3 grudnia 2011

XIII. Przyciśnij Shukketsu, ona ci wszystko powie.

Pein
    Pakowałem się. Ja, bóg, lider, mistrz, nadzieja i dobro. Wyrzucono mnie z mojego pokoju, w którym mieszkałem od siedmiu lat. Wyciągałem wszystko z szafy na podłogę. Nie było tego dużo, dwa swetry, siedem koszulek, cztery pary spodni, trochę bielizny, zapasowy płaszcz i stos książek. Gniewnie wrzuciłem to do kartonu, który nie wytrzymał ciężaru opasłych tomów i po prostu rozwalił mi się w rękach. Zdenerwowany jeszcze bardziej, cisnąłem nim na ziemię. Przeniosłem to na raty.
    Gdy szedłem ostatni raz, na korytarzu minęła mnie Shukketsu, uśmiechając się boleśnie. Popatrzyłem na nią. Przerzuciłem klamoty do lewej ręki, a prawą zmierzwiłem jej włosy. Zaśmiała się krótko, nerwowo, jakby bała się, że zostanie usłyszana. Oczy jej się zaszkliły, dusiła w sobie płacz, widziałem to. Niepewnie wsunęła dłoń pod moją rękę, potem drugą i objęła mnie delikatnie, nie puszczając przez moment. Ciepło rozlało się po moim ciele, z wahaniem też ją objąłem, uśmiechając się w duchu. Po chwili oswobodziła się z mojego uścisku, mając już normalną minę.
    - Idę do Uchihy, przekazać mu coś? – zapytała szeptem, rozglądając się.
    - Tylko kiedy – rzuciłem hasłem, a ona rozumiejąc, kiwnęła głową, kierując się do pokoju Itachiego. Popatrzyłem na jej drobne plecy i poszedłem do pokoju Sasoriego. Otworzyłem drzwi, uderzył mnie zapach drewna. Był bardzo przyjemny, ale i tak byłem zły, za to, że wywalono mnie z mojego pokoju. Rzuciłem rzeczy na środek pustego pomieszczenia, czując jak gniew wypełnia każdą część ciała. Opanowałem to, patrząc na ciemne plamy na podłodze. W rogu stało niegdyś łóżko, przy oknie biurko, pod ścianą jakaś szafa. Został po nich tylko kurz.
    - Jest kurwa cudownie, Nagato – mruknąłem, wymykając się z pomieszczenia i kierując się w stronę ostatniego pokoju po prawej stronie. Otworzyłem drzwi, minąłem plamę krwi na podłodze i bez skrupułów wyniosłem łóżko należące niegdyś do Yoshiko. Taszczyłem je przez cały korytarz, wściekle wrzuciłem do mojego nowego lokum, usiadłem na nim i nie wiedziałem co dalej robić.
    Po co właściwie mam być w tej organizacji? Nie obchodził mnie pokój, nie obchodzili mnie mieszkańcy Ame, nie obchodziła mnie Konan, moje idee, nic. Nie byłem już liderem i nawet po tym jak zabiję Madarę, nie będę wzbudzał takiego respektu w tych idiotach jak kiedyś…Chyba, że docenią to, jaki dla nich byłem. Ale przecież to niewdzięczne psy są!
    Chciałem szerzyć pokój, ale robiłem to źle, nawet gdybym teraz opuścił Akatsuki i planował żyć normalnie…Nie dałbym rady. Utrzymywać sześć ciał w tajemnicy, do tego nie rzucać się w oczy. Jednak wolę pomęczyć się jeszcze tydzień z Madarą i z powrotem objąć rządy w Akatsuki, pokazując, czym jest prawdziwy pokój, jak bóg będzie rządził, a anioł pomagał. Idealna harmonia świata zostanie przywrócona, a to wszystko dzięki mnie…
Deidara
    Siedziałem w pokoju osowiały, nie wiedząc o czym myśleć. Sasori jak zwykle miał rację. Uciekł w dobrym momencie, nie oberwało mu się za to, że zniknął, nikt nie wyciągał za to konsekwencji. Żył teraz gdzieś sobie beztrosko, mając w dupie problemy, nowego i starego lidera, Akatsuki i mnie.
    Planowałem uciec jak najszybciej było to możliwe. Znaleźć marionetkarza i gdzieś z nim uciec. Przecież bardzo go zaintrygowałem…Shichi uciekła trzy lata temu, to nie mogło być trudne! Nawet lider jej szukał i nie dał rady. Albo ucieczka w nocy, albo upozoruję swoją śmierć. TAK! Zgon! I wiem, kto mi w tym pomoże i kiedy.
    Wstałem z łóżka i poszedłem do szafy, w której na samym dnie miałem schowaną zapasową whisky i paczkę papierosów. Wyjąłem je, rzuciłem na fotel i poszedłem otworzyć okno. Usiadłem z powrotem na łóżku i odpaliłem papierosa za pomocą malutkiej bomby, która efektownie wybuchnęła przed moim nosem. Iskry opadały na tytoń, który przy wciągnięciu powietrza zaczął się mocniej żarzyć. Whisky otworzyłem jedną ręką, zaciągając się papierosem. Nie wypuszczając dymu, pociągnąłem dużego łyka ze szklanej butli. Dopiero gdy haust znalazł się w żołądku, wypuściłem dym z płuc. Uwielbiałem tak pić i palić, co nie znaczy, że było to dobre. Upijałem się wtedy dwa razy szybciej, miałem rano większego kaca, ale szybciej zapominałem o problemach, które mnie otaczały.
    Przysnąłem w fotelu około dwudziestej. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy na łóżku ujrzałem uśmiechniętą Yoshiko. Patrzyłem na nią z rozwartą gębą, jakby to miało mi pomóc wyjść z szoku. Z ruchu jej warg dowiedziałem się, że nie może mówić.
    - Nadal nie masz…języka? – zapytałem, ledwo składając zdanie. Ona kiwnęła głową przytakując, a ja nie wiedziałem co mówić. Gapiłem się na nią, a ona nic nie mówiła, nie pokazywała, nie ruszała się. Była jak żywa, nie prześwitywała, tylko jej oczy były dziwnie puste, nieobecne.
    - Przyciśnij Shukketsu, ona ci wszystko opowie. Ale nie teraz, za tydzień – powiedział jakiś dziwny głos, a Yoshiko rozpuściła się w powietrzu, gdy tylko zamknąłem oczy. Kiedy je otworzyłem, nikogo nie było.
    Obudziłem się przestraszony, nie wiedząc co o tym myśleć. Przyśniła mi się martwa już Yoshiko, rzucająca hasłami w moim kierunku. Nawet nie domyślałem się o co mogło jej chodzić, tylko przyssałem się do butelki, rozsiadając się wygodnie w fotelu. Wypiłem do dna, zapaliłem papierosa i po chwili musiałem gnać do kibla.
Shichi
    Zapukałam do jego pokoju inaczej niż zwykle, szybko, cicho, byle jak najszybciej otworzył. Zestresowana stałam pod drzwiami, przebierając nogami. Nie otwierał i nic nie mówił, może go nie było? Może poszedł do kuchni? Ale wyszedł wcześniej ode mnie z sali zebrań…Już obracałam się i szłam do swojego pokoju, gdy chwycił mnie za nadgarstek i zaprosił gestem do środka. Wystraszona weszłam bez słowa. Znalazłam się w środku tego mrocznego pomieszczenia, sam na sam z Uchihą i poczułam ulgę. Odetchnęłam głośno, uśmiechając się w stronę Itachiego. On odwzajemnił ten gest, dodatkowo przeczesując włosy palcami. Po chwili jednak z naszych twarzy spełzły uśmiechy, usiedliśmy na łóżku obok siebie, patrząc na ścianę.
    - Na prawdę boisz się go aż tak bardzo, że musiałaś przyjść do mnie? – zapytał, a w jego głosie nie doszukałam się ironii czy zgryźliwości, tylko zwykła ciekawość, pomieszana z troską.
    - Na prawdę. Nie wiem co może mu odwalić gdy będziemy sam na sam. To co dzisiaj zaprezentował, pokazało, że jest nieobliczalny i trochę za bardzo się poczuwa. A ja nie chcę skończyć jak Yoshiko – odparłam, podciągając nogi pod brodę. Itachi zamilkł, siedząc dalej w ciszy. Krępowałam się tego, od niedawna miałam poczucie, że gdy on się nie odzywa, to wracamy na stare tory. On jest oschły, a ja mu odpyskowuję. Szczerze powiedziawszy nie chciałam do tego wracać. Tak jak było teraz, było dobrze.
    - Nie jesteś zmęczona? Jak chcesz, możesz się tu położyć. – Popatrzyłam na niego zdziwiona, a on tylko wzruszył ramionami. Wstał i podszedł do biurka. Był ubrany w szarą koszulkę, pod którą skrywały się smukłe ramiona, jednak dobrze umięśnione. Schylił się do niższej szuflady i czegoś w niej szukał. Ukucnął w końcu przy niej, a przez spodnie widać było zarys doskonale wyrzeźbionych ud. Takich, jak lubiłam najbardziej. Nie ukrywam, Itachi podobał mi się coraz mocniej, pomimo uderzającego podobieństwa do Madary, który mnie przerażał. Przy nim czułam się bezpiecznie, wiedziałam, że mnie nie skrzywdzi, nasze relacje bardzo się poprawiły.
    - A…- głos ugrzązł mi w gardle.
    - Nie krępuj się – mruknął, zaaferowany wnętrzem szuflady.
    - A mogę dzisiaj z tobą spać? – zapytałam niepewnie, chowając piekące policzki za ręką. Wystawał mi tylko czubek głowy i oczy. Odwrócił się zdezorientowany, z miną, której nawet nie potrafię określić. Coś pomiędzy: ,,na serio?” a ,,nie wiem co powiedzieć”. Zastanawiał się chwilę, patrząc na mnie i uśmiechając się coraz bardziej, ze zdziwionym wyrazem twarzy.
    - Ale śpisz pod ścianą – odparł, wyciągając wszystko z szuflady na podłogę. – I tylko dzisiaj, dobrze? – Upewnił się, patrząc na mnie kątem oka. Przytaknęłam kiwnięciem głowy, a on delikatnie się uśmiechnął. Dalej robił porządki w szufladzie, a ja wstałam z łóżka i skierowałam się do drzwi.
    - Przyjdę później, może nawet w nocy, dobrze?
    - Drzwi zamykam o północy, nie spóźnij się – mruknął spomiędzy kartek. Wyszłam z pokoju i poszłam do kuchni, skąd podprowadziłam sake. Schowałam je w spodnie, kulawo idąc przez organizację. Modliłam się, żeby nie spotkać Madary, pewnie chciałby wiedzieć co zamierzam zrobić z sake, gdzie idę i dlaczego…Poza tym, panicznie się go bałam.
    Lokum Tobiego było puste, wzięłam stamtąd ciuchy i poszłam wziąć prysznic. Marzyłam o tym od dawna, nie zdążyłam się wykąpać po misji. Zmęczona weszłam do kabiny i zaczęłam się myć. Przy piątym płukaniu straciłam jakąkolwiek rachubę czasu, więc wyskoczyłam z toalety jak oparzona. Spojrzałam na zegar ścienny. Było trochę po dwudziestej trzeciej, zdążę dojść do Itachiego, a przed tym jeszcze zapalić. Z komody wyjęłam paczkę fajek i zapaliłam jedną, po chwili drugą. W pomieszczeniu zrobił się niezły kocioł, uchyliłam lekko okno, żeby do rana dym zniknął. Umyłam zęby i ręce, żeby Itachi nic nie wyczuł, ale znając życie i tak się do czegoś się przyczepi. Popatrzyłam przelotnie na pokój i wyszłam, nawet go nie zamykając.
Narrator
    Słyszał, jak otwiera drzwi i je zamyka. Musiała minąć wejście na główny korytarz, nie ważne gdzie szła. Czekał na nią, jak na ofiarę. W sumie gdy bardziej się zastanawiał, jak wyglądają ich relacje, przedstawiał ją, właśnie jako ofiarę. Wyszedł luźnym krokiem na jej spotkanie. Zauważyła go, przerażenie wkradło się na jej twarz, cofnęła się o krok, po chwili jednak przybrała maskę obojętnego uśmiechu.
    - Przestraszyłeś mnie…- mruknęła, siląc się na niewzruszony ton, chociaż wyraźnie była zaniepokojona. Patrzył na nią z politowaniem, wychodząc na przeciw.
    - Nie miałem takiego zamiaru – odparł, stukając palcami w plik kartek. – Chciałem, żebyś mi pomogła, ale widzę, że gdzieś idziesz…- Sprawdzał ją i jej reakcję na te słowa. Musi zareagować tak, jak tego oczekuje, inaczej nie wie co jej zrobi…Oczami wyobraźni już widział, jak chwyta ją za włosy i uderza gniewnie w twarz, potem prowadzi ją do pokoju, rzuca na łóżko i uderza ponownie, aż cieknie jej krew z wargi, którą ostrożnie spija, mnąc w dłoni jej jędrną pierś…
    - A w czym? – wypaliła od razu, co spodobało się mężczyźnie. Poprawił opadającą na oczy grzywkę i uśmiechnął się zawadiacko. Shichi nie spodziewała się, że kiedykolwiek tak bardzo wystraszy ją uśmiech, który jeszcze tydzień temu uważałaby za bardzo seksowny. Nie śmiała nawet spojrzeć w te przerażające czerwone oczy, które ostatnio były pozbawione jakichkolwiek uczuć.
    - Może jednak jutro, dzisiaj już późno – powiedział Madara, mierząc jej sylwetkę. Dopiero teraz zauważył butelkę sake wciśniętą za gumkę spodni dziewczyny. Niesubordynacja wobec tego co oczekiwał! Myślał, że jest tylko on, a był ktoś jeszcze. Obawiał się, że wie, kim jest ta osoba…- A po co ci sake? – zapytał, a ona momentalnie zarumieniła się. Stała chwilę skruszona ze spuszczoną głową, podejmując się odpowiedzi na pytanie:
    - Itachi mnie o nią prosił – szepnęła po chwili namysłu. Zacisnął zęby i powstrzymywał się, żeby nie zabić swojego krewniaka. Ponownie oczami wyobraźni widział, jak chwyta jego twarz w dłonie i nakazuje mu spojrzenie w swe śmiercionośne źrenice. Przeszywał jego umysł najstraszniejszymi wizjami, a na koniec, bardzo wolno wydłubywał mu oczy.
    - Więc chodźmy do niego, a potem pójdziesz do pokoju spać. – Położył rękę na jej ramieniu i zaprowadził do pokoju Uchihy.
    - Pukaj – syknął jej do ucha. Nikt nie odpowiedział, więc Madara sam nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się na oścież, Itachi na całe szczęście leżał na łóżku, całkowicie ubrany. Shichi w pewien sposób mogła odetchnąć.
    - Przyniosłam sake o które mnie prosiłeś – odparła, uśmiechając się cierpiętnico w stronę młodszego Uchihy. Madara natomiast piorunował go wzrokiem od kiedy wszedł tylko do pomieszczenia.
    - Dziękuję. – Wstał leniwie z łóżka i podszedł do dziewczyny, zabierając jej z rąk butelkę. Popatrzył na nią ze zrozumieniem, chcąc coś powiedzieć. Uciszyła go skutecznie swoją miną, nie chciał jej zrobić więcej problemów. – Możecie już wyjść – powiedział sucho Itachi, wypychając Shukketsu z pokoju. Starszy Uchiha ostatni raz spojrzał na niego gniewnie, posłusznie wychodząc z pomieszczenia. Czekał, aż dziewczyna wyjdzie z pokoju i będzie mógł ją odprowadzić. Gdy usłyszał trzaśnięcie drzwiami, ponownie chwycił Shichi w swe objęcia i prowadził ją przez korytarz.
    - Jest strasznie opryskliwy, prawda? Chyba nigdy nie nauczy się dobrych manier…- Madara pokręcił głową z rezygnacją, uśmiechając się szaleńczo w stronę wystraszonej dziewczyny.
    - Tak – wykrztusiła ledwo, otwierając drzwi od pokoju.
    - I nie bój się mnie. – Ucałował ją delikatnie w czoło, zostawiając osłupiałą w ciemnym pomieszczeniu. Przerażona, nie myśląc wiele, rzuciła się na łóżko, zakopując się pod kołdrą. Nie śmiała się ruszyć, pomysł pójścia do Itachiego wyleciał jej z głowy jak za pstryknięciem palców. Choć myślała o nim jak najcieplej, pamiętała, jak czuła się przy nim bezpiecznie, strach przed Madarą był znacznie większy niż potrzeba poczucia bezpieczeństwa. Nie płakała, siedziała cicho, starając się zapomnieć o tym co miało miejsce jeszcze kilkanaście minut temu.
    Po godzinie usłyszała ciche pukanie w szybę. Zamarła, spodziewając się najgorszego. Gdy ujrzała w szybie rozmywający się sharingan, wstrzymała nawet oddech. Dopiero gdy spostrzegła zarys drobniutkiej sylwetki, starała się stopniowo uspokajać. Na parapecie stał kruk, trzymający w dziobie niewielkie zawiniątko. Shichi niepewnie podeszła do okna, chwytając za klamkę. Ptak patrzył na nią wyczekująco, przebierając cieniutkimi łapkami na mokrym parapecie. Otworzyła jedną ramę, a kruk wypuścił z dzioba kartkę na suchą część blachy i odleciał. Shukketsu wzięła zawiniątko i szybko je otworzyła, czytając zawarte tam informacje.
     ,,Nie bój się, on nie zrobi ci krzywdy, jesteś dla niego zbyt ważna. Jeśli chcesz, mogę jutro przyjść do ciebie na noc.”
    Była niemalże pewna, że gdy pisał tę wiadomość, rumienił się i walczył ze sobą. Zdecydowane ruchy ręki na początku, stawały się coraz bardziej niepewne pod koniec. Nie mogła go teraz odrzucić, skoro tak się natrudził, a poza tym…Wcale nie chciała go odrzucać.
________
Coś tam, coś tam, jakieś blablabla.
Coraz surowiej siebie oceniam, nie jestem z tego zadowolona. Wiecie dobrze, że mam podpisany pakt z panem Samokrytyką, a teraz wzięłam sobie to jeszcze bardziej do serca i chcę pisać niemalże perfekcyjnie. Wiem, że nie osiągnę poziomu, który satysfakcjonowałby mnie w stu procentach, choć w XXIV rozdziale, pod koniec jestem w miarę zadowolona ze stylu.
I proszę was, nie pocieszajcie mnie, że mój styl jest dobry. Kiedy katuję się myślami, że jest słabo, wychodzą dobre rozdziały, a tylko takie chcę wam serwować!
Pozdrawiam was bardzo gorąco,
wasza samokrytyczna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz