10 września 2011

XIX. Król potoczył się po stole.

Shichi
    Obudziłam się rano, bardzo wcześnie, a raczej obudził mnie głośny trzask, tuż przy głowie. Spojrzałam szybko na Itachiego, który stał już na baczność z kunaiem w dłoni, szykując się do ataku. Nagle zrezygnowany upuścił broń na matę i z powrotem wlazł do łóżka, przykrywając się kołdrą po samą głowę. Zdziwiona, jednak zupełnie ufająca instynktowi Uchihy poszłam w jego ślad.
    - Nie wydurniajcie się, do kurwy! – ryknął głos nade mną. Spojrzałam wystraszona do góry, spotykając się z karcącym spojrzeniem Ryuukiego. Poprawił talizmany znajdujące się na jego prawym ramieniu, gładząc pieszczotliwie ogon jakiejś martwej zwierzyny. Blizny na twarzy niebezpiecznie poczerwieniały, wyraźnie nabiegając krwią. Czarna czupryna była jeszcze bardziej zmierzwiona niż zwykle, ciemne oczy były jakby zawiedzione, mówiły: ,,tego się nie spodziewałem”.
    - Co jest? – wymruczał Itachi spod kołdry, nawet się nie poruszając.
    - Może jakieś wyjaśnienie otrzymam? Co to za chłoptaś w salonie?! – sapnął zdenerwowany. Ba! Wkurwiony! Ryuuki wyraźnie dymił z nadmiaru emocji.
    - Nie szefuj – odparłam, szybko żałując swych słów, które tak beztrosko rzuciłam w stronę podirytowanego do granic możliwości chłopaka.
    - Nie szefuj?! Sprowadzanie do swojej kryjówki obcych, którzy mogą poważnie zaszkodzić naszej sprawie, a ty mi mówisz, żebym nie rządził?! Wydaje mi się, że tylko ja panuję nad tym syfem, bo nawet pan idealny Itachi wspaniały Uchiha nie może zapobiec takim sytuacją! Za godzinę kryjówka będzie spalona, a mieliście tu zostać jeszcze dzień! Cudowny pokaz bezmyślności. Pogratulujcie sobie, nawet wam zaklaszczę! – Tu Ryuuki zaczyna klaskać. – Mam nadzieję, że wasze puste łby zdołały to…
    - Zarejestrować? Zdecydowanie wystarczy, Ryutaro. – Itachi błyskawicznie doskoczył do Ryuukiego, zakrywając mu usta dłonią. Uchiha wrócił do swojego dawnego zmanierowanego tonu, patrząc nań z wyższością. – Nie zapominaj jednak, kto jest szefem. Fakt, chłopak jest błędem, ale twoim pierdolonym zadaniem jest rozwiązywanie takich błędów, nawet jeśli wydają się być nie do rozwiązania. Rozumiesz? – Zakończył triumfalnie Uchiha, odchodząc i mozolnie się ubierając. Ja leżałam na posłaniu bez ruchu, przysłuchując się ostrej wymianie zdań. Ryuuki zdecydowaniem się uspokoił, jego blizny z powrotem przybrały srebrzysty kolor, jednak patrzył na Uchihę z wyraźnym wyrzutem. – Masz coś do przekazania?
    - Dzisiaj ruszacie na Kyuubiego. Dokładnie o 2:40 jest zmiana patrolu, macie wtedy 20 minut. Jeśli się nie uda, macie czas jeszcze o 14:40, ale chyba lepiej nie ryzykować, prawda? Ja zaraz ruszam do Kusy dorwać jinchuuriku. Zabiorę ze sobą tego gnojka. Pilnujcie się, powodzenia.
    - Nawzajem – powiedzieliśmy równocześnie z Itachim, a Ryuuki poszedł do salonu, zabrać ze sobą Yujiego.
    - Męczący poranek, prawda? – szepnęłam.
    - Męczący – potwierdził, ubrany już Uchiha, uśmiechając się delikatnie.
Shizuka
    Postanowiliśmy zostać w Kusie jeszcze tydzień. Sprawdziliśmy wszystkie możliwe kryjówki jakiś podziemnych organizacji, ale wszystkie były tak żałośnie słabe i nie dorastające Akatsuki do pięt, że bez sensu było szukać dalej tych pierdolonych kutasów.
    Do naszej dwuosobowej drużyny przyłączył się blondyn, którego poznałam w Sunie. Nie ujawniał swojego imienia przez kilka dni, ale w końcu wymiękł pod wpływem paplaniny Hakuri. Przedstawił się jako Hikami. Ani mi, ani Hakuri to imię nic nie mówiło, nikogo nie przypominało, z nikim się nie kojarzyło. Hikami okazał się być za równo dobrym bajarzem jak i tropicielem. Nie znałam jego technik, możliwości, czy informacji, jakimi operował, ale wiedza jaką posiadał i, nazwijmy to szóstym zmysłem, zaskakiwały mnie na każdym kroku. Poinformowany o wszystkim, nie wiadomo skąd, wiedział zawsze, że ktoś się zbliża, co będzie za rogiem. I tylko gdy przekroczyliśmy bramę Kusa-gakure, wiedział, że nie będzie tu Akatsuki. Spytałam się, czy to dzięki jego oczom (myślałam, że ma byakugana), roześmiał się tylko donośnie, utwierdzając mnie w tym, że jest psychiczny jak Hakuri.
    - Mówiłem ci o tym od początku, Shizuka-chan, tu nie będzie Akatsuki – powiedział spokojnie Hikami, klapiąc głośno swoimi geta*.
    - Mówiłam ci…- Nie dokończyłam, bo w słowo wszedł mi jakiś pedałek.
    - Przepraszam, ale mam pytanko…
    - Spieprzaj i nie przerywaj – mruknęłam do tego obcego chłoptasia, zbierając się do dania porządnej nauczki Hikamiemu.
    - Myślę, że to jednak bardzo ważne, Shizuka…- Spojrzałam na niego, aż nagle tknęło mnie podobieństwo jego i tego cwela, który ukradł nam demona. – Och, po minie wnioskuję, że mnie poznałaś…
    - Skurwysynu…Zginiesz! Zginiesz jeszcze w tej minucie! – W mojej dłoni pojawiła się katana, którą już miałam się zamachnąć, celując prosto w jego szyję, widząc oczyma wyobraźni, jak lodowate ostrze gładko zatapia się w jego ciele, odcinając łeb w idealnej poziomej linii, gdy jego kompan osłonił go ciałem.
    - Kamihi…- wyszeptał, odsuwając swojego rudego przyjaciela. Odepchnął moją katanę, szturchnął barkiem Hakuri i stanął na wprost Hikamiego. Czarnowłosy mierzył go chwilę spojrzeniem, jednak blondyn był wyraźnie zmieszany, jakby trochę przerażony. Pot wstąpił mu na czoło, spływając po nim i wsiąkając w białą opaskę na oczach.
    - Shizuka-chan, zostaw go…- jęknął Hikami, nawet na mnie nie patrząc.
    - Kamihi, skurwielu, witaj ponownie. Dawnośmy się nie widzieli, prawda? – Zironizował czarnowłosy, sięgając na kark Hikamiego i rozwiązując wstęgę, którą blondyn miał na oczach. – Oślepłeś? Dobre sobie. Jak mogłeś okłamywać te przemiłe panie? Może chcesz, żeby dowiedziały się o jeszcze jednym ważnym fakcie?
    - O jakim fakcie? – wtrąciłam, będąc podirytowaną tą całą sytuacją. Coś tutaj nie pasowało i to bardzo. Dlaczego ten chłopak, który brał udział w kradzieży demona, mówił do Hikamiego Kamihi, a blondyn tak się go bał?
    - Powiem wam tylko wtedy, gdy zgodzicie się na współpracę ze mną.
Narrator
    Wchodząc do tego pokoju od razu rzucał się w oczy widok z wielkiego okna. Mały ogród urządzony w japońskim stylu, gdzie gałęzie wiśni uginały się wręcz pod ciężarem kwiatów. Ostatnie anomalia pogodowe zadziwiały wszystkich. Był kwiecień, a drzewa obrosły w kwiecie gęściej i wcześniej niż zwykle. Ostatnie chłodniejsze dni trochę przegoniły naturę i jej dziwne pomysły, jednak pogoda z dnia na dzień przybierała na intensywności słońca i temperatury.
    Wracając jednak do pięknego ogrodu, warto wspomnieć o niewielkim stawie, który tam się znajdował. Na jego tafli leniwie unosiły się lilie, tak białe, że aż kuły w oczy.
    - Kto zaprojektował ten ogród?
    - Moja matka. – Wokół nitkowatych korzeni, w przejrzystej wodzie pływały pomarańczowo-białe ryby Koi. Co jakiś czas jedna wyskoczyła ponad powierzchnię, przez chwilę dając wrażenie, że zostaje nad powierzchnią, po chwili jednak znowu wpadając z pluskiem do wody. Między ogrodem, a ścianą domu znajdował się podest, na którym były dwie poduchy. Nikt na nich nie siedział, trwały tam nieprzerwanie, jak i inne elementy pięknego krajobrazu ogrodu.
    Sam pokój urządzony po spartańsku, jednak bardzo przytulny, był w jasnych barwach. Podłoga wyłożona matami, miejscami straciła swoją świeżość, ściany w kolorze kawy z mlekiem dawały wrażenie papierowych, w rzeczywistości jednak były zdecydowanie grubsze.
    - Wygląda jakby był bardzo często pielęgnowany. – Na środku pokoju leżały dwa futony, jeden nienagannie pościelony, drugi pozostawiony w nieładzie.
    - Prawda? Bardzo fajnie ze strony ogrodu, że przez te lata się nie zapuścił. – Po prawej stronie okna, za drewnianym shoji** znajdowała się szafa z wieloma półkami, w których wszystko było pedantycznie poukładane. Od koców aż po broń, wszystko miało tam swoje miejsce. Czyż tak nie żyło się lepiej?
    Wychodząc na podest , który łączył pokój z ogrodem, można było zauważyć, że okna są wykonane po części z papieru, jednak w połowie wstawiona była szyba. Papier nie mókł, bo dach był przedłużony aż do podestu, chroniąc po części przed kaprysami pogody.
    - Tak, bardzo fajnie – roześmiała się Shukketsu, dalej wpatrując się w ogród. Atmosfera w pokoju była bardzo luźna, Itachi w końcu przemógł się i na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
    - Muszę ci powiedzieć istotny fakt – mruknął czarnowłosy, wzdychając. Shichi też westchnęła, rozprostowując zdrętwiałe nogi.
    - To bardzo ważne?
    - Tak. Zdajesz sobie sprawę z tego, że Madara nie jest słodki i wspaniały na jakiego teraz się kreuje? – Shukkestu nic nie odpowiedziała, patrzyła tylko na swoje dłonie. – Czyli nie… – Itachi nieświadomie zatopił się w czeluściach swoich wspomnień, mając przed oczami obraz siebie i Madary sprzed sześciu lat. Gdy stali przed sobą, mierząc się wściekłym wzrokiem, tuż przed wejściem do organizacji, w pełni świadomie walcząc na genjutsu. Druzgocący sukces odniósł Itachi, dla którego ta walka znaczyła więcej niż cokolwiek innego w tamtym momencie. Nie dość, że sprawdził możliwości Madary, to zdołał go pokonać podczas zwykłej sprzeczki. Pierwszy raz od dawna, uśmiechnął się szczerze, jednak po chwili skarcił się w myślach za okazanie uczuć. Madara spojrzał na niego przez otwór w masce, ukazując czerwień źrenic. Itachi uniósł triumfalnie głowę, zadzierając nos wysoko, wskazując nim prawie słońce, znajdujące się w zenicie. Nie chełpił się długo wygraną, bo ten drugi zaraz pochwycił go za płaszcz oburącz, tuż pod szyją.
    - Kiedyś zginiesz z mojej ręki tak tragicznie, że nie będziesz miał siły się tak uśmiechać nawet w zaświatach – wymruczał wściekle starszy Uchiha, a młodszy od tamtej chwili miał go za jeszcze marniejszą sztukę, niż w rzeczywistości była.
    Itachiego z rozmyślań wyrwał plusk wydobywający się ze stawu.
    - Dążysz do czegoś konkretnego? – spytała Shichi niepewnie, pocierając dłońmi o uda.
    - Nie myśl o nim jak o przyjacielu…To bezwzględny morderca, zabił brata, pomógł mi wybić klan, a z pewnością planuje coś jeszcze gorszego. Zakochuj się we wszystkich, nawet w Nagato, ale nie w Madarze. Nie ufaj mu, nawet gdyby ci przyrzekał na swoje życie…Pewnie ma coś skrzyżowanego za swoimi plecami. Do momentu, gdy nie zabijemy Madary, możesz wierzyć tylko mi, Ryuukiemu i Nagato. – Shichi skinęła głową, patrząc na swoje stopy. Nie podniosła wzroku, nawet wtedy, gdy Itachi poklepał ją po plecach, swoją lodowatą ręką. – Hej, uśmiechnij się, musimy sporządzić plan, prawda?
Pein
    Sasori stał na przeciwko mnie, ukryty głęboko w tej swojej kukle. Musiałem go tylko nastraszyć, jeśli rozmowa by się nie powiodła. Jestem pewny, że się na mnie nie patrzył, gdziekolwiek miał oczy. Jedyne co się we mnie uparcie wgapiało, to starannie namalowane oczy kukły. Dałbym sobie rękę uciąć, że są one pocięte przez delikatną siateczkę żyłek. Staranna praca marionetkarza nie poszła na marne.
    Nie odzywał się słowem, czekał, aż ja zabiorę głos. Musiał się poruszyć, bo usłyszałem głuchy stukot drewna o drewno wydobywający się z wnętrza tego pudła.
    - Mam nadzieję, że choć trochę się domyślasz, dlaczego ciebie tu wezwałem – powiedziałem do niego, choć odbierałem wrażenie, że rzuciłem słowa gdzieś w przestrzeń, szerokim łukiem omijając nimi Akasunę. Kukła poruszyła ogonem, jakby chwytała informację z powietrza.
    - Jeśli mam być szczery, to nie, nie domyślam się – mruknął tym niskim i szorstkim głosem.
    - A powinieneś, bo to nie ja groziłem Shukketsu na korytarzu… – Ogon zwinął się gniewnie w powietrzu, od środka było słychać szybkie trzaski, jakby ktoś otwierał zamek w drzwiach. I faktycznie, po chwili siła z jaką otworzono klapę na ,,plecach” kukły porwała materiał w którym była odziana. Sasori wyłonił się wśród strzępów w jednej sekundzie. Patrzył na mnie wściekle, oddychając przez usta. Jedną nogą stał na moim biurku, a drugą trzymał na tej drewnianej zabawce.
    - Chcesz mnie pouczyć? – zapytał, uśmiechając się tylko jedną połową twarzy. Wyglądał jak szaleniec, brakowało mu tylko zwężonych źrenic.
    - Wyskoczyłeś jak dziwka z tortu. – Jego twarz nagle stężała, wybił się z rytmu, nie wiedział co powiedzieć. – I tak, chcę ciebie pouczyć. Nie śmiej grozić Shukketsu, bo ja będę groził tobie.
    - Już to robisz. – Szybko odzyskał twarz, znowu mnie atakując słownie. Popatrzyłem na niego, mrużąc oczy. Tracę panowanie nad sobą, przy tym bezczelnym gnoju.
    - Jeśli coś ci się nie podoba, polecam opuścić organizację, kiedy jestem jeszcze miły, albo zamykasz pysk i akceptujesz to, że ze mną się nie dyskutuje. Co wybierasz? – Wszedł powoli do marionetki, obrócił się powoli w moją stronę, ponownie uśmiechając się tylko jedną połową twarzy.
    - Ja jej tak łatwo nie odpuszczę. I tobie też nie. – Schował się w kukle, zatrzaskując z powrotem klapy. Ogonem zdarł resztkę płaszcza w czerwone chmury i rzucił nim na moje biurko. Paszcza marionetki otwarła się i wypluła pierścień, zdjęty z kciuka Sasoriego. Król potoczył się po stole, spadając na podłogę koło mojej prawej stopy.
_______
*geta (zalinkowane, wystarczy wcisnąć na nazwę)
**shoji
HOHOHO, ale tu z Sasorem wyjechałam! HOHOHO!
Jak obiecałam, jest trochę Shizuki. Aktualna akcja może być trochę niezrozumiała, ale wyjaśni się już w następnym rozdziale. Isia i Sziczi szykują się do misji, lenią się niesamowicie. No i w następnym rozdziale już misja właściwa, a nie jakieś lanie wody.
AHA, uprzedzając pytania co z Sasorem…Sama nie wiem…
A co u mnie? Jestem chora…
pozdrawiam
wasza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz