Pein
Pakowałem się. Ja, bóg, lider, mistrz, nadzieja i dobro.
Wyrzucono mnie z mojego pokoju, w którym mieszkałem od siedmiu lat.
Wyciągałem wszystko z szafy na podłogę. Nie było tego dużo, dwa swetry,
siedem koszulek, cztery pary spodni, trochę bielizny, zapasowy płaszcz i
stos książek. Gniewnie wrzuciłem to do kartonu, który nie wytrzymał
ciężaru opasłych tomów i po prostu rozwalił mi się w rękach.
Zdenerwowany jeszcze bardziej, cisnąłem nim na ziemię. Przeniosłem to na
raty.
Gdy szedłem ostatni raz, na korytarzu minęła mnie
Shukketsu, uśmiechając się boleśnie. Popatrzyłem na nią. Przerzuciłem
klamoty do lewej ręki, a prawą zmierzwiłem jej włosy. Zaśmiała się
krótko, nerwowo, jakby bała się, że zostanie usłyszana. Oczy jej się
zaszkliły, dusiła w sobie płacz, widziałem to. Niepewnie wsunęła dłoń
pod moją rękę, potem drugą i objęła mnie delikatnie, nie puszczając
przez moment. Ciepło rozlało się po moim ciele, z wahaniem też ją
objąłem, uśmiechając się w duchu. Po chwili oswobodziła się z mojego
uścisku, mając już normalną minę.
- Idę do Uchihy, przekazać mu coś? – zapytała szeptem, rozglądając się.
- Tylko kiedy – rzuciłem hasłem, a ona rozumiejąc, kiwnęła głową,
kierując się do pokoju Itachiego. Popatrzyłem na jej drobne plecy i
poszedłem do pokoju Sasoriego. Otworzyłem drzwi, uderzył mnie zapach
drewna. Był bardzo przyjemny, ale i tak byłem zły, za to, że wywalono
mnie z mojego pokoju. Rzuciłem rzeczy na środek pustego pomieszczenia,
czując jak gniew wypełnia każdą część ciała. Opanowałem to, patrząc na
ciemne plamy na podłodze. W rogu stało niegdyś łóżko, przy oknie biurko,
pod ścianą jakaś szafa. Został po nich tylko kurz.
- Jest kurwa
cudownie, Nagato – mruknąłem, wymykając się z pomieszczenia i kierując
się w stronę ostatniego pokoju po prawej stronie. Otworzyłem drzwi,
minąłem plamę krwi na podłodze i bez skrupułów wyniosłem łóżko należące
niegdyś do Yoshiko. Taszczyłem je przez cały korytarz, wściekle
wrzuciłem do mojego nowego lokum, usiadłem na nim i nie wiedziałem co
dalej robić.
Po co właściwie mam być w tej organizacji? Nie
obchodził mnie pokój, nie obchodzili mnie mieszkańcy Ame, nie obchodziła
mnie Konan, moje idee, nic. Nie byłem już liderem i nawet po tym jak
zabiję Madarę, nie będę wzbudzał takiego respektu w tych idiotach jak
kiedyś…Chyba, że docenią to, jaki dla nich byłem. Ale przecież to
niewdzięczne psy są!
Chciałem szerzyć pokój, ale robiłem to źle,
nawet gdybym teraz opuścił Akatsuki i planował żyć normalnie…Nie dałbym
rady. Utrzymywać sześć ciał w tajemnicy, do tego nie rzucać się w oczy.
Jednak wolę pomęczyć się jeszcze tydzień z Madarą i z powrotem objąć
rządy w Akatsuki, pokazując, czym jest prawdziwy pokój, jak bóg będzie
rządził, a anioł pomagał. Idealna harmonia świata zostanie przywrócona, a
to wszystko dzięki mnie…
Deidara
Siedziałem w pokoju osowiały, nie wiedząc o czym
myśleć. Sasori jak zwykle miał rację. Uciekł w dobrym momencie, nie
oberwało mu się za to, że zniknął, nikt nie wyciągał za to konsekwencji.
Żył teraz gdzieś sobie beztrosko, mając w dupie problemy, nowego i
starego lidera, Akatsuki i mnie.
Planowałem uciec jak
najszybciej było to możliwe. Znaleźć marionetkarza i gdzieś z nim uciec.
Przecież bardzo go zaintrygowałem…Shichi uciekła trzy lata temu, to nie
mogło być trudne! Nawet lider jej szukał i nie dał rady. Albo ucieczka w
nocy, albo upozoruję swoją śmierć. TAK! Zgon! I wiem, kto mi w tym
pomoże i kiedy.
Wstałem z łóżka i poszedłem do szafy, w której
na samym dnie miałem schowaną zapasową whisky i paczkę papierosów.
Wyjąłem je, rzuciłem na fotel i poszedłem otworzyć okno. Usiadłem z
powrotem na łóżku i odpaliłem papierosa za pomocą malutkiej bomby, która
efektownie wybuchnęła przed moim nosem. Iskry opadały na tytoń, który
przy wciągnięciu powietrza zaczął się mocniej żarzyć. Whisky otworzyłem
jedną ręką, zaciągając się papierosem. Nie wypuszczając dymu,
pociągnąłem dużego łyka ze szklanej butli. Dopiero gdy haust znalazł się
w żołądku, wypuściłem dym z płuc. Uwielbiałem tak pić i palić, co nie
znaczy, że było to dobre. Upijałem się wtedy dwa razy szybciej, miałem
rano większego kaca, ale szybciej zapominałem o problemach, które mnie
otaczały.
Przysnąłem w fotelu około dwudziestej. Jakże wielkie
było moje zdziwienie, gdy na łóżku ujrzałem uśmiechniętą Yoshiko.
Patrzyłem na nią z rozwartą gębą, jakby to miało mi pomóc wyjść z szoku.
Z ruchu jej warg dowiedziałem się, że nie może mówić.
- Nadal
nie masz…języka? – zapytałem, ledwo składając zdanie. Ona kiwnęła głową
przytakując, a ja nie wiedziałem co mówić. Gapiłem się na nią, a ona nic
nie mówiła, nie pokazywała, nie ruszała się. Była jak żywa, nie
prześwitywała, tylko jej oczy były dziwnie puste, nieobecne.
-
Przyciśnij Shukketsu, ona ci wszystko opowie. Ale nie teraz, za tydzień –
powiedział jakiś dziwny głos, a Yoshiko rozpuściła się w powietrzu, gdy
tylko zamknąłem oczy. Kiedy je otworzyłem, nikogo nie było.
Obudziłem się przestraszony, nie wiedząc co o tym myśleć. Przyśniła mi
się martwa już Yoshiko, rzucająca hasłami w moim kierunku. Nawet nie
domyślałem się o co mogło jej chodzić, tylko przyssałem się do butelki,
rozsiadając się wygodnie w fotelu. Wypiłem do dna, zapaliłem papierosa i
po chwili musiałem gnać do kibla.
Shichi
Zapukałam do jego pokoju inaczej niż zwykle, szybko,
cicho, byle jak najszybciej otworzył. Zestresowana stałam pod drzwiami,
przebierając nogami. Nie otwierał i nic nie mówił, może go nie było?
Może poszedł do kuchni? Ale wyszedł wcześniej ode mnie z sali zebrań…Już
obracałam się i szłam do swojego pokoju, gdy chwycił mnie za nadgarstek
i zaprosił gestem do środka. Wystraszona weszłam bez słowa. Znalazłam
się w środku tego mrocznego pomieszczenia, sam na sam z Uchihą i
poczułam ulgę. Odetchnęłam głośno, uśmiechając się w stronę Itachiego.
On odwzajemnił ten gest, dodatkowo przeczesując włosy palcami. Po chwili
jednak z naszych twarzy spełzły uśmiechy, usiedliśmy na łóżku obok
siebie, patrząc na ścianę.
- Na prawdę boisz się go aż tak
bardzo, że musiałaś przyjść do mnie? – zapytał, a w jego głosie nie
doszukałam się ironii czy zgryźliwości, tylko zwykła ciekawość,
pomieszana z troską.
- Na prawdę. Nie wiem co może mu odwalić gdy
będziemy sam na sam. To co dzisiaj zaprezentował, pokazało, że jest
nieobliczalny i trochę za bardzo się poczuwa. A ja nie chcę skończyć jak
Yoshiko – odparłam, podciągając nogi pod brodę. Itachi zamilkł, siedząc
dalej w ciszy. Krępowałam się tego, od niedawna miałam poczucie, że gdy
on się nie odzywa, to wracamy na stare tory. On jest oschły, a ja mu
odpyskowuję. Szczerze powiedziawszy nie chciałam do tego wracać. Tak jak
było teraz, było dobrze.
- Nie jesteś zmęczona? Jak chcesz,
możesz się tu położyć. – Popatrzyłam na niego zdziwiona, a on tylko
wzruszył ramionami. Wstał i podszedł do biurka. Był ubrany w szarą
koszulkę, pod którą skrywały się smukłe ramiona, jednak dobrze
umięśnione. Schylił się do niższej szuflady i czegoś w niej szukał.
Ukucnął w końcu przy niej, a przez spodnie widać było zarys doskonale
wyrzeźbionych ud. Takich, jak lubiłam najbardziej. Nie ukrywam, Itachi
podobał mi się coraz mocniej, pomimo uderzającego podobieństwa do
Madary, który mnie przerażał. Przy nim czułam się bezpiecznie,
wiedziałam, że mnie nie skrzywdzi, nasze relacje bardzo się poprawiły.
- A…- głos ugrzązł mi w gardle.
- Nie krępuj się – mruknął, zaaferowany wnętrzem szuflady.
- A mogę dzisiaj z tobą spać? – zapytałam niepewnie, chowając piekące
policzki za ręką. Wystawał mi tylko czubek głowy i oczy. Odwrócił się
zdezorientowany, z miną, której nawet nie potrafię określić. Coś
pomiędzy: ,,na serio?” a ,,nie wiem co powiedzieć”. Zastanawiał się
chwilę, patrząc na mnie i uśmiechając się coraz bardziej, ze zdziwionym
wyrazem twarzy.
- Ale śpisz pod ścianą – odparł, wyciągając
wszystko z szuflady na podłogę. – I tylko dzisiaj, dobrze? – Upewnił
się, patrząc na mnie kątem oka. Przytaknęłam kiwnięciem głowy, a on
delikatnie się uśmiechnął. Dalej robił porządki w szufladzie, a ja
wstałam z łóżka i skierowałam się do drzwi.
- Przyjdę później, może nawet w nocy, dobrze?
- Drzwi zamykam o północy, nie spóźnij się – mruknął spomiędzy kartek.
Wyszłam z pokoju i poszłam do kuchni, skąd podprowadziłam sake.
Schowałam je w spodnie, kulawo idąc przez organizację. Modliłam się,
żeby nie spotkać Madary, pewnie chciałby wiedzieć co zamierzam zrobić z
sake, gdzie idę i dlaczego…Poza tym, panicznie się go bałam.
Lokum Tobiego było puste, wzięłam stamtąd ciuchy i poszłam wziąć
prysznic. Marzyłam o tym od dawna, nie zdążyłam się wykąpać po misji.
Zmęczona weszłam do kabiny i zaczęłam się myć. Przy piątym płukaniu
straciłam jakąkolwiek rachubę czasu, więc wyskoczyłam z toalety jak
oparzona. Spojrzałam na zegar ścienny. Było trochę po dwudziestej
trzeciej, zdążę dojść do Itachiego, a przed tym jeszcze zapalić. Z
komody wyjęłam paczkę fajek i zapaliłam jedną, po chwili drugą. W
pomieszczeniu zrobił się niezły kocioł, uchyliłam lekko okno, żeby do
rana dym zniknął. Umyłam zęby i ręce, żeby Itachi nic nie wyczuł, ale
znając życie i tak się do czegoś się przyczepi. Popatrzyłam przelotnie
na pokój i wyszłam, nawet go nie zamykając.
Narrator
Słyszał, jak otwiera drzwi i je zamyka. Musiała minąć
wejście na główny korytarz, nie ważne gdzie szła. Czekał na nią, jak na
ofiarę. W sumie gdy bardziej się zastanawiał, jak wyglądają ich
relacje, przedstawiał ją, właśnie jako ofiarę. Wyszedł luźnym krokiem na
jej spotkanie. Zauważyła go, przerażenie wkradło się na jej twarz,
cofnęła się o krok, po chwili jednak przybrała maskę obojętnego
uśmiechu.
- Przestraszyłeś mnie…- mruknęła, siląc się na
niewzruszony ton, chociaż wyraźnie była zaniepokojona. Patrzył na nią z
politowaniem, wychodząc na przeciw.
- Nie miałem takiego zamiaru –
odparł, stukając palcami w plik kartek. – Chciałem, żebyś mi pomogła,
ale widzę, że gdzieś idziesz…- Sprawdzał ją i jej reakcję na te słowa.
Musi zareagować tak, jak tego oczekuje, inaczej nie wie co jej
zrobi…Oczami wyobraźni już widział, jak chwyta ją za włosy i uderza
gniewnie w twarz, potem prowadzi ją do pokoju, rzuca na łóżko i uderza
ponownie, aż cieknie jej krew z wargi, którą ostrożnie spija, mnąc w
dłoni jej jędrną pierś…
- A w czym? – wypaliła od razu, co
spodobało się mężczyźnie. Poprawił opadającą na oczy grzywkę i
uśmiechnął się zawadiacko. Shichi nie spodziewała się, że kiedykolwiek
tak bardzo wystraszy ją uśmiech, który jeszcze tydzień temu uważałaby za
bardzo seksowny. Nie śmiała nawet spojrzeć w te przerażające czerwone
oczy, które ostatnio były pozbawione jakichkolwiek uczuć.
- Może
jednak jutro, dzisiaj już późno – powiedział Madara, mierząc jej
sylwetkę. Dopiero teraz zauważył butelkę sake wciśniętą za gumkę spodni
dziewczyny. Niesubordynacja wobec tego co oczekiwał! Myślał, że jest
tylko on, a był ktoś jeszcze. Obawiał się, że wie, kim jest ta osoba…- A
po co ci sake? – zapytał, a ona momentalnie zarumieniła się. Stała
chwilę skruszona ze spuszczoną głową, podejmując się odpowiedzi na
pytanie:
- Itachi mnie o nią prosił – szepnęła po chwili namysłu.
Zacisnął zęby i powstrzymywał się, żeby nie zabić swojego krewniaka.
Ponownie oczami wyobraźni widział, jak chwyta jego twarz w dłonie i
nakazuje mu spojrzenie w swe śmiercionośne źrenice. Przeszywał jego
umysł najstraszniejszymi wizjami, a na koniec, bardzo wolno wydłubywał
mu oczy.
- Więc chodźmy do niego, a potem pójdziesz do pokoju spać. – Położył rękę na jej ramieniu i zaprowadził do pokoju Uchihy.
- Pukaj – syknął jej do ucha. Nikt nie odpowiedział, więc Madara sam
nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się na oścież, Itachi na całe szczęście
leżał na łóżku, całkowicie ubrany. Shichi w pewien sposób mogła
odetchnąć.
- Przyniosłam sake o które mnie prosiłeś – odparła,
uśmiechając się cierpiętnico w stronę młodszego Uchihy. Madara natomiast
piorunował go wzrokiem od kiedy wszedł tylko do pomieszczenia.
-
Dziękuję. – Wstał leniwie z łóżka i podszedł do dziewczyny, zabierając
jej z rąk butelkę. Popatrzył na nią ze zrozumieniem, chcąc coś
powiedzieć. Uciszyła go skutecznie swoją miną, nie chciał jej zrobić
więcej problemów. – Możecie już wyjść – powiedział sucho Itachi,
wypychając Shukketsu z pokoju. Starszy Uchiha ostatni raz spojrzał na
niego gniewnie, posłusznie wychodząc z pomieszczenia. Czekał, aż
dziewczyna wyjdzie z pokoju i będzie mógł ją odprowadzić. Gdy usłyszał
trzaśnięcie drzwiami, ponownie chwycił Shichi w swe objęcia i prowadził
ją przez korytarz.
- Jest strasznie opryskliwy, prawda? Chyba
nigdy nie nauczy się dobrych manier…- Madara pokręcił głową z
rezygnacją, uśmiechając się szaleńczo w stronę wystraszonej dziewczyny.
- Tak – wykrztusiła ledwo, otwierając drzwi od pokoju.
- I nie bój się mnie. – Ucałował ją delikatnie w czoło, zostawiając
osłupiałą w ciemnym pomieszczeniu. Przerażona, nie myśląc wiele, rzuciła
się na łóżko, zakopując się pod kołdrą. Nie śmiała się ruszyć, pomysł
pójścia do Itachiego wyleciał jej z głowy jak za pstryknięciem palców.
Choć myślała o nim jak najcieplej, pamiętała, jak czuła się przy nim
bezpiecznie, strach przed Madarą był znacznie większy niż potrzeba
poczucia bezpieczeństwa. Nie płakała, siedziała cicho, starając się
zapomnieć o tym co miało miejsce jeszcze kilkanaście minut temu.
Po godzinie usłyszała ciche pukanie w szybę. Zamarła, spodziewając się
najgorszego. Gdy ujrzała w szybie rozmywający się sharingan, wstrzymała
nawet oddech. Dopiero gdy spostrzegła zarys drobniutkiej sylwetki,
starała się stopniowo uspokajać. Na parapecie stał kruk, trzymający w
dziobie niewielkie zawiniątko. Shichi niepewnie podeszła do okna,
chwytając za klamkę. Ptak patrzył na nią wyczekująco, przebierając
cieniutkimi łapkami na mokrym parapecie. Otworzyła jedną ramę, a kruk
wypuścił z dzioba kartkę na suchą część blachy i odleciał. Shukketsu
wzięła zawiniątko i szybko je otworzyła, czytając zawarte tam
informacje.
,,Nie bój się, on nie zrobi ci krzywdy, jesteś dla niego zbyt ważna. Jeśli chcesz, mogę jutro przyjść do ciebie na noc.”
Była niemalże pewna, że gdy pisał tę wiadomość, rumienił się i walczył
ze sobą. Zdecydowane ruchy ręki na początku, stawały się coraz bardziej
niepewne pod koniec. Nie mogła go teraz odrzucić, skoro tak się
natrudził, a poza tym…Wcale nie chciała go odrzucać.
________
Coś tam, coś tam, jakieś blablabla.
Coraz
surowiej siebie oceniam, nie jestem z tego zadowolona. Wiecie dobrze,
że mam podpisany pakt z panem Samokrytyką, a teraz wzięłam sobie to
jeszcze bardziej do serca i chcę pisać niemalże perfekcyjnie. Wiem, że
nie osiągnę poziomu, który satysfakcjonowałby mnie w stu procentach,
choć w XXIV rozdziale, pod koniec jestem w miarę zadowolona ze stylu.
I
proszę was, nie pocieszajcie mnie, że mój styl jest dobry. Kiedy katuję
się myślami, że jest słabo, wychodzą dobre rozdziały, a tylko takie
chcę wam serwować!
Pozdrawiam was bardzo gorąco,
wasza samokrytyczna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz