Deidara
Siedziałem w fotelu, a Sasori patrzył na mnie z góry,
siedząc w swojej prawdziwej postaci na plecach Hiruko. Nie był ubrany w
płaszcz, tylko w czarną koszulkę i spodnie, które od połowy łydki były
obwiązane bandażem, znikającym w cholewce wyższych sandałów. Oparłem
głowę na lewej dłoni, przyglądając mu się uważnie. Lakier z paznokci też
miał zmyty i co ważniejsze nie miał pierścienia na kciuku. Spojrzał w
okno, po chwili patrząc na mnie.
- Odszedłem z Akatsuki – odparł
spokojnie, czekając na moją reakcję. Nie wierzyłem mu. Dla każdego
znalazłbym kilka powodów, dla których mógłby odejść z organizacji, ale
nie dla Sasoriego! Nic tak prozaicznego jak wolność nie byłoby w stanie
go przekonać do takiej decyzji…To zupełnie nie w jego stylu, on by tak
nie potrafił. Chciał tworzyć marionetki, walczyć…A tutaj to wszystko
uchodziło mu na sucho.
- Jak…jak to? – ledwo wykrztusiłem z
siebie pytanie, oczekując odpowiedzi. Spojrzał na mnie tymi rozmarzonymi
oczami, leniwie mrugając.
- Sprzeczka z Peinem – powiedział bez
uczuć, zsuwając się po plecach Hiruko. Grzebał chwilę w kieszeni,
wyciągając kilka małych zwojów, aż w końcu wziął jeden, pieczętując w
nim swoją ogromną kukłę. Znając jego praktyczność, wszystko pochował w
zwojach, włączając w to łóżko, krzesło i biurko, które nie były mu
potrzebne. Przecież sam był kukłą…
- I tak po prostu odchodzisz?! – krzyknąłem, podnosząc się z fotela i górując nad moim senseiem.
- Deidara, idioto, nie czujesz tego? Tu dzieje się coś gorszego niż ci
się wydaje. Jak masz okazję, spieprzaj stąd jak najdalej. Tu nie ma
zwykłych intryg. Wszystko już dawno wyszło ponad twój umysł. – Sasori
pierwszy raz zdobył się na czuły ruch co do mojej osoby i położył mi
dłoń na ramieniu, patrząc się na mnie łagodnie, z pobłażliwym uśmiechem
na ustach. Stanął na palcach i ucałował delikatnie mój lewy policzek.
Poczułem lekkość, uczucie, jakby czas nie płynął, tylko całe moje życie
było sekundą. Tak mną wstrząsnął gest Akasuny, że nie potrafiłem nic
zrobić. Dopiero gdy odchodzi uświadomiłem sobie, że był jedyną osobą w
organizacji, której bezgranicznie ufałem i mogłem powiedzieć, że
kochałem go jak brata. Bo on, w przeciwieństwie do innych nigdy mnie nie
wystawił.
- Zostań…- zaskomlałem, patrząc na niego jednym
zdrowym okiem. Starałem się, żeby wyglądać jak najbardziej żałośnie,
żeby chociaż mi współczuł, że już o wspólnej wyprawie nie wspomnę.
- Nie porzucaj swoich ideałów. Cieszę się, że nie miałeś takiego
samego zdania jak ja. Na prawdę ciebie polubiłem, Deidara. – Uśmiechnął
się szeroko, przymykając oczy. Przesunął swoją dłoń na mój kark i
przyciągnął mnie do siebie, przytulając lekko. Zarzuciłem ręce na jego
szczupłe ramiona. Nie wiem czy była to iluzja, czy było tak na prawdę,
ale poczułem jakby Sasori miał ludzkie ciało, takie kruche i
niedoskonałe jak moje. Poklepał mnie po plecach, a ja trzymałem kurczowo
jego bluzkę, nie chcąc go puścić.
- Nie zostawiaj mnie tutaj, Danna – wyszeptałem, będąc bliskim łez. – Nie samego, proszę…
- Dasz sobie radę, jesteś już duży – odparł łagodnie, gładząc moje
plecy w równych odstępach czasowych. Szarpnąłem jego koszulkę jakby w
konwulsyjnym ruchu i po prostu zacząłem łkać.
- Proszę, no…
- Deidara, nie spodziewałem się, że jest z ciebie taka emocjonalna
dupa. Chyba nie będziesz za mną ryczał? – zapytał, z pewnością się
uśmiechając. To słyszałem na pewno po jego głosie.
- Będę. – I
wtedy Sasori zrobił coś, czego spodziewałem się najmniej. Szybkim ruchem
oderwał mnie od siebie, wpijając się gwałtownie w moje usta. Z początku
zostawiał tylko mokre pocałunki, jakby tylko sprawdzając jak na to
zareaguję, po chwili jednak podgryzał mój język, zmuszając go do
wspólnej walki. Trzymał mnie mocno za żuchwę, nie pozwalając się
oderwać. Pozwolił mi zaczerpnąć oddech, patrzył na moje wargi, podniósł
wzrok, nasze spojrzenia się spotkały. Nie dane było nam gapić się na
siebie, tym razem ja chwyciłem jego twarz, zachłannie obsypując
pocałunkami wargi Sasoriego. Podgryzałem, lizałem, ciągnąłem i znowu
całowałem. Danna popchnął mnie na fotel, siadając okrakiem, jednak dalej
nie puszczał mojej twarzy ze swojego uścisku. Bałem się go dotknąć, że
okaże się kukłą, czego bym nie zniósł, ale nie dał mi o tym dłużej
myśleć, bo sam położył mi dłoń na swojej klatce piersiowej.
- Nie
bój się, kretynie – żachnął się. Zaczerpnąłem oddech i chwilowo
oniemiałem, czując pod dłonią bicie serca, ciepłe, miękkie ciało. On był
prawdziwy. Znowu nie mogłem nad niczym rozmyślać, bo Akasuna już
podgryzał moje wargi, domagając się więcej pieszczot. Nie dałem się
długo prosić, ponownie łącząc nasze języki w jedność. Nie był to zwykły
pocałunek, był szybki, brutalny, mocny i zachłanny. Dłonie Sasoriego
powędrowały pod moją koszulkę, powoli podciągając ją w górę. A ja, jak
otępiały, dalej trzymałem rękę na jego torsie, a drugą trzymałem kark,
żeby mi się nie wywinął. Spróbowałem zrobić to, co on, ale zaraz
pochwycił mój nadgarstek. Oderwał się ode mnie, opierając się swoim
czołem o moje, patrząc mi w oko swoimi orzechowymi źrenicami, odparł:
- Nie ja płakałem. – Nie płakałem! Chciałem mu odpowiedzieć, ale znowu
zaczął mnie łapczywie całować, podszczypując mój tors. Puścił mój
nadgarstek i szybkim ruchem ściągnął ze mnie koszulkę, rzucając ją
gdzieś w kąt pokoju. Spojrzał na mnie przelotnie, położył dłonie na
mojej klatce piersiowej i znowu mnie pocałował, teraz jednak
delikatniej, strasznie niepewnie, jakby bał się, że go z siebie zrzucę.
Powoli wsunął język między moje wargi, pieszczotliwie gładząc mój tors
kciukiem. Nie wiem ile tak trwaliśmy, jednak nie przeszkadzało mi to
zupełnie. Danna patrzył na mnie dłuższą chwilę, jakby walcząc w myślach z
samym sobą. Nagle po prostu wstał, bez słowa podniósł moją koszulkę,
położył na oparciu fotela, obrócił się i poszedł do wyjścia.
- Czym zdefiniujesz sztukę, Deidara? – zapytał, nieco zbijając mnie z pantałyku, jednak ja odpowiedź miałem gotową.
- Wybuchem – odparłem bez namysłu, patrząc na jego plecy. On spojrzał
przez ramię, mając śmiertelnie poważną minę, aż głupio mi było na niego
patrzeć. Wtem Sasori się odezwał:
- Obiecuję ci, że się jeszcze
spotkamy. Na pewno. Zbytnio mnie intrygujesz, żebym sobie po prostu
odpuścił. – I wyszedł. Zniknął w wielkim stylu, spektakularnie, ze łzawą
gadką na końcu, jak robią to bohaterowie. Prawdziwi bohaterowie.
A ja ani trochę nie odczuwałem jakiegokolwiek poczucia winy, czy kaca
moralnego. Wręcz przeciwnie – byłem najszczęśliwszy na świecie, mogąc
dalej czuć smak Sasoriego na swoich ustach.
Narrator
Siedzieli w pokoju hotelowym, podzieleni na trzy
obozy. Ryuuki i Yuji po prawej stronie, tuż pod oknami, Shizuka i Hakuri
na wielkim łóżku z baldachimem, a na środku pokoju, wciśnięty w fotel
siedział Hikami zwany Kamihim. Hakuri przebierała nogami, czekając aż
ktoś coś powie. Coś niewłaściwego, co rozwścieczy Shizukę, a ona postara
się zmiażdżyć to towarzystwo na kwaśne jabłko.
- Słucham, co
macie mi do powiedzenia, panowie – powiedziała Shizuka, względnie
spokojnie, poprawiając swoje długie blond włosy.
- Przyszedłem tu pokojowo, z pewną propozycją. Wiem, że macie mi obie za złe, że ukradłem wam demona…
- Nawet nie wiesz, jak bardzo, kochasiu! – wrzasnęła blondynka, aż
podskoczyły jej piersi. Niebiesko-włosa już wyrywała się, aby zdzielić
Ryutaro po twarzy z taką siłą, że łeb potoczyłby się po jasnej podłodze,
brudząc ją na czerwono, ale mina i siła jaka nagle się uwolniła z
wnętrza czarnowłosego złodzieja, skutecznie ją uspokoiła.
- Nie
przerywaj mi, bo zabicie was nie będzie stanowiło dla mnie
jakiegokolwiek problemu. – Yuji poruszył się nerwowo, jednak gdy
spojrzał kątem oka na Ryuukiego, od razu się uspokoił. – Chciałem
zaprosić was do pewnej zabawy…- Uśmiechnął się zawadiacko, patrząc
prosto w oczy Shizuki, która nieco się zmieszała pod wpływem pewności
bijącej z czarnych źrenic chłopaka.
- Hakuri chce się bawić!
Shizuka, bawmy się z nim, proszę! – Euforia wyraźnie rozpierała
dziewczynę, jednak czarnowłosy miał powoli dość obu kobiet i ponownie
pokój wypełniła silna energia wydobywająca się z jego ciała.
-
Powiedziałem coś…- Zamilknął na moment. – Itachi Uchiha, Shichi
Shukketsu i ja, Ryuuki Ryutaro chcemy wybić Akatsuki. Proponujemy i wam
skorzystanie z tej okazji. Gdybyście się zdecydowały, dawałbym wam
dokładne informacje na ten temat, jednak jeśli się nie zgodzicie, będzie
mi bardzo przykro…Ach, jeszcze jedno…Nie ma nic za darmo, wasza pomoc
zostałaby odpowiednio nagrodzona. Shichi z powrotem zaaplikowałaby
demona w tę młodą damę. – Teraz czekał na ich reakcję. Siedziały
zszokowane, nie wiedząc co powiedzieć, ale widać było po blondynce, że
coś rozważa.
- Żartujesz, prawda? – zapytała, nie będąc pewną
nawet swoich słów. – Mamy zabijać i jeszcze zostać za to nagrodzone?!
Daruj sobie, kretynie. Ich może nabrałeś, ale nie mnie! – ryknęła
blondynka. Hakuri tym razem nie odważyła się wyskoczyć do Ryuukiego.
- Mówię poważnie. Nie okłamywałbym tak przemiłych pań, jak tamten. –
Tu Ryutaro wskazał na Hikamiego, który jeszcze bardziej wcisnął się w
fotel. – Prawda, Kamihi? – powiedział, kładąc nacisk na imię blondyna. –
A jeśli powiem wam, kim on naprawdę jest? Wtedy zgodzicie się na
współpracę ze mną. I obiecuję wam, że to co o nim usłyszycie to prawda.
Patrzcie tylko na jego reakcję…
- Jeśli nas okłamiesz, zabijemy
ciebie – mruknęła blondynka bez przekonania, krzyżując rece na
piersiach. Wzrok Yujiego, nie wiedząc czemu, instynktownie tam popędził,
zostając na dłużej.
- Oczywiście, oczywiście…Wasz Hikami nie
wysilił się przy zmianie imienia. Tak naprawdę nazywa się Kamihi
Shukketsu i jest bratem Shichi Shukketsu. Jestem tylko ciekawy, jakim
cudem przeżył wybicie swojego klanu przez ANBU…Może nam opowiesz? –
Podjudził blondyna Ryuuki, a Shizuka dotąd względnie spokojna, o mało co
nie zeskoczyła ze swojego łóżka z chęcią mordu wypisaną na twarzy.
Kamihi osiągając granicę przerażenia, krzyknął w powietrze:
-
Tak, to prawda! Też szukałem Akatsuki…I też jestem Shukketsu, jak
Shichi…- Shizuka chwilowo otępiała, wgapiała się to w Ryuukiego, to w
blondyna.
- Uknuliście to! Oboje się znacie, chcecie nas zabić! –
krzyczała blondynka, czerwieniejąc ze złości. Czarnowłosy już nie
wytrzymał. Wstał i powolnym krokiem, stopniowo uwalniając zasoby chakry
zbliżał się do kobiety. Stanął nad nią, patrząc pustymi oczami jakby
przez jej ciało.
- Gdybym chciał was zabić, zrobiłbym to w
mgnieniu oka. Nie zorientowałabyś się, że nie żyjesz. – Hakuri już
wyrywała się do ataku, ale Ryuuki zablokował go, kładąc dłoń na jej
niebieskiej czuprynie, mając wyprostowaną rękę w łokciu, tak, że
dziewczyna nie była w stanie go dosięgnąć. – Chcesz się przekonać? Dla
mnie nie będzie to problemem, problem pojawiłby się, gdybym miał szukać
znowu dwóch tak utalentowanych wojowniczek. Jesteście na wyciągnięcie
ręki. Zabijecie ich, dostaniecie demona. Wchodzicie?
Shichi
Nie wiedząc czemu, coraz bardziej ufałam Itachiemu.
Słuchałam go z zaciekawieniem, nie pieprzył już swoich pierdół o
nienawiści, życiowych mądrości wyssanych z palca, tylko zasypywał mnie
wszelkiego rodzaju ciekawostkami o wiosce Liścia, swoim życiu i
Akatsuki. Nawet nie zauważyłam, gdy wybiła druga w nocy. Zabraliśmy
wszystko, co potrzebne, nałożyliśmy płaszcze i wcisnęliśmy na głowy
sakkaty. Noc była normalna, niczym się nie wyróżniająca od innych. Wiał
lekki wiatr, poruszający dzwonkami przy naszych nakryciach, księżyc
wyłaniał się zza chmury, gwiazdy nieśmiało odbijały się na firmamencie.
Widok jak zwykle, ale podniecenie wypełniało mnie po same brzegi. Miałam
przecież wyłowić Kyuubiego.
Znowu szliśmy podziemiami, wychodząc
z nich koło dzielnicy, w której mieszkał jinjuriki. Mieliśmy jeszcze
sporo czasu, aby zaatakować w odpowiednim momencie. Na dom Naruto
powinniśmy ruszyć równo o 2:40, gdzie zmieniała się watra. Wtedy, pięć
minut dla mnie na przygotowanie się, dziesięć w porywach do dwunastu
minut wyławianie demona i trzy do pięciu minut usunięcie się z miejsca
zdarzenia.
Spojrzałam na Itachiego. Emanował spokojem, nawet
uśmiechał się łagodnie, jednak jego oczy błędnie poruszały się, nie
mogąc skupić się na jednym punkcie. Gdy patrzał już w jedno miejsce,
mrugał szybko, a uśmiech znikał z jego twarzy.
- Ty ledwo widzisz – wypaliłam bez namysłu, nakazując stanowczym gestem, by na mnie spojrzał.
- Zdaje ci się – odparł chłodno, odtrącając moją rękę.
- Nie wygłupiaj się, Itachi…Jesteśmy o krok od złapania Kyuubiego, nie możesz teraz nawalić. Chcę ci tylko pomóc.
- Twoja pomoc już tutaj nie wystarczy. Potrzebuję oczu, nowych oczu,
mówiłem ci. – Nie zważając na jego słowa, szybko zaczęłam przelewać
chakrę z dłoni na osłabione punkty w jego ciele.
- Ale na razie chyba tyle mogę zrobić prawda? Złagodzę ból i opóźnię trochę twoją…ślepotę.
- Nie jestem ślepy! – Oburzył się, chwytając mocno mój nadgarstek.
- Daj spokój, Uchiha! – syknęłam ostro, nawet bardzo, bo chłopak
momentalnie się uspokoił. – Zaraz zmiana warty, przygotujmy się.
Współpracuj, dobrze? – Klepnęłam go w plecy, a on dał mi kuksańca w bok,
gdy wychodziliśmy z podziemi.
- Ja zostaję tutaj, jeden klon
będzie ciebie obserwował z dachu na przeciwko, drugi będzie tam. –
Itachi wskazał na pobliskie drzewo, za którym miała się ukryć jego
kopia. – Trzymaj się Shukketsu, jak coś się będzie działo, będę na
miejscu w mgnieniu oka. – Ruszyłam przed siebie, odbijając się od ziemi,
wysoko skacząc na dach, którego miałam doskonały widok na sypialnię
Kyuubiego. Sam jinjuriki spał spokojnie, z odsłoniętym brzuchem, na
którym widniała pieczęć. Jedna z dziwniejszych i bardziej
skomplikowanych, ale to nie stanowiło problemu, żebym ukradła demona.
Usadowiłam się wygodnie, uspokoiłam oddech i zaczęłam robić pieczęć.
Naruto nadal spał, to dobry znak. Nastąpiło połączenie.
__________
Nie
mam głowy do tego, żeby poprawiać błędy, ani ortograficzne, ani
stylistyczne. Według mnie tekst jest bardzo chaotyczny, ale na to też
nie mam ochoty.
TAAAAAAAAK, WIEEEEEEM, YAOI, albo raczej shonen-ai,
ale i tak jestem dumna, HOHOHO. Nadal jestem zielona w opisywaniu
takich…rzeczy? Nie bądźcie ostrzy, okej?
Patrzcie,
już 20 rozdział…Prolog pojawił się ponad dwa lata temu…A prolog
pierwszy prawie trzy…Jaaaa cieeeee, jestem z siebie niesamowicie dumna,
że nadal potrafię to ciągnąć. Słabiej albo lepiej, ale nadal daję radę
To głównie dzięki wam <3 Gdyby nie wy, poddałabym się już dawno. Piszę to ze względu na was…
Pozdrawiam
wasza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz