2 października 2011

XX. Zostań...

Deidara
    Siedziałem w fotelu, a Sasori patrzył na mnie z góry, siedząc w swojej prawdziwej postaci na plecach Hiruko. Nie był ubrany w płaszcz, tylko w czarną koszulkę i spodnie, które od połowy łydki były obwiązane bandażem, znikającym w cholewce wyższych sandałów. Oparłem głowę na lewej dłoni, przyglądając mu się uważnie. Lakier z paznokci też miał zmyty i co ważniejsze nie miał pierścienia na kciuku. Spojrzał w okno, po chwili patrząc na mnie.
    - Odszedłem z Akatsuki – odparł spokojnie, czekając na moją reakcję. Nie wierzyłem mu. Dla każdego znalazłbym kilka powodów, dla których mógłby odejść z organizacji, ale nie dla Sasoriego! Nic tak prozaicznego jak wolność nie byłoby w stanie go przekonać do takiej decyzji…To zupełnie nie w jego stylu, on by tak nie potrafił. Chciał tworzyć marionetki, walczyć…A tutaj to wszystko uchodziło mu na sucho.
    - Jak…jak to? – ledwo wykrztusiłem z siebie pytanie, oczekując odpowiedzi. Spojrzał na mnie tymi rozmarzonymi oczami, leniwie mrugając.
    - Sprzeczka z Peinem – powiedział bez uczuć, zsuwając się po plecach Hiruko. Grzebał chwilę w kieszeni, wyciągając kilka małych zwojów, aż w końcu wziął jeden, pieczętując w nim swoją ogromną kukłę. Znając jego praktyczność, wszystko pochował w zwojach, włączając w to łóżko, krzesło i biurko, które nie były mu potrzebne. Przecież sam był kukłą…
    - I tak po prostu odchodzisz?! – krzyknąłem, podnosząc się z fotela i górując nad moim senseiem.
    - Deidara, idioto, nie czujesz tego? Tu dzieje się coś gorszego niż ci się wydaje. Jak masz okazję, spieprzaj stąd jak najdalej. Tu nie ma zwykłych intryg. Wszystko już dawno wyszło ponad twój umysł. – Sasori pierwszy raz zdobył się na czuły ruch co do mojej osoby i położył mi dłoń na ramieniu, patrząc się na mnie łagodnie, z pobłażliwym uśmiechem na ustach. Stanął na palcach i ucałował delikatnie mój lewy policzek. Poczułem lekkość, uczucie, jakby czas nie płynął, tylko całe moje życie było sekundą. Tak mną wstrząsnął gest Akasuny, że nie potrafiłem nic zrobić. Dopiero gdy odchodzi uświadomiłem sobie, że był jedyną osobą w organizacji, której bezgranicznie ufałem i mogłem powiedzieć, że kochałem go jak brata. Bo on, w przeciwieństwie do innych nigdy mnie nie wystawił.
    - Zostań…- zaskomlałem, patrząc na niego jednym zdrowym okiem. Starałem się, żeby wyglądać jak najbardziej żałośnie, żeby chociaż mi współczuł, że już o wspólnej wyprawie nie wspomnę.
    - Nie porzucaj swoich ideałów. Cieszę się, że nie miałeś takiego samego zdania jak ja. Na prawdę ciebie polubiłem, Deidara. – Uśmiechnął się szeroko, przymykając oczy. Przesunął swoją dłoń na mój kark i przyciągnął mnie do siebie, przytulając lekko. Zarzuciłem ręce na jego szczupłe ramiona. Nie wiem czy była to iluzja, czy było tak na prawdę, ale poczułem jakby Sasori miał ludzkie ciało, takie kruche i niedoskonałe jak moje. Poklepał mnie po plecach, a ja trzymałem kurczowo jego bluzkę, nie chcąc go puścić.
    - Nie zostawiaj mnie tutaj, Danna – wyszeptałem, będąc bliskim łez. – Nie samego, proszę…
    - Dasz sobie radę, jesteś już duży – odparł łagodnie, gładząc moje plecy w równych odstępach czasowych. Szarpnąłem jego koszulkę jakby w konwulsyjnym ruchu i po prostu zacząłem łkać.
    - Proszę, no…
    - Deidara, nie spodziewałem się, że jest z ciebie taka emocjonalna dupa. Chyba nie będziesz za mną ryczał? – zapytał, z pewnością się uśmiechając. To słyszałem na pewno po jego głosie.
    - Będę. – I wtedy Sasori zrobił coś, czego spodziewałem się najmniej. Szybkim ruchem oderwał mnie od siebie, wpijając się gwałtownie w moje usta. Z początku zostawiał tylko mokre pocałunki, jakby tylko sprawdzając jak na to zareaguję, po chwili jednak podgryzał mój język, zmuszając go do wspólnej walki. Trzymał mnie mocno za żuchwę, nie pozwalając się oderwać. Pozwolił mi zaczerpnąć oddech, patrzył na moje wargi, podniósł wzrok, nasze spojrzenia się spotkały. Nie dane było nam gapić się na siebie, tym razem ja chwyciłem jego twarz, zachłannie obsypując pocałunkami wargi Sasoriego. Podgryzałem, lizałem, ciągnąłem i znowu całowałem. Danna popchnął mnie na fotel, siadając okrakiem, jednak dalej nie puszczał mojej twarzy ze swojego uścisku. Bałem się go dotknąć, że okaże się kukłą, czego bym nie zniósł, ale nie dał mi o tym dłużej myśleć, bo sam położył mi dłoń na swojej klatce piersiowej.
    - Nie bój się, kretynie – żachnął się. Zaczerpnąłem oddech i chwilowo oniemiałem, czując pod dłonią bicie serca, ciepłe, miękkie ciało. On był prawdziwy. Znowu nie mogłem nad niczym rozmyślać, bo Akasuna już podgryzał moje wargi, domagając się więcej pieszczot. Nie dałem się długo prosić, ponownie łącząc nasze języki w jedność. Nie był to zwykły pocałunek, był szybki, brutalny, mocny i zachłanny. Dłonie Sasoriego powędrowały pod moją koszulkę, powoli podciągając ją w górę. A ja, jak otępiały, dalej trzymałem rękę na jego torsie, a drugą trzymałem kark, żeby mi się nie wywinął. Spróbowałem zrobić to, co on, ale zaraz pochwycił mój nadgarstek. Oderwał się ode mnie, opierając się swoim czołem o moje, patrząc mi w oko swoimi orzechowymi źrenicami, odparł:
    - Nie ja płakałem. – Nie płakałem! Chciałem mu odpowiedzieć, ale znowu zaczął mnie łapczywie całować, podszczypując mój tors. Puścił mój nadgarstek i szybkim ruchem ściągnął ze mnie koszulkę, rzucając ją gdzieś w kąt pokoju. Spojrzał na mnie przelotnie, położył dłonie na mojej klatce piersiowej i znowu mnie pocałował, teraz jednak delikatniej, strasznie niepewnie, jakby bał się, że go z siebie zrzucę. Powoli wsunął język między moje wargi, pieszczotliwie gładząc mój tors kciukiem. Nie wiem ile tak trwaliśmy, jednak nie przeszkadzało mi to zupełnie. Danna patrzył na mnie dłuższą chwilę, jakby walcząc w myślach z samym sobą. Nagle po prostu wstał, bez słowa podniósł moją koszulkę, położył na oparciu fotela, obrócił się i poszedł do wyjścia.
    - Czym zdefiniujesz sztukę, Deidara? – zapytał, nieco zbijając mnie z pantałyku, jednak ja odpowiedź miałem gotową.
    - Wybuchem – odparłem bez namysłu, patrząc na jego plecy. On spojrzał przez ramię, mając śmiertelnie poważną minę, aż głupio mi było na niego patrzeć. Wtem Sasori się odezwał:
    - Obiecuję ci, że się jeszcze spotkamy. Na pewno. Zbytnio mnie intrygujesz, żebym sobie po prostu odpuścił. – I wyszedł. Zniknął w wielkim stylu, spektakularnie, ze łzawą gadką na końcu, jak robią to bohaterowie. Prawdziwi bohaterowie.
    A ja ani trochę nie odczuwałem jakiegokolwiek poczucia winy, czy kaca moralnego. Wręcz przeciwnie – byłem najszczęśliwszy na świecie, mogąc dalej czuć smak Sasoriego na swoich ustach.
Narrator
    Siedzieli w pokoju hotelowym, podzieleni na trzy obozy. Ryuuki i Yuji po prawej stronie, tuż pod oknami, Shizuka i Hakuri na wielkim łóżku z baldachimem, a na środku pokoju, wciśnięty w fotel siedział Hikami zwany Kamihim. Hakuri przebierała nogami, czekając aż ktoś coś powie. Coś niewłaściwego, co rozwścieczy Shizukę, a ona postara się zmiażdżyć to towarzystwo na kwaśne jabłko.
    - Słucham, co macie mi do powiedzenia, panowie – powiedziała Shizuka, względnie spokojnie, poprawiając swoje długie blond włosy.
    - Przyszedłem tu pokojowo, z pewną propozycją. Wiem, że macie mi obie za złe, że ukradłem wam demona…
    - Nawet nie wiesz, jak bardzo, kochasiu! – wrzasnęła blondynka, aż podskoczyły jej piersi. Niebiesko-włosa już wyrywała się, aby zdzielić Ryutaro po twarzy z taką siłą, że łeb potoczyłby się po jasnej podłodze, brudząc ją na czerwono, ale mina i siła jaka nagle się uwolniła z wnętrza czarnowłosego złodzieja, skutecznie ją uspokoiła.
    - Nie przerywaj mi, bo zabicie was nie będzie stanowiło dla mnie jakiegokolwiek problemu. – Yuji poruszył się nerwowo, jednak gdy spojrzał kątem oka na Ryuukiego, od razu się uspokoił. – Chciałem zaprosić was do pewnej zabawy…- Uśmiechnął się zawadiacko, patrząc prosto w oczy Shizuki, która nieco się zmieszała pod wpływem pewności bijącej z czarnych źrenic chłopaka.
    - Hakuri chce się bawić! Shizuka, bawmy się z nim, proszę! – Euforia wyraźnie rozpierała dziewczynę, jednak czarnowłosy miał powoli dość obu kobiet i ponownie pokój wypełniła silna energia wydobywająca się z jego ciała.
    - Powiedziałem coś…- Zamilknął na moment. – Itachi Uchiha, Shichi Shukketsu i ja, Ryuuki Ryutaro chcemy wybić Akatsuki. Proponujemy i wam skorzystanie z tej okazji. Gdybyście się zdecydowały, dawałbym wam dokładne informacje na ten temat, jednak jeśli się nie zgodzicie, będzie mi bardzo przykro…Ach, jeszcze jedno…Nie ma nic za darmo, wasza pomoc zostałaby odpowiednio nagrodzona. Shichi z powrotem zaaplikowałaby demona w tę młodą damę. – Teraz czekał na ich reakcję. Siedziały zszokowane, nie wiedząc co powiedzieć, ale widać było po blondynce, że coś rozważa.
    - Żartujesz, prawda? – zapytała, nie będąc pewną nawet swoich słów. – Mamy zabijać i jeszcze zostać za to nagrodzone?! Daruj sobie, kretynie. Ich może nabrałeś, ale nie mnie! – ryknęła blondynka. Hakuri tym razem nie odważyła się wyskoczyć do Ryuukiego.
    - Mówię poważnie. Nie okłamywałbym tak przemiłych pań, jak tamten. – Tu Ryutaro wskazał na Hikamiego, który jeszcze bardziej wcisnął się w fotel. – Prawda, Kamihi? – powiedział, kładąc nacisk na imię blondyna. – A jeśli powiem wam, kim on naprawdę jest? Wtedy zgodzicie się na współpracę ze mną. I obiecuję wam, że to co o nim usłyszycie to prawda. Patrzcie tylko na jego reakcję…
    - Jeśli nas okłamiesz, zabijemy ciebie – mruknęła blondynka bez przekonania, krzyżując rece na piersiach. Wzrok Yujiego, nie wiedząc czemu, instynktownie tam popędził, zostając na dłużej.
    - Oczywiście, oczywiście…Wasz Hikami nie wysilił się przy zmianie imienia. Tak naprawdę nazywa się Kamihi Shukketsu i jest bratem Shichi Shukketsu. Jestem tylko ciekawy, jakim cudem przeżył wybicie swojego klanu przez ANBU…Może nam opowiesz? – Podjudził blondyna Ryuuki, a Shizuka dotąd względnie spokojna, o mało co nie zeskoczyła ze swojego łóżka z chęcią mordu wypisaną na twarzy. Kamihi osiągając granicę przerażenia, krzyknął w powietrze:
    - Tak, to prawda! Też szukałem Akatsuki…I też jestem Shukketsu, jak Shichi…- Shizuka chwilowo otępiała, wgapiała się to w Ryuukiego, to w blondyna.
    - Uknuliście to! Oboje się znacie, chcecie nas zabić! – krzyczała blondynka, czerwieniejąc ze złości. Czarnowłosy już nie wytrzymał. Wstał i powolnym krokiem, stopniowo uwalniając zasoby chakry zbliżał się do kobiety. Stanął nad nią, patrząc pustymi oczami jakby przez jej ciało.
    - Gdybym chciał was zabić, zrobiłbym to w mgnieniu oka. Nie zorientowałabyś się, że nie żyjesz. – Hakuri już wyrywała się do ataku, ale Ryuuki zablokował go, kładąc dłoń na jej niebieskiej czuprynie, mając wyprostowaną rękę w łokciu, tak, że dziewczyna nie była w stanie go dosięgnąć. – Chcesz się przekonać? Dla mnie nie będzie to problemem, problem pojawiłby się, gdybym miał szukać znowu dwóch tak utalentowanych wojowniczek. Jesteście na wyciągnięcie ręki. Zabijecie ich, dostaniecie demona. Wchodzicie?
Shichi
    Nie wiedząc czemu, coraz bardziej ufałam Itachiemu. Słuchałam go z zaciekawieniem, nie pieprzył już swoich pierdół o nienawiści, życiowych mądrości wyssanych z palca, tylko zasypywał mnie wszelkiego rodzaju ciekawostkami o wiosce Liścia, swoim życiu i Akatsuki. Nawet nie zauważyłam, gdy wybiła druga w nocy. Zabraliśmy wszystko, co potrzebne, nałożyliśmy płaszcze i wcisnęliśmy na głowy sakkaty. Noc była normalna, niczym się nie wyróżniająca od innych. Wiał lekki wiatr, poruszający dzwonkami przy naszych nakryciach, księżyc wyłaniał się zza chmury, gwiazdy nieśmiało odbijały się na firmamencie. Widok jak zwykle, ale podniecenie wypełniało mnie po same brzegi. Miałam przecież wyłowić Kyuubiego.
    Znowu szliśmy podziemiami, wychodząc z nich koło dzielnicy, w której mieszkał jinjuriki. Mieliśmy jeszcze sporo czasu, aby zaatakować w odpowiednim momencie. Na dom Naruto powinniśmy ruszyć równo o 2:40, gdzie zmieniała się watra. Wtedy, pięć minut dla mnie na przygotowanie się, dziesięć w porywach do dwunastu minut wyławianie demona i trzy do pięciu minut usunięcie się z miejsca zdarzenia.
    Spojrzałam na Itachiego. Emanował spokojem, nawet uśmiechał się łagodnie, jednak jego oczy błędnie poruszały się, nie mogąc skupić się na jednym punkcie. Gdy patrzał już w jedno miejsce, mrugał szybko, a uśmiech znikał z jego twarzy.
    - Ty ledwo widzisz – wypaliłam bez namysłu, nakazując stanowczym gestem, by na mnie spojrzał.
    - Zdaje ci się – odparł chłodno, odtrącając moją rękę.
    - Nie wygłupiaj się, Itachi…Jesteśmy o krok od złapania Kyuubiego, nie możesz teraz nawalić. Chcę ci tylko pomóc.
    - Twoja pomoc już tutaj nie wystarczy. Potrzebuję oczu, nowych oczu, mówiłem ci. – Nie zważając na jego słowa, szybko zaczęłam przelewać chakrę z dłoni na osłabione punkty w jego ciele.
    - Ale na razie chyba tyle mogę zrobić prawda? Złagodzę ból i opóźnię trochę twoją…ślepotę.
    - Nie jestem ślepy! – Oburzył się, chwytając mocno mój nadgarstek.
    - Daj spokój, Uchiha! – syknęłam ostro, nawet bardzo, bo chłopak momentalnie się uspokoił. – Zaraz zmiana warty, przygotujmy się. Współpracuj, dobrze? – Klepnęłam go w plecy, a on dał mi kuksańca w bok, gdy wychodziliśmy z podziemi.
    - Ja zostaję tutaj, jeden klon będzie ciebie obserwował z dachu na przeciwko, drugi będzie tam. – Itachi wskazał na pobliskie drzewo, za którym miała się ukryć jego kopia. – Trzymaj się Shukketsu, jak coś się będzie działo, będę na miejscu w mgnieniu oka. – Ruszyłam przed siebie, odbijając się od ziemi, wysoko skacząc na dach, którego miałam doskonały widok na sypialnię Kyuubiego. Sam jinjuriki spał spokojnie, z odsłoniętym brzuchem, na którym widniała pieczęć. Jedna z dziwniejszych i bardziej skomplikowanych, ale to nie stanowiło problemu, żebym ukradła demona. Usadowiłam się wygodnie, uspokoiłam oddech i zaczęłam robić pieczęć. Naruto nadal spał, to dobry znak. Nastąpiło połączenie.
__________
Nie mam głowy do tego, żeby poprawiać błędy, ani ortograficzne, ani stylistyczne. Według mnie tekst jest bardzo chaotyczny, ale na to też nie mam ochoty.
TAAAAAAAAK, WIEEEEEEM, YAOI, albo raczej shonen-ai, ale i tak jestem dumna, HOHOHO. Nadal jestem zielona w opisywaniu takich…rzeczy? :D Nie bądźcie ostrzy, okej?
Patrzcie, już 20 rozdział…Prolog pojawił się ponad dwa lata temu…A prolog pierwszy prawie trzy…Jaaaa cieeeee, jestem z siebie niesamowicie dumna, że nadal potrafię to ciągnąć. Słabiej albo lepiej, ale nadal daję radę ;)
To głównie dzięki wam <3 Gdyby nie wy, poddałabym się już dawno. Piszę to ze względu na was…
Pozdrawiam
wasza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz