shirtu, który miał na sobie i podciągnął go do góry.
Spojrzał na swój gładki, umięśniony brzuch i uśmiechnął się. Po sali
przeszedł szmer zdziwienia.
– Nie było tu Sasuke. Sprowokowałam cię – odparła Tsunade.
– Co mi zrobiliście?! – wrzasnął Uzumaki, błądząc wzrokiem po twarzach zgromadzonych.
– Ja mu to wyjaśnię – mruknął Kakashi, kładąc rękę na ramieniu
blondyna. O dziwo nie została odtrącona. – Zgłoszono zaginięcie dwóch
chłopców, którzy mieli przynależeć do pewnej grupy przestępczej. Trop za
nimi urywa się w dzielnicy Uchiha. Dzisiaj planujemy tam wejść i
dokładniej zbadać teren. Jednak jest jeszcze jedna gorsza sprawa. Pod
twoim domem w czasie zmiany warty zabito czterech joninów. To, jak
zostali potraktowani, wygląda tylko na styl walki jednej osoby. Itachi
Uchiha. Zapewne i on zabrał twojego demona. – Kakashi wstał i podszedł
do Hokage, szepcąc jej coś na ucho.
– Naruto, myślę, że pozbawili
ciebie ogromnego brzemienia, jednak nie puścimy im tego płazem –
powiedziała Tsunade, teraz z większym przekonaniem.
– Co z tego, skoro nie zdołam przywrócić Sasuke do Konohy? – ryknął wściekle, opadając bezwładnie na plecy.
Sasori
Od swoich zaufanych informatorów w Sunie dowiedziałem
się bardzo ciekawej rzeczy. Z tego powodu spóźniłem się nawet na drugie
spotkanie. Shukktesu i Uchiha dali radę zabrać demona bez wszczęcia
alarmu w Konoha przed czasem i w dodatku bez zabijania jinchuuriki.
Pomimo tego, ze ni należę już do Akatsuki, dalej odczuwam potrzebę
zdobywania informacji na ich temat.
To co usłyszałem, nie
przekonywało mnie za bardzo, jednak gdyby patrzeć na to z perspektywy
mieszkańca Konohy, są one bardzo prawdopodobne. Podczas zmiany warty o
drugiej czterdzieści do wioski wkroczył Itachi Uchiha oraz ktoś z rodu
Shukketsu. Swoją drogą, ciekawe, skąd Hokage może wiedzieć, czy to ktoś z
Shukketsu? Może istnieje inna technika pieczętująca demony? Do tego
jednak Uchiha potrzebowałby jeszcze trzy osoby. Jedna wyciąga demona z
jinchuuriki. Jinchuuriki umiera. Osoba, która wyciągała demona,
resztkami sił pieczętuje go w kimś, a trzecia osoba ożywia Naruto.
Jednak taka operacja nie trwałaby dwadzieścia minut, tylko godzinę.
Jednak wracając do głównego wątku. Shukketsu kradła demona, a Itachi
zabił czterech joninów, bo mu przeszkadzali. Porwali demona w ciągu
dziesięciu minut i uciekli z wioski. Piękny, szybki plan. Z
doświadczenia wiem, że misje z Itachim są bardzo zorganizowane i
dopracowane. Byłem na jednej i wiele się od siebie nauczyliśmy. To
znaczy, ja wiele się nauczyłem od niego. Między innymi tego, że teraz
jestem taki czepialski i zmanierowany. Uchiha, jeszcze jako gówniarz
miał okazję mnie poznać w miarę normalnych okolicznościach, bo właśnie
na tej misji.
Pein szukał dla niego odpowiedniego partnera,
nawet kosztem rozbicia kilku par. Tak jakby młody był tam na jakiś
specjalnych prawach. Pamiętam jednak nasze pierwsze spotkanie jakby było
dzisiaj. Nie pamiętam ile miał lat, ale nie wyglądał na więcej niż
szesnaście. Nie spóźnił się, czym sobie u mnie zapunktował. Stał w
ciszy, wyprostowany niemalże na baczność, jednak był dziwny. Był
dzieciakiem, a mnie przerażał swoją obojętnością i wyrachowaniem.
Chciałem go traktować nieco pobłażliwie, mówiłem sobie, że to tylko
dzieciak, ale miał przy tym tak profesjonalne zachowanie, że nie
potrafiłem. Zapytał się tylko, jak ma do mnie mówić, a ja zdobyłem się
na wykrztuszenie swojego imienia. Wtedy, od razu przeszedł do zapoznania
mnie ze swoim perfekcyjnym planem. Nie wymagał poprawki, ja właśnie tak
chciałem wykonać tę misję. Pochwaliłem go, kiwając głową z uznaniem, a
on wtedy lekko się uśmiechnął, jakby to przywróciło mu stare, dobre
wspomnienia.
Misję wykonaliśmy w określonym przedziale czasowym,
dokładnie obliczonym przez Itachiego i dopiero wtedy zauważyłem między
nami więź podobieństwa. Myślę, że on też to zobaczył. Widziałem w nim
kogoś, kto zrobi wszystko wbrew sobie, przywdziewa maski, a wewnątrz
jest bardzo skrzywdzony.
Tak rodzą się zwyrodnialce, jednak on na
takiego nie wyrósł. Miał wpojone zachowania w swoim klanie i ich się
trzymał. Ja zboczyłem ze ścieżki prawości i stałem się degeneratem.
Nawet nie próbowałem tego zmieniać. Od tamtej misji nie chciałem być
blisko Uchihy. Bałem się, że on widzi to, co mam w sobie. Te przenikliwe
oczy mają przeraźliwą moc w sobie. Nigdy jednak jej nie odczułem i nie
chciałbym odczuć. Chyba, że od brata Itachiego – Sasuke. Nie wydaje mi
się w żadnym stopniu groźny, ani w połowie tak silny jak jego brat.
Szedłem teraz do mojego…w sumie mogę powiedzieć, że wspólnika. Ma mi
pomóc w ponownym spotkaniu z tym jakże intrygującym blondynem. Jestem
spóźniony dwadzieścia minut i mam nadzieję, że na mnie nie czeka.
– Dziwi mnie, że ktoś, kto nigdy się nie spóźnia, właśnie to zrobił! – odparł wesoło, kładąc mi dłoń na ramieniu.
– Weź rękę, albo bardziej oszpecę ci ryj – mruknąłem, a on nie
posłuchał, jak zwykle z resztą. Poprawił amulety na ramieniu,
uśmiechając się przebiegle. Ryuuki Ryutaro był najdziwniejszym
człowiekiem jakiego znałem. Znał wszystkich, wszyscy znali jego,
współpracował z każdym i nigdy nie zauważyłem, by miał z tego korzyści.
Fenomenalny idiota. Nie spodziewałem się, że w światku tych ,,złych”
może istnieć jakiś samarytanin, w dodatku tak dobrze prosperujący.
– Usiądź Sasori, to będzie długa rozmowa. Nie patrz tak na mnie,
siadaj – powiedział pogodnie, klepiąc pień na którym było jeszcze trochę
miejsca.
– Więc mów – zachęciłem go trochę nieumiejętnie, zajmując miejsce obok niego.
– W Akatsuki nie dzieje się nic dobrego. Spierdoliłeś w świetnym
momencie, Skorpionie. Wiesz, dzisiaj nie mam humoru na piękne owijanie w
bawełnę, po prostu powiem ci, co mam powiedzieć, a potem porozmawiamy
na tematy, które są ważne dla mnie – odparł, nawet na mnie nie patrząc.
Rozmową miało być przedstawienie mi planu jak miałbym spotkać się z
Deidarą.
– Mów więc.
– Liderem w Akatsuki nigdy nie był
Pein. No, może tylko na początku, gdy nie należałeś do tej organizacji.
Ostatnio zaszły pewne zmiany w organizacji, mianowicie zmiana lidera, a
raczej ujawnienie się tego właściwego. – Nie wiele myśląc, wszedłem mu w
zdanie:
– Uchiha. – Popatrzył na mnie wyraźnie zbity z tropu, nie wiedząc co powiedzieć.
– Skąd wiesz? – zapytał, raczej retorycznie. Ja tylko wzruszyłem
ramionami, czekając aż zacznie kontynuować. – Tak, to Uchiha Madara. –
Teraz to ja popatrzyłem na niego jak na idiotę, kręcąc głową w geście
zdezorientowania. Madara? Nie jego miałem na myśli…
– Chodziło mi
raczej o Itachiego…To raczej on był tam na specjalnych zasadach…-
burknąłem zrezygnowany. Nie spodziewałem się, że mój tok myślenia może
być błędny.
– Nie, Madara. Ma jakieś milion lat, ale dzięki
sharinganowi jakoś się trzyma. Jest bardzo osłabiony. Wracając,
postanowił się ujawnić. Jak pewnie wiesz, pracuję dla dużej liczby osób,
tera jednak tę liczbę ograniczyłem do dwóch. Plus ty oczywiście. Powiem
ci tyle, że moi klienci to Itachi i Pein. Współpracują oficjalnie. W
sumie to oficjalnie nieoficjalnie. Madara nie wie o tej koalicji i nigdy
się nie dowie, bo ja muszę o to zadbać razem z tobą. – Uśmiechnął się
przebiegle, a ja już wiedziałem, że zostałem wtajemniczony do czegoś
wielkiego, czegoś w czym nikt nie chciałby uczestniczyć.
– Mam
rozumieć, że Itachiemu Madara ze swoimi oczami po prostu przeszkadza, a
Pein z powrotem chce piastować stanowisko lidera?
– Tak,
dokładnie tak. Jednak, dam ci jeszcze znać, czy będziesz uczestniczył w
samym zabijaniu Uchihy, czy tylko odbijesz Deidarę. Jest jeden problem…
– Jaki? – zapytałem, a w moim głosie słychać było przerażenie. Ryuuki
wyglądał bardzo…groźnie? Tak, to bardzo dobre określenie jego miny i
nastawienia.
– Wiesz, że wszystko zaczęło się od Deidary i od
ciebie? Gdyby nie wy, nigdy nie byłbym tym kim jestem, żyłbym dalej jako
dobry ninja w Yuuki-gakure, broniłbym innych dobrych ninja przed złymi
ninja, na przykład przed tobą. Ale porwaliście Shichi do swojej
siedziby, trzymaliście ją przez pół roku. Wtedy udało mi się poznać
Itachiego, ale to historia na inny dzień. Shichi w ciągu tych trzech lat
zdążyła mnie w kręcić w ten zły światek. Musiałem dowiadywać się gdzie
są demony, nawiązywać nowe, złe znajomości i dalej w tajemnicy przed
Shichi utrzymywać moje kontakty z Itachim. Mam nadzieję, że nigdy nie
będziesz musiał czuć bólu rozstania z ukochaną osobą, Skorpionie. –
Spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem, uwalniając ogromną ilość chakry w
jednej sekundzie. Siła ta była na prawdę potężna, jednak nie poruszyłem
się nawet o milimetr. – Dlatego, gdy tylko będziesz miał Deidarę, ja
upozoruję waszą śmierć. Wy w tym czasie spierdolicie jak najdalej od
Akatsuki i będziecie udawać martwych do końca życia. Gdy jednak usłyszę o
tobie, albo o nim, znajdę was, a potem zabiję. I nie pytaj dlaczego. Po
prostu jeden z klientów oferuje mi najlepsze warunki.
Itachi
Nie przejmowałem się teraz, że w organizacji rządzi
Madara. Szczerze powiedziawszy, miałem to głęboko w dupie, a to, że
Uchiha sprawuje teraz rządy, ułatwiło mi kilka spraw. Na przykład
wyjście z organizacji bez pytania i bez podejrzeń. Gdy odbyło się
dzisiaj wspólne śniadanie, zapowiedział, że nie ma nic przeciwko
wyjściom z organizacji, byle byśmy nikogo nie sprowadzali, ani nikogo
nie zabijali. To były jego jedyne warunki.
Ciągnąłem za sobą
Shichi, która była zdezorientowana i nie wiedziała co się dzieje. W
połowie drogi wyrwała dłoń z mojego uścisku i stanęła na środku lasu,
patrząc na mnie pustym wzrokiem.
– Chodź, idziemy na tajne
zebranie! – syknąłem, a ona ruszyła powoli z miejsca, stopniowo
nabierając tempa. W czasie drogi o nic nie pytała, w głębi duszy chyba
nawet się cieszyła, że zabieram ją z organizacji.
Cały czas
biegliśmy przez las, nie zmieniając otoczenia. Zaczynało się ściemniać,
cienie pośród drzew zaczęły niebezpiecznie się wydłużać. Zmierzchało, a
ja nie miałem zamiaru zostawać w lesie na noc. Z daleka jednak
majaczyła mi się sylwetka ubrana w czarny, obszerny płaszcz.
–
Kto to? – zapytała mnie, łapiąc za łokieć. – Mam nadzieję, że nie ANBU.
To, że przystałam na twój plan, nie znaczy, że mam ochotę bratać się z
jakąś wioską – burknęła opryskliwie, równając krok ze mną. Spojrzałem na
nią, uśmiechając się lekko. Zauważyła to i niechętnie odwzajemniła ten
gest.
– To tylko twój ulubieniec Ryoutaro, nie musisz się
martwić. – Był już coraz bliżej i wychodził nam na przeciw. Zdejmował
ostrożnie kaptur, rozglądając się w koło. Pobieżnie obleciał wzrokiem
cały las, wracając wzrokiem do nas.
– Witam was, macie jakieś
nowe wieści? – Uśmiechnął się, rozwierając szeroko ramiona. Miałem coraz
bardziej dość jego poczucia humoru, charakterystycznych dla niego
zagrywek, dziwnych miejsc spotkań i maślanych oczu kierowanych do
Shichi. Sam nie wiedziałem dlaczego, ale denerwowało mnie to. Z Shichi
tylko współpracowałem, a brałem za nią wielką odpowiedzialność, jakbym
się do czegoś zobowiązywał. Chłopak patrzył na nas wyczekująco, chcąc
już coś powiedzieć, ale Shukketsu weszła mu w słowo:
– Madara
ujawnił się równo dwadzieścia osiem godzin i czterdzieści cztery minuty
temu. Oto nasze wieści. Twoja kolej. – Popatrzył na nią dziwnie, z jakąś
ukrytą pretensją, która po chwili zniknęła, ukazując czysto dziecięcy
upór i chęć zrobienia komuś na przekór. Sam nie wiem czemu, ale
pomyślałem, że on wariuje. Większość sytuacji może go przerastać,
chociaż doskonale skrywał to pod wiecznie przylepionym do jego
poharatanej twarzy uśmiechem. I chyba to skłoniło mnie do tego, co
zrobiłem chwilę później.
– Nie chciałem wam teraz tego pokazywać,
ale chyba zostałem zmuszony… – Uśmiech, który wpłynął na jego twarz był
nieco ironiczny, udałem jednak, że to przeoczyłem. Shichi uśmiechnęła
się z awersją, pośpieszając Ryuukiego gestem. Rzuciłem kunai w stronę
czarnowłosego, odpychając Shichi do tyłu dość mocnym ruchem. Moja broń
została błyskawicznie odbita. Z gałęzi nad nami, tuż przed Ryoutaro
pojawił sie mężczyzna z przepaską na oczach i słomkowym kolorze włosów.
Shichi stała otępiała i patrzyła na twarz tajemniczego jegomościa.
Wszystko nagle potoczyło się bardzo szybko. Wyjąłem kolejny kunai z
kabury, przez myśl mi przemknęło, że będziemy wracać w ciemnościach,
przy okazji uruchomiłem sharingan. Chwyciłem go silnie za bark,
wykręcając mu boleśnie prawą rękę. Ostrze przyłożyłem do szyi, patrząc
na Ryuukiego.
– Kto to kurwa jest? – zapytałem spokojnie, dalej trzymając wyrywającego się z uścisku faceta.
– To właśnie moja wieść. Shichi na pewno już wie, kto to jest –
powiedział, wyraźnie dumny z siebie, rozwiązując białą wstęgę z oczu
blondyna. Popatrzyłem na Shukketsu, puszczając momentalnie mężczyznę.
Płakała, nawet nie starała się ukryć łez. Szlochała cicho, patrząc na
przybysza. Ryuuki uśmiechał się wrednie. Bez chwili namysłu podszedłem
do Ryuukiego i trzasnąłem go na odlew w twarz. Odrzuciło go na drzewo,
ale nawet nie zwróciłem na niego uwagi, tylko podszedłem do Shichi,
mijając zszokowanego mężczyznę.
– Kto to jest? – zapytałem
najspokojniej jak teraz potrafiłem, masując dłoń. Chwyciła rękaw mojej
koszulki i szarpnęła nim lekko.
– Możesz mi wierzyć albo nie, ale
to mój najprawdziwszy brat. – Rozpłakała się na dobre, chowając twarz w
dłoniach. Oparła się głową o mój tors, czekając aż ją obejmę. Było
oczywiste, ze to zrobię. Są takie gesty, na które możesz zareagować
tylko w jeden sposób. W tej chwili jednak uderzyła mnie irracjonalność
zaistniałej sytuacji. Skąd wziął się tutaj brat Shichi? Dlaczego był z
Ryuukim? Dlaczego Shichi płacze? I dlaczego ja po raz pierwszy nie wiem
co zrobić?
– Jak się nazywasz? – zapytałem mężczyznę nieźle skołowany, gładząc uspokajająco głowę Shichi.
– Kamihi Shukktesu – odparł najzupełniej normalnie, a za jego plecami
stał Ryoutaro, już w pełni normalny, nawet bez jakiegokolwiek śladu na
twarzy. – Porozmawiaj ze mną Nana. – Shichi uspokoiła się i wyplątała
się z mojego uścisku, co nie umknęło uwadze Ryuukiego. Spojrzała z
nieukrywanym gniewem na brata, a potem na Ryoutaro. Zaczynało robić się
już ciemno, z moim wzrokiem widziałem ostre kontury postaci i rozmazane
rysy twarzy. Sytuacja coraz bardziej przestawała mi się podobać, choćby
ze względu na to, w jakim stanie była Shichi.
– Słucham? Myślisz,
że jak powiesz do mnie Nana, to wrócą mi stare wspomnienia i będę
uwielbiała ciebie ponad życie? Gdzie byłeś jak znalazłam się w Akatsuki?
Sam powiedziałeś, że wiesz co kombinuję, więc dlaczego mnie nie
powstrzymałeś? Nagle się pojawiasz i czego oczekujesz?! – wrzeszczała
jak nigdy, a on po prostu stał z miną zbitego psa. Ryoutaro już nie był
zadowolony ze swojego wyczynu.
– Nie oczekuję niczego, chciałem
po prostu zobaczyć moją dorosłą siódemkę. Szukałem ciebie tu po tym, jak
wpadły do nas oddziały, wiedziałem o twojej ucieczce. To w jakiej
sytuacji teraz jesteśmy, nie da się wytłumaczyć w ciągu minuty, Nana. –
Popatrzył na nas wszystkich, uśmiechając się tylko do Shichi.
– Wyjaśnij. – Uparła się Shukketsu, krzyżując ręce na piersiach. Mężczyzna westchnął.
– W Sunie, gdzie szukałem Akatsuki, poznałem Shizukę i Hakuri,
jinchuuriki Hoko, którego ukradłaś z Ryuukim. One też szukały Akatsuki,
mówiły, że zabiły nawet jedną z was, ucinając jej język. Pomyślałem o
tobie, ale mówiłem sobie, że ty nadal żyjesz i ruszyłem z nimi w podróż.
Jednak moja dobra passa minęła, bo pojawił się Ryuuki z Yujim. Od razu
mnie rozpoznał, a jak dziewczyny dowiedziałby się, ze jestem Shukketsu,
zabiłby mnie. Dlatego udawałem ślepca, żeby choć trochę oszukać
Ryoutaro, który oczywiście się nie nabrał. I był na tyle dobry, że
poinformował je o tym, kim jestem.
– Czy mi się tylko wydaje, czy
właśnie on i te dwie plus ten gnojek zostali wtajemniczeni do MOJEGO
planu? – zapytałem, patrząc na Ryuukiego. Wyraźnie skulił się w sobie,
irytując mnie tym jeszcze bardziej.
– Przydadzą się nam.
Obiecałem dziewczynom, że z powrotem dostaną Hoko. Kamihi robi to
wszystko z własnej woli – mruknął, patrząc na mnie nieco wystraszonym
wzrokiem.
– Oby ci się powiodło, bo w tym momencie ani ja, ani
Pein nie kiwniemy palcem. Ja wkroczę dopiero do planu Akatsuki. I coś
czuję, że zapłata za to będzie znacznie mniejsza.
– Nie możesz! – ryknął wściekle, uwalniając ogromną ilość chakry, która miała zrobić na mnie wrażenie i przerazić.
– Mogę. Mogę zrobić co zechcę. Mogę ją zabić, zgwałcić, uwieść,
uderzyć. Mogę zrobić wszystko, ale nie zrobię, bo jest dobra dla mnie i
dla mojego planu. A jeśli ci na niej zależy, to powiedz jej to –
odparłem spokojnie, a jego twarz stężała. Było już ciemno, ale udawałem,
ze wszystko widzę.
– Myślę, że ona doskonale wie, że dalej ją
kocham. – Na te słowa wbił wzrok w Shichi, a ja o mało co, a parsknąłbym
śmiechem. – I wiem, ze możesz wszystko, jednak jak sobie poradzisz, gdy
odejdę? – zapytał, uśmiechając się cwaniacko.
– Nie odejdziesz.
Zbyt dobre warunki ci dałem, byś chciał odejść, po za tym dalej
podświadomie ciągnie ciebie do niej. – Wskazałem palcem na Shichi, która
przysłuchiwała się naszej rozmowie – A ona jest ze mną. Shichi,
pożegnaj się z bratem, musimy iść. – Ryuuki stał z idiotyczną miną, a
Kamihi nie musiał dwa razy usłyszeć, że może pożegnać się z siostrą.
Poszedł do niej i chwycił w ramiona, ściskaj ac mocno. Mimo wszystko
Shichi oddała ten uścisk, ponownie płacząc. Kamihi coś szepnął jej na
ucho, a ona tylko przytakiwała. W jednej chwili zapragnąłem mieć przy
sobie Sasuke.
____________
Jaaa nie mogeeeee! Widzicie to?! Powoli
robię z tego scenariusz do telenoweli. Ale obiecuję, że od XXV biorę
się za siebie i ruszam z akcją prawidłową, będzie krew i flaki. I nie
ma, że nie, że się nie podoba. Ja nie chcę tu jakiś pierdów!
Jestem średnio zadowolona, jak zawsze z resztą. Może ten rozdział wam bardziej się spodoba? Mam taką nadzieję! : )
Ach!
Szczęśliwego Nowego Roku, moi drodzy! Niech obfituje w wenę, dobre
samopoczucie i mądrość! (To chyba głównie dla maturzystów )
Pozdrawiam gorąco
wasza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz