22 października 2011

XXI. Nic nie będziemy proponować.

Narrator
    Shichi skinęła głową do klona Itachiego, który był na dachu. Z brzucha dziewczyny wyłoniła się przezroczysta ręka, a za nią kolejna, trzymająca tę pierwszą za przedramię, potem jeszcze jedna, następna i tak dalej, aż do momentu, gdy dłoń znajdująca się na początku nie zagłębiła się w brzuchu jinchuuriki. Warto wspomnieć coś więcej o tych rękach. Ta, która była na początku, im bliżej Naruto, tym bardziej zamieniała się w gnijące truchło. Kawałek martwej tkanki zwisał bezwładnie z kości łokciowej, po chwili odpadając. Paliczki były suto przyozdobione dużymi pierścieniami z przeróżnymi kamieniami. Bransolety brzęczały głucho na ociekającym śluzem nadgarstku, przesuwając się wzdłuż kości, aż do łokcia. Kolejne ręce nie były tak przystrojone, a każda bliżej Shukketsu wyglądała na bardziej żywą. Ta, która wychodziła jej z brzucha, wydawała nieprzyjemny dźwięk, jakby coś rozpruwało wnętrzności dziewczyny.
    Ten prawdziwy Uchiha, ukryty w podziemiach budynku, odbierał obraz od swoich klonów. Siedział zestresowany, tak jak dawno nie był. Zamiast tych wesołych, niebieskich oczu Shichi, widać było tylko białka, powieki jej drgały, a z brzucha majaczył się sznur bladych rąk, znikający w mieszkaniu Kyuubiego. Wiedział, że gdy ruszy teraz do niej, konsekwencje mogą być poważne, a nóż ściągnąłby sobie na plecy ANBU? Z drugiej jednak strony, obawiał się, że coś poważnego może stać się tej ciemnowłosej dziewczynie. Został w podziemiach. Nie mógł teraz ryzykować, zwłaszcza, gdy jego oczy znowu nawalają.
    Powstrzymywała krzyk, technika, chociaż była iluzją, na jej ciało działała jak prawdziwa. Ból, jaki sprawiały jej ręce wyłażące z brzucha, mogła porównać do tego, co musiała przeżywać już martwa Yoshiko. Zacisnęła mocno powieki, schylając głowę w dół. Warknęła kilkukrotnie, starając się opanować ciało. Nie mogła sobie teraz pozwolić na niepowodzenie. Nagle poczuła ciepło. Spojrzała na swój brzuch, a potem podążyła wzrokiem za korowodem rąk. Cofały się w stronę jej brzucha, bardzo powoli. Starała się opanować, rwący ból przeniósł się teraz na jej plecy. Koścista dłoń właśnie wynurzała się z trzewi Naruto, trzymając coś w swoich szponach.
    Klon stojący pod drzewem przekazał mu cholernie złą nowinę. Po ulicy, między domem Naruto, a budynkiem na którym znajdowała się Shukketsu, przechadzała się beztrosko grupka młodych, zapewne walecznych jouninów. Wymachiwali pustą już butelką po sake, jednak zachowywali się nazbyt hałaśliwie, istniało duże prawdopodobieństwo, że jinchuuriki się obudzi. Itachi nie czekając dłużej, wybiegł z podziemi, prosto przed grupkę uradowanej młodzieży. Nie czekając, aż zaczną nawoływać swoich kamratów, uruchomił sharingan i zaatakował prosto z biegu. Sakkat o dziwo nadal nie zleciał mu z głowy, chociaż rzucił trzy kunaie w chłopaka, który był tak zalany, że nie wiedział co się dzieje. Drugiego, nieco bardziej rozbudzonego, poczęstował silnym kopniakiem w splot trzewny. Osobnik zaniósł się krwawym kaszlem, a tenże manewr otrzeźwił dwóch pozostałych imprezowiczów.
    - Akatsuki! – syknął ten, który wymachiwał pustą butelką. Uchiha nie miał już za dużo czasu, nie chciał ryzykować. Złapał ich w genjutsu i tam, szybko jak nigdy, pozbył się przeciwników raz na zawsze. Twarz miał zalaną krwawymi łzami, oczy powoli zaczynały nieprzyjemnie piec. Była godzina druga pięćdziesiąt jeden, Shichi powinna kończyć już swoją robotę. Itachi chwycił dwa martwe ciała i zaciągnął je do pierwszego lepszego budynku, następne dwa uważnie obejrzał. Chłopak, który dostał kunaiami prosto w klatkę piersiową wykrwawił się, za to drugi patrzał już na niego przytomnie, ciężko oddychając.
    - Morderca – wycharczał jounin, a czarnowłosy nie słuchając dalszych obelg, chwycił mocno włosy przeciwnika i trzasnął jego głową o swoje kolano. Krew rozbryzgała się na jego spodniach, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Trzymając dalej czuprynę nieprzytomnego chłopaka, przechylił jego ciało do przodu, po chwili z ogromną siłą odrzucając je na twardą ziemię. Słychać było chrupnięcie, krew rozlała sie sporą plamą. Czaszka nie wytrzymała siły uderzenia, ukazując szarawo-różową masę skrywaną pod sobą.
    - Kurwa, jeszcze tego brakowało – mruknął Uchiha, chwytając jouninów za ciuchy i ciągnąc do budynku, gdzie znajdowały się dwa pozostałe truchła.
    Patrzyła przytomnie, ciężko oddychając. Kościste szpony trzymały za szyję zamaskowanego mężczyznę, ubranego w czerń. Wyglądał jak ninja i najprawdopodobniej niegdyś nim był. W swoich rękach trzymał Kyuubiego, ponad sto razy mniejszego. Im bliżej jej ciała znajdowała się ta demoniczna para, tym bardziej robiło się jej gorąco. Pociła się coraz obficiej z każdym centymetrem. Koścista łapa powoli zamieniała się ze stadium głębokiego rozkładu, przez gnijącą masę, aż do brzoskwiniowego i gładkiego ciała. Lisi demon właśnie wpatrywał się głęboko w jej oczy, gdy upierścieniowana dłoń wciągała w trzewia Shukketsu zamaskowanego mężczyznę. Zabieg ten, wywołał u niej niekontrolowany spazm bólu. Rwanie z pleców, z powrotem przeniosło się na brzuch, tym razem jednak było bardziej dotkliwe niż poprzednio. Dodatkowo jeszcze, Kyuubi wydzielał z siebie niesamowite ciepło. Gdy patrzył jej w oczy, czuła się, jakby stała zdecydowanie za blisko wielkiego ogniska. Nie wyobrażała sobie, że coś takiego może wylądować w jej flakach. Demon nerwowo zamachał swymi dziewięcioma ogonami, co chwilę smagając brzuch Shichi.
    - Właź szybciej – syknęła wściekle, będąc bliską łez. Jej wnętrzności paliły się żywym ogniem, a ten pomarańczowy stworek śmiał na nią warczeć. Dosłownie po sekundzie, żar jaki poczuła w okolicach pępka, był nie do opisania. Teraz wiedziała, że z pewnością czuje większy ból, niż czuła go Yoshiko. Bijuu zniknął już w połowie, a ona nie wytrzymywała.
    - Uchiha! – zapiszczała w ciemną noc, płacząc cicho. Gdy ostatni ogon zniknął w jej brzuchu, pojawił się Itachi, a oparzenia jakie czuła na brzuchu, mogła przyrównać do otwartych ran polanych wysoko procentowym alkoholem. Nie miała siły podtrzymywać już swojej świadomości, zemdlała z wycieńczenia.
    Uchiha nie czekał, odwołał dwa klony, chwycił Shukketsu i cholernie szybkim sprintem, biegł po dachach Konoszańskich domostw. Nie obchodziło go to, czy ciała czterech jouninów zostaną odnalezione za pięć minut, czy za dwa dni. Chciał tylko zdołać stąd uciec z Shichi. Po za kopułą Konohy nikt  nie dałby rady ich odszukać. Skakał lekko z dachu na dach, jednak dziewczyna czując ucisk na brzuch, ocknęła się, łkając w płaszcz Itachiego. On udawał, że tego nie dostrzega. Był już w dzielnicy swojego klanu i biegł na złamanie karku do luki w kopule. Widział mur już z daleka, z każdym krokiem był coraz bliżej.
    - Itachi, ja nie dam już dłużej rady…- jęknęła słabo, patrząc się na niego błagalnym wzrokiem. Jej uścisk był coraz lżejszy, ręka bezwładnie opadała na piersi. – Nigdy się tak nie bałam…On, tam w środku, mówi, że mam żyć, ale mnie bardzo boli, ja nie dam rady…
    - Będzie dobrze, musimy przejść przez kopułę i uciekniemy. Tylko spokojnie. – Itachi szybko przecisnął się z Shichi na rękach przez lukę w zabezpieczeniu. Gdy znaleźli się po za granicami Konohy, Uchiha ruszył przed siebie, prosto do opuszczonej chatki w lesie. Po kilkudziesięciu minutach wyczerpującego biegu, dotarli na miejsce. Mężczyzna wpadł do pierwszego pomieszczenia, w którym znajdował się stary fuuton i mała umywalka zamontowana w ścianie. Ułożył ostrożnie Shukketsu na materacu, samemu usadawiając się obok i szybko oddychając.
    - Gdzie jesteśmy? – szepnęła, łapiąc go za płaszcz.
    - W mojej kryjówce. Nie martw się, tu nas nikt nie znajdzie. Lepiej powiedz, co z tobą. – Obrócił się do niej gwałtownie, kładąc swoją chłodną dłoń na jej rozpalonym czole.
    - Kyuubi walczy wewnątrz mnie. Gdy go wchłaniałam, poparzył mnie. Czuję wielką ranę na brzuchu, strasznie boli. – Dziewczyna znowu się rozpłakała, jednak po chwili zamilkła, machinalnie zamykając oczy. Itachi wiedział co się stało. Patrzył na nią dłuższą chwilę, po czym uruchomił sharnigan.
    Shichi stała w ciepłej, czarnej wodzie po kostki. Ból nagle jej przeszedł, jednak to co zobaczyła przed sobą, spowodowało, że przeraziła się nie na żarty. Naprzeciwko jej twarzy, jakieś dziesięć centymetrów od jej nosa, znajdował się ogromny pysk Kyuubiego. Wściekle pomarańczowy, gładki pysk, zakończony ostrymi białymi kłami. Powoli robiła kroki do tyłu, starając się go nie rozzłościć. Czarne, pionowe źrenice groźnie przyglądały się jakże komicznie małej sylwetce Shukketsu.
    - Nowe ciało…Silniejsze, sprawniejsze, kobiece…Czuję, że muszę być w stosunku do ciebie dżentelmenem. To wywiera na mnie presję, a ja nie lubię, gdy ktoś albo coś wywiera na mnie presję. Robię się wtedy nieprzyjemny i złowieszczy – odezwał się lis, chowając pysk za mosiężne kraty. Dziewczyna stała wyprostowana, powoli się uspokajając. – Jak ciebie zwą, smarkulo?
    - Mów do mnie z szacunkiem, Kyuubi. Jesteś w moim ciele, demonie. Nie pozwalaj sobie, bo założę na ciebie pieczęć. Wątpię, żebyś kiedykolwiek trafił na kogoś takiego, jak ja! – krzyczała, trzęsącym się głosem, zaciskając przy tym pięści. – Nie dam sobą pomiatać.
    - Och! – pisnął lis, przedrzeźniając Shichi. Ryknął donośnym śmiechem, wyjąc na przemian. – Więc wypuść mnie, zobaczymy, czy wtedy też będziesz taka mądra.
    - Nie sprowokujesz mnie. Wiem, jak postępować z takimi jak ty, miałam w sobie już dwóch takich. Obu dało się ułożyć.
    - Żaden z nich nie jest taką indywidualnością jak ja – odparł, mierząc ją jeszcze bardziej złowrogim spojrzeniem niż wcześniej.
    - Nie zaprzeczam, ale i nie potwierdzam. Jednak wiem jedno. Jesteś najsłabszy z nich wszystkich. Tylko nienawiść ciebie napędza…
    - I chcesz mi teraz powiedzieć, że wypierasz się nienawiści, która w tobie jest? – wciął jej się w zdanie, na co Shukketsu odpowiedziała podniesionym głosem:
    - Nic takiego nie powiedziałam. Mogę jedynie ci zaproponować…
    - Nic nie będziemy proponować. – Shichi usłyszała czyjeś kroki za swoimi plecami. Przy jej ramieniu stanął Itachi, z uruchomionym mangekyo sharinganem. Patrzył się prosto w oczy Kyuubiego, prowokując go do jakiejkolwiek reakcji. Lis wyraźnie się skulił, zaczął szczerzyć kły, sierść na karku najeżyła się, a dziewięć ognistych ogonów uderzało nerwowo w mosiężne kraty.
    - Uchiha…Chyba powinienem był się ukłonić, twoje oczy są silne, nawet bardzo – mruknął demon, płaszcząc się przy kratach. – W porównaniu do Madary i do gnojka, który był tu ostatnio…Twoje są inne. Jest w nich coś przerażającego, coś co jest kwintesencją nienawiści. Zdobyłeś je w straszny sposób. – Zamilknął na moment, po chwili jednak znowu podjął:
    - Widzę! Widzę to! To krew najbliższych. Przyjaciół, rodziców, krewnych…Twoje oczy to sama krew Uchihów. Nie musisz się przedstawiać, wiem kim jesteś, Itachi. – Kyuubi ledwo mówił, sharingan chłopaka dosłownie wgniatał go w ziemię. Shichi stała obok, nie przeszkadzając mu w uciszaniu demona. – Twoje oczy są jednak najsilniejsze, tak bardzo gniewne, ale skrywają mnóstwo bólu. Takie najtrudniej pokonać. Szkoda, że nie jestem w twoim ciele, tobie podporządkowałbym się całkowicie – wybełkotał na koniec.
    - Teraz ty posłuchaj! – ryknął Itachi, zaciskając dłonie w pięści. – Pożyw się moją nienawiścią póki możesz. Nienawidzę ciebie, tego, co zrobiłeś siedemnaście lat temu w Konoha, tego, że Uchiha przez ciebie zostali skreśleni, że przez ciebie musiałem ich zabić, że przez ciebie musiałem uciekać i zostawić brata, przez ciebie stałem się tym kim teraz jestem. Najbardziej jednak, nienawidzę twojej głupoty i podatności na te pierdolone oczy! Tego, że Madara świdrując w twoim umyśle mógł tak łatwo przeciągnąć ciebie na swoją stronę. Dzięki tobie znienawidziłem to, z czego kiedyś byłem najbardziej dumny. Swoje więzy krwi. – Itachi ciężko dyszał po tym monologu, skierowanym w stronę demona. Przestał już go maltretować genjutsu, na co lis wyraźnie odetchnął.
    - Pierwszy raz, ktoś z powściągliwych Uchihów zaprezentował taką burzę emocji, a co za tym idzie i siłę swoich oczu. Zdecydowanie reprezentujesz sobą najwięcej. A ty, pewna siebie dziewczynko? – Zwrócił się bezpośrednio do Shichi.
    - Ja zaraz ciebie zapieczętuję i będziesz musiał żyć na warunkach, jakie ci narzucę. – Lis prychnął, wysuwając pysk między szczeblami. Patrzył z bliskiej odległości na Shukketsu, a ona podeszła do niego tworząc szybko pieczęć. Nadgryzła wargę z której pociekła krew, starła ją kciukiem i przejechała nim po gorącym nosie Kyuubiego. W jednej sekundzie, od nosa, aż po dziewięć ogonów czarno-srebrne łańcuchy oplotły wielkie cielsko demona. Wyglądał teraz żałośnie i nie ważne, jak mocno by się wyrywał, metal nie chciał puścić. Ciasno splątane więzy nie dawały mu zbyt dużej możliwości ruchów.
    - Wypuść mnie stąd! – zaryczał gniewnie, nie mogąc nic zrobić.
    - Nigdy. Ta pieczęć zostanie zdjęta dopiero wtedy, gdy będziesz musiał przejść do posągu. A teraz słuchaj. Gdy wrócę do swojego ciała, mam nie czuć żadnego bólu, gdy go poczuję, ty będziesz cierpiał dwa razy mocniej. I tu nie żartuję. Mam wiele strasznych technik pieczętujących na takich gagatków jak ty. Wiedziałam, że jesteś najsłabszy. Ja teraz będę twoim koszmarem i nijak się mnie nie pozbędziesz, dopóki twoje zachowanie mnie nie usatysfakcjonuje. – Shichi spojrzała na niego triumfalnie, znowu tworząc pieczęć. Tym razem nie potrzebowała krwi, skierowała swój atak na demona, który został owinięty w papier, z narysowanymi pieczęciami na wierzchu. – Radzę ci przemyśleć swoje zachowanie, bo wrócę tu i ukarzę ciebie jeszcze bardziej. I tak na marginesie, jestem Shichi Shukketsu.
    Wszystko zniknęło, z powrotem znaleźli się w ciemnym pokoiku w opuszczonej chatce. Teraz Shukketsu patrzyła na Itachiego trzeźwo, czując się znacznie lepiej.
    - Boli? – zapytał, szybko ścierając z twarzy krwawe łzy.
    - Nie. Chyba nam się udało, Uchiha! – Uśmiechnęła się do niego szeroko. Po chwili jednak zobaczyła, że jego twarz jest zalana krwią. Bez słowa, zaczęła go leczyć, w głębi uśmiechając się pogodnie. Była taka szczęśliwa, że ani jemu, ani jej nic się nie stało…- W siedzibie poświęcę trochę więcej czasu na leczenie ciebie, Itachi. – Od dawna nie zwróciła się do niego po imieniu, na co zareagował lekkim uśmiechem. Odsunął jej ręce od swoich oczu i przetarł twarz rękawem, oczyszczając ją z reszty krwi.
    - Kawał dobrej roboty, Shichi. – Ona również pierwszy raz usłyszała, jak Uchiha mówi do niej po imieniu, nie używając jej nazwiska. Uśmiechnęła się na to szeroko, w jednej chwili mając ochotę na przytulenie chłopaka. Nie zrobiła tego, trzymała swoje uczucia na wodzy, śmiejąc się tylko boleśnie.
    - Nie znajdą nas tutaj? – zapytała przestraszona, rozglądając się nerwowo po pomieszczeniu.
    - Nie, to dawna kryjówka Madary, jest specjalnie chroniona. Nie martw się, za dwie godziny ruszymy, teraz odpocznijmy. – Shukketsu spojrzała na Itachiego krytycznym wzrokiem. Chrząknęła znacząco, szturchając chłopaka w bok.
    - Jest jeden materac – odparła, krępując się jeszcze bardziej. Uchiha uśmiechnął się cynicznie.
    - Więc się posuń – powiedział spokojnie, czekając aż Shichi się ruszy. Dziewczyna niepewnie się przesunęła, robiąc miejsce dla czarnowłosego. Położyła się do niego plecami, zamykając oczy i próbując zasnąć. Poczuła jak ciężar na fuutonie równomiernie się rozkłada i uśmiechnęła się pod nosem. Nie minęło dużo czasu, gdy oboje zasnęli.
___________
Jestem mega zadowolona z tego tutaj. Podoba mi się jak mało który…
Mam ponad połowę XXII, lecę jak burza, mam weny aż nad. To dobrze, przez łikend ją wyczerpię :3 Mam tyle pomysłów, już myślę o epilogu! Nie wiem w co włożyć łapy, ale od następnej notki znowu cisnę akcję. Więcej Madary, więcej wszystkich. I do cholery, chcę jakoś wcisnąć tam Konan…
Przez nowe chapy naruto nie wiem co myśleć…:O wy też?
No i moja rodzynka na koniec! Shizuka i Hakuri według Kimi, na deviantarcie znanej jako Fidjera! Brawa dla niej za to cudowne dzieło! Polecam całą galerię i w ogóle i w ogóle!
Pozdrawiam
wasza sprzątająca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz