Narrator
Shichi skinęła głową do klona Itachiego, który był na
dachu. Z brzucha dziewczyny wyłoniła się przezroczysta ręka, a za nią
kolejna, trzymająca tę pierwszą za przedramię, potem jeszcze jedna,
następna i tak dalej, aż do momentu, gdy dłoń znajdująca się na początku
nie zagłębiła się w brzuchu jinchuuriki. Warto wspomnieć coś więcej o
tych rękach. Ta, która była na początku, im bliżej Naruto, tym bardziej
zamieniała się w gnijące truchło. Kawałek martwej tkanki zwisał
bezwładnie z kości łokciowej, po chwili odpadając. Paliczki były suto
przyozdobione dużymi pierścieniami z przeróżnymi kamieniami. Bransolety
brzęczały głucho na ociekającym śluzem nadgarstku, przesuwając się
wzdłuż kości, aż do łokcia. Kolejne ręce nie były tak przystrojone, a
każda bliżej Shukketsu wyglądała na bardziej żywą. Ta, która wychodziła
jej z brzucha, wydawała nieprzyjemny dźwięk, jakby coś rozpruwało
wnętrzności dziewczyny.
Ten prawdziwy Uchiha, ukryty w
podziemiach budynku, odbierał obraz od swoich klonów. Siedział
zestresowany, tak jak dawno nie był. Zamiast tych wesołych, niebieskich
oczu Shichi, widać było tylko białka, powieki jej drgały, a z brzucha
majaczył się sznur bladych rąk, znikający w mieszkaniu Kyuubiego.
Wiedział, że gdy ruszy teraz do niej, konsekwencje mogą być poważne, a
nóż ściągnąłby sobie na plecy ANBU? Z drugiej jednak strony, obawiał
się, że coś poważnego może stać się tej ciemnowłosej dziewczynie. Został
w podziemiach. Nie mógł teraz ryzykować, zwłaszcza, gdy jego oczy znowu
nawalają.
Powstrzymywała krzyk, technika, chociaż była iluzją,
na jej ciało działała jak prawdziwa. Ból, jaki sprawiały jej ręce
wyłażące z brzucha, mogła porównać do tego, co musiała przeżywać już
martwa Yoshiko. Zacisnęła mocno powieki, schylając głowę w dół. Warknęła
kilkukrotnie, starając się opanować ciało. Nie mogła sobie teraz
pozwolić na niepowodzenie. Nagle poczuła ciepło. Spojrzała na swój
brzuch, a potem podążyła wzrokiem za korowodem rąk. Cofały się w stronę
jej brzucha, bardzo powoli. Starała się opanować, rwący ból przeniósł
się teraz na jej plecy. Koścista dłoń właśnie wynurzała się z trzewi
Naruto, trzymając coś w swoich szponach.
Klon stojący pod drzewem
przekazał mu cholernie złą nowinę. Po ulicy, między domem Naruto, a
budynkiem na którym znajdowała się Shukketsu, przechadzała się beztrosko
grupka młodych, zapewne walecznych jouninów. Wymachiwali pustą już
butelką po sake, jednak zachowywali się nazbyt hałaśliwie, istniało duże
prawdopodobieństwo, że jinchuuriki się obudzi. Itachi nie czekając
dłużej, wybiegł z podziemi, prosto przed grupkę uradowanej młodzieży.
Nie czekając, aż zaczną nawoływać swoich kamratów, uruchomił sharingan i
zaatakował prosto z biegu. Sakkat o dziwo nadal nie zleciał mu z głowy,
chociaż rzucił trzy kunaie w chłopaka, który był tak zalany, że nie
wiedział co się dzieje. Drugiego, nieco bardziej rozbudzonego,
poczęstował silnym kopniakiem w splot trzewny. Osobnik zaniósł się
krwawym kaszlem, a tenże manewr otrzeźwił dwóch pozostałych
imprezowiczów.
- Akatsuki! – syknął ten, który wymachiwał pustą
butelką. Uchiha nie miał już za dużo czasu, nie chciał ryzykować. Złapał
ich w genjutsu i tam, szybko jak nigdy, pozbył się przeciwników raz na
zawsze. Twarz miał zalaną krwawymi łzami, oczy powoli zaczynały
nieprzyjemnie piec. Była godzina druga pięćdziesiąt jeden, Shichi
powinna kończyć już swoją robotę. Itachi chwycił dwa martwe ciała i
zaciągnął je do pierwszego lepszego budynku, następne dwa uważnie
obejrzał. Chłopak, który dostał kunaiami prosto w klatkę piersiową
wykrwawił się, za to drugi patrzał już na niego przytomnie, ciężko
oddychając.
- Morderca – wycharczał jounin, a czarnowłosy nie
słuchając dalszych obelg, chwycił mocno włosy przeciwnika i trzasnął
jego głową o swoje kolano. Krew rozbryzgała się na jego spodniach, ale
nawet nie zwrócił na to uwagi. Trzymając dalej czuprynę nieprzytomnego
chłopaka, przechylił jego ciało do przodu, po chwili z ogromną siłą
odrzucając je na twardą ziemię. Słychać było chrupnięcie, krew rozlała
sie sporą plamą. Czaszka nie wytrzymała siły uderzenia, ukazując
szarawo-różową masę skrywaną pod sobą.
- Kurwa, jeszcze tego
brakowało – mruknął Uchiha, chwytając jouninów za ciuchy i ciągnąc do
budynku, gdzie znajdowały się dwa pozostałe truchła.
Patrzyła
przytomnie, ciężko oddychając. Kościste szpony trzymały za szyję
zamaskowanego mężczyznę, ubranego w czerń. Wyglądał jak ninja i
najprawdopodobniej niegdyś nim był. W swoich rękach trzymał Kyuubiego,
ponad sto razy mniejszego. Im bliżej jej ciała znajdowała się ta
demoniczna para, tym bardziej robiło się jej gorąco. Pociła się coraz
obficiej z każdym centymetrem. Koścista łapa powoli zamieniała się ze
stadium głębokiego rozkładu, przez gnijącą masę, aż do brzoskwiniowego i
gładkiego ciała. Lisi demon właśnie wpatrywał się głęboko w jej oczy,
gdy upierścieniowana dłoń wciągała w trzewia Shukketsu zamaskowanego
mężczyznę. Zabieg ten, wywołał u niej niekontrolowany spazm bólu. Rwanie
z pleców, z powrotem przeniosło się na brzuch, tym razem jednak było
bardziej dotkliwe niż poprzednio. Dodatkowo jeszcze, Kyuubi wydzielał z
siebie niesamowite ciepło. Gdy patrzył jej w oczy, czuła się, jakby
stała zdecydowanie za blisko wielkiego ogniska. Nie wyobrażała sobie, że
coś takiego może wylądować w jej flakach. Demon nerwowo zamachał swymi
dziewięcioma ogonami, co chwilę smagając brzuch Shichi.
- Właź
szybciej – syknęła wściekle, będąc bliską łez. Jej wnętrzności paliły
się żywym ogniem, a ten pomarańczowy stworek śmiał na nią warczeć.
Dosłownie po sekundzie, żar jaki poczuła w okolicach pępka, był nie do
opisania. Teraz wiedziała, że z pewnością czuje większy ból, niż czuła
go Yoshiko. Bijuu zniknął już w połowie, a ona nie wytrzymywała.
- Uchiha! – zapiszczała w ciemną noc, płacząc cicho. Gdy ostatni ogon
zniknął w jej brzuchu, pojawił się Itachi, a oparzenia jakie czuła na
brzuchu, mogła przyrównać do otwartych ran polanych wysoko procentowym
alkoholem. Nie miała siły podtrzymywać już swojej świadomości, zemdlała z
wycieńczenia.
Uchiha nie czekał, odwołał dwa klony, chwycił
Shukketsu i cholernie szybkim sprintem, biegł po dachach Konoszańskich
domostw. Nie obchodziło go to, czy ciała czterech jouninów zostaną
odnalezione za pięć minut, czy za dwa dni. Chciał tylko zdołać stąd
uciec z Shichi. Po za kopułą Konohy nikt nie dałby rady ich odszukać.
Skakał lekko z dachu na dach, jednak dziewczyna czując ucisk na brzuch,
ocknęła się, łkając w płaszcz Itachiego. On udawał, że tego nie
dostrzega. Był już w dzielnicy swojego klanu i biegł na złamanie karku
do luki w kopule. Widział mur już z daleka, z każdym krokiem był coraz
bliżej.
- Itachi, ja nie dam już dłużej rady…- jęknęła słabo,
patrząc się na niego błagalnym wzrokiem. Jej uścisk był coraz lżejszy,
ręka bezwładnie opadała na piersi. – Nigdy się tak nie bałam…On, tam w
środku, mówi, że mam żyć, ale mnie bardzo boli, ja nie dam rady…
- Będzie dobrze, musimy przejść przez kopułę i uciekniemy. Tylko
spokojnie. – Itachi szybko przecisnął się z Shichi na rękach przez lukę w
zabezpieczeniu. Gdy znaleźli się po za granicami Konohy, Uchiha ruszył
przed siebie, prosto do opuszczonej chatki w lesie. Po kilkudziesięciu
minutach wyczerpującego biegu, dotarli na miejsce. Mężczyzna wpadł do
pierwszego pomieszczenia, w którym znajdował się stary fuuton i mała
umywalka zamontowana w ścianie. Ułożył ostrożnie Shukketsu na materacu,
samemu usadawiając się obok i szybko oddychając.
- Gdzie jesteśmy? – szepnęła, łapiąc go za płaszcz.
- W mojej kryjówce. Nie martw się, tu nas nikt nie znajdzie. Lepiej
powiedz, co z tobą. – Obrócił się do niej gwałtownie, kładąc swoją
chłodną dłoń na jej rozpalonym czole.
- Kyuubi walczy wewnątrz
mnie. Gdy go wchłaniałam, poparzył mnie. Czuję wielką ranę na brzuchu,
strasznie boli. – Dziewczyna znowu się rozpłakała, jednak po chwili
zamilkła, machinalnie zamykając oczy. Itachi wiedział co się stało.
Patrzył na nią dłuższą chwilę, po czym uruchomił sharnigan.
Shichi stała w ciepłej, czarnej wodzie po kostki. Ból nagle jej
przeszedł, jednak to co zobaczyła przed sobą, spowodowało, że przeraziła
się nie na żarty. Naprzeciwko jej twarzy, jakieś dziesięć centymetrów
od jej nosa, znajdował się ogromny pysk Kyuubiego. Wściekle
pomarańczowy, gładki pysk, zakończony ostrymi białymi kłami. Powoli
robiła kroki do tyłu, starając się go nie rozzłościć. Czarne, pionowe
źrenice groźnie przyglądały się jakże komicznie małej sylwetce
Shukketsu.
- Nowe ciało…Silniejsze, sprawniejsze, kobiece…Czuję,
że muszę być w stosunku do ciebie dżentelmenem. To wywiera na mnie
presję, a ja nie lubię, gdy ktoś albo coś wywiera na mnie presję. Robię
się wtedy nieprzyjemny i złowieszczy – odezwał się lis, chowając pysk za
mosiężne kraty. Dziewczyna stała wyprostowana, powoli się uspokajając. –
Jak ciebie zwą, smarkulo?
- Mów do mnie z szacunkiem, Kyuubi.
Jesteś w moim ciele, demonie. Nie pozwalaj sobie, bo założę na ciebie
pieczęć. Wątpię, żebyś kiedykolwiek trafił na kogoś takiego, jak ja! –
krzyczała, trzęsącym się głosem, zaciskając przy tym pięści. – Nie dam
sobą pomiatać.
- Och! – pisnął lis, przedrzeźniając Shichi.
Ryknął donośnym śmiechem, wyjąc na przemian. – Więc wypuść mnie,
zobaczymy, czy wtedy też będziesz taka mądra.
- Nie sprowokujesz mnie. Wiem, jak postępować z takimi jak ty, miałam w sobie już dwóch takich. Obu dało się ułożyć.
- Żaden z nich nie jest taką indywidualnością jak ja – odparł, mierząc
ją jeszcze bardziej złowrogim spojrzeniem niż wcześniej.
- Nie
zaprzeczam, ale i nie potwierdzam. Jednak wiem jedno. Jesteś najsłabszy z
nich wszystkich. Tylko nienawiść ciebie napędza…
- I chcesz mi
teraz powiedzieć, że wypierasz się nienawiści, która w tobie jest? –
wciął jej się w zdanie, na co Shukketsu odpowiedziała podniesionym
głosem:
- Nic takiego nie powiedziałam. Mogę jedynie ci zaproponować…
- Nic nie będziemy proponować. – Shichi usłyszała czyjeś kroki za
swoimi plecami. Przy jej ramieniu stanął Itachi, z uruchomionym mangekyo
sharinganem. Patrzył się prosto w oczy Kyuubiego, prowokując go do
jakiejkolwiek reakcji. Lis wyraźnie się skulił, zaczął szczerzyć kły,
sierść na karku najeżyła się, a dziewięć ognistych ogonów uderzało
nerwowo w mosiężne kraty.
- Uchiha…Chyba powinienem był się
ukłonić, twoje oczy są silne, nawet bardzo – mruknął demon, płaszcząc
się przy kratach. – W porównaniu do Madary i do gnojka, który był tu
ostatnio…Twoje są inne. Jest w nich coś przerażającego, coś co jest
kwintesencją nienawiści. Zdobyłeś je w straszny sposób. – Zamilknął na
moment, po chwili jednak znowu podjął:
- Widzę! Widzę to! To krew
najbliższych. Przyjaciół, rodziców, krewnych…Twoje oczy to sama krew
Uchihów. Nie musisz się przedstawiać, wiem kim jesteś, Itachi. – Kyuubi
ledwo mówił, sharingan chłopaka dosłownie wgniatał go w ziemię. Shichi
stała obok, nie przeszkadzając mu w uciszaniu demona. – Twoje oczy są
jednak najsilniejsze, tak bardzo gniewne, ale skrywają mnóstwo bólu.
Takie najtrudniej pokonać. Szkoda, że nie jestem w twoim ciele, tobie
podporządkowałbym się całkowicie – wybełkotał na koniec.
- Teraz
ty posłuchaj! – ryknął Itachi, zaciskając dłonie w pięści. – Pożyw się
moją nienawiścią póki możesz. Nienawidzę ciebie, tego, co zrobiłeś
siedemnaście lat temu w Konoha, tego, że Uchiha przez ciebie zostali
skreśleni, że przez ciebie musiałem ich zabić, że przez ciebie musiałem
uciekać i zostawić brata, przez ciebie stałem się tym kim teraz jestem.
Najbardziej jednak, nienawidzę twojej głupoty i podatności na te
pierdolone oczy! Tego, że Madara świdrując w twoim umyśle mógł tak łatwo
przeciągnąć ciebie na swoją stronę. Dzięki tobie znienawidziłem to, z
czego kiedyś byłem najbardziej dumny. Swoje więzy krwi. – Itachi ciężko
dyszał po tym monologu, skierowanym w stronę demona. Przestał już go
maltretować genjutsu, na co lis wyraźnie odetchnął.
- Pierwszy
raz, ktoś z powściągliwych Uchihów zaprezentował taką burzę emocji, a co
za tym idzie i siłę swoich oczu. Zdecydowanie reprezentujesz sobą
najwięcej. A ty, pewna siebie dziewczynko? – Zwrócił się bezpośrednio do
Shichi.
- Ja zaraz ciebie zapieczętuję i będziesz musiał żyć na
warunkach, jakie ci narzucę. – Lis prychnął, wysuwając pysk między
szczeblami. Patrzył z bliskiej odległości na Shukketsu, a ona podeszła
do niego tworząc szybko pieczęć. Nadgryzła wargę z której pociekła krew,
starła ją kciukiem i przejechała nim po gorącym nosie Kyuubiego. W
jednej sekundzie, od nosa, aż po dziewięć ogonów czarno-srebrne łańcuchy
oplotły wielkie cielsko demona. Wyglądał teraz żałośnie i nie ważne,
jak mocno by się wyrywał, metal nie chciał puścić. Ciasno splątane więzy
nie dawały mu zbyt dużej możliwości ruchów.
- Wypuść mnie stąd! – zaryczał gniewnie, nie mogąc nic zrobić.
- Nigdy. Ta pieczęć zostanie zdjęta dopiero wtedy, gdy będziesz musiał
przejść do posągu. A teraz słuchaj. Gdy wrócę do swojego ciała, mam nie
czuć żadnego bólu, gdy go poczuję, ty będziesz cierpiał dwa razy
mocniej. I tu nie żartuję. Mam wiele strasznych technik pieczętujących
na takich gagatków jak ty. Wiedziałam, że jesteś najsłabszy. Ja teraz
będę twoim koszmarem i nijak się mnie nie pozbędziesz, dopóki twoje
zachowanie mnie nie usatysfakcjonuje. – Shichi spojrzała na niego
triumfalnie, znowu tworząc pieczęć. Tym razem nie potrzebowała krwi,
skierowała swój atak na demona, który został owinięty w papier, z
narysowanymi pieczęciami na wierzchu. – Radzę ci przemyśleć swoje
zachowanie, bo wrócę tu i ukarzę ciebie jeszcze bardziej. I tak na
marginesie, jestem Shichi Shukketsu.
Wszystko zniknęło, z
powrotem znaleźli się w ciemnym pokoiku w opuszczonej chatce. Teraz
Shukketsu patrzyła na Itachiego trzeźwo, czując się znacznie lepiej.
- Boli? – zapytał, szybko ścierając z twarzy krwawe łzy.
- Nie. Chyba nam się udało, Uchiha! – Uśmiechnęła się do niego
szeroko. Po chwili jednak zobaczyła, że jego twarz jest zalana krwią.
Bez słowa, zaczęła go leczyć, w głębi uśmiechając się pogodnie. Była
taka szczęśliwa, że ani jemu, ani jej nic się nie stało…- W siedzibie
poświęcę trochę więcej czasu na leczenie ciebie, Itachi. – Od dawna nie
zwróciła się do niego po imieniu, na co zareagował lekkim uśmiechem.
Odsunął jej ręce od swoich oczu i przetarł twarz rękawem, oczyszczając
ją z reszty krwi.
- Kawał dobrej roboty, Shichi. – Ona również
pierwszy raz usłyszała, jak Uchiha mówi do niej po imieniu, nie używając
jej nazwiska. Uśmiechnęła się na to szeroko, w jednej chwili mając
ochotę na przytulenie chłopaka. Nie zrobiła tego, trzymała swoje uczucia
na wodzy, śmiejąc się tylko boleśnie.
- Nie znajdą nas tutaj? – zapytała przestraszona, rozglądając się nerwowo po pomieszczeniu.
- Nie, to dawna kryjówka Madary, jest specjalnie chroniona. Nie martw
się, za dwie godziny ruszymy, teraz odpocznijmy. – Shukketsu spojrzała
na Itachiego krytycznym wzrokiem. Chrząknęła znacząco, szturchając
chłopaka w bok.
- Jest jeden materac – odparła, krępując się jeszcze bardziej. Uchiha uśmiechnął się cynicznie.
- Więc się posuń – powiedział spokojnie, czekając aż Shichi się ruszy.
Dziewczyna niepewnie się przesunęła, robiąc miejsce dla czarnowłosego.
Położyła się do niego plecami, zamykając oczy i próbując zasnąć. Poczuła
jak ciężar na fuutonie równomiernie się rozkłada i uśmiechnęła się pod
nosem. Nie minęło dużo czasu, gdy oboje zasnęli.
___________
Jestem mega zadowolona z tego tutaj. Podoba mi się jak mało który…
Mam
ponad połowę XXII, lecę jak burza, mam weny aż nad. To dobrze, przez
łikend ją wyczerpię :3 Mam tyle pomysłów, już myślę o epilogu! Nie wiem w
co włożyć łapy, ale od następnej notki znowu cisnę akcję. Więcej
Madary, więcej wszystkich. I do cholery, chcę jakoś wcisnąć tam Konan…
Przez nowe chapy naruto nie wiem co myśleć…:O wy też?
No i moja rodzynka na koniec! Shizuka i Hakuri
według Kimi, na deviantarcie znanej jako Fidjera! Brawa dla niej za to
cudowne dzieło! Polecam całą galerię i w ogóle i w ogóle!
Pozdrawiam
wasza sprzątająca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz