18 czerwca 2011

XVII. Jest szalona, ale taka kochana.

Ryuuki
    Patrzyłem uważnie na Shichi. Co z tego, że dałbym się za nią pociąć, podpalić i ugotować, jak była potrzebna do planu? Planu ogólnego i planu Uchihy. Narażałem życie dla tej skretyniałej organizacji, która i tak w najbliższych miesiącach przestanie istnieć.
    – ANBU przekazało mi, że się zjawisz na dniach, ale nie spodziewałem się, że tak szybko – rzekł Itachi, siedząc w jadalni. Shichi szykowała nam prowizoryczne śniadanie z tego co mieliśmy w swoim ekwipunku zdatnego do jedzenia. Pachniało gotowanymi jarzynami, najprawdopodobniej był to bulion z makaronem lub ryżem.
    – Przybyłem wtedy, kiedy uznałem to za bezpieczne. Akurat nic wtedy mi nie groziło ze strony pięcioogoniastego. – Shukketsu zatrzymała się na chwilę, ale powróciła do nalewania wywaru do misek.
    – Więc przejdźmy do konkretów – odparł Uchiha, składając dłonie w wieżyczkę. Na stół wjechały trzy garnuszki z parującą zupą o dość bladym kolorze. Rozgotowany por zawijał się wokół łyżki, marchewka pokrojona w plasterki tak cienkie, że ledwo było je widać (szkoła cięcia Uchihy), makaron był akurat normalny, choć cały czas spadał z powrotem do wody.
    – Nie grymaście, nie umiem gotować – burknęła Shichi, ostrożnie jedząc makaron. Jak na zawołanie Itachi i ja zaczęliśmy próbę konsumpcji.
    – Sprawy mają się dobrze…Jak na razie pięcioogoniaste zmierzają w stronę Akatsuki z pewnym mężczyzną. Nie wiem kim on jest, ale postaram się dowiedzieć o nim jak najwięcej w najbliższym czasie. Muszę się do czegoś przyznać. Słyszałem kawałek waszej rozmowy, a naprowadzenie tej felernej trójki na Akatsuki nie będzie złym pomysłem. To wiele by nam pomogło przy eliminacji Brzasku. W zamian możemy im oddać pięcioogoniastego…
    – Jak na razie nie ryzykujmy. Kiedy mogę atakować Madarę?
    – Tydzień po jego ujawnieniu się. Nie wcześniej i nie później. Członkowie będą nieufni, ale juz uwierzą w jego istnienie. A ktoś tak potężny na pewno im nie na rękę. Ja będę w pobliżu, w razie ewentualnego niepowiedzenia się planu. Szczerze wątpię, żeby coś się nie powiodło. Plan jest prosty. Ty go uwiedziesz, a ty z Peinem go zabijecie.
    – Twój plan jest kretyński – wtrąciła się Shichi, krzyżując ręce na piersiach.
    – Fakt, jest trochę bez sensu, Nagato się tym zajmie, nasza trójka będzie wsparciem – powiedział Uchiha, przeczesując włosy palcami.
    – Och, skoro tak, to nie mam więcej informacji…
Shichi
    – Jaki kretyn! – krzyknęłam, zrywając się z miejsca, młócąc dym, który został po Ryuukim dłońmi. – Po co w ogóle tu się zjawił, skoro nic konkretnego nie powiedział?
    – Nic na to nie poradzisz, sama powiedziałaś, że jest kompletnym kretynem. A teraz słuchaj. Pójdziemy do wioski. Musimy stąd wyjść, przez otwór w murze i wejść bramą. Masz coś, żeby zasłonić twarz? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy, mieszając wywar leniwie łyżeczką. W jednym momencie onieśmielił mnie bardziej niż Madara, Pein, Ryuuki, Deidara i Hidan razem wzięci. Nie zrobił nic, a ja stałam jak wryta, zdając sobie dopiero teraz świadomość, że otaczają mnie sami przystojni faceci. Z jednym jestem sam na sam w dośc przestronnej kuchni.
    – Tak – wykrztusiłam w końcu z siebie, wycierając dłonie w ścierkę. Ruszyłam do wyjścia z kuchni, ale usłyszałam radosny głos Uchihy:
    – Zjemy coś w wiosce? Twoją…zupą się nie najem…
    – Jeśli tak bardzo ci na tym zależy…- rzuciłam od niechcenia, szukając w torbie czegoś, czym mogłabym zasłonić twarz. Znalazłam czystą, szpitalną maskę, którą założyłam w pośpiechu. – Ej, Uchiha, a ty nie musisz się ukrywać? – zawołałam w głąb domu. Ciche kroki, wyraźnie było słychać, że jest boso. Stanął za mną, czekając aż się obrócę.
    – Ja zrobię to w inny sposób. – Przyłożył do twarzy dłoń, zmieniając całkowicie swoje rysy na bardziej ostre, stając się tak zwykłym i beznadziejnie normalnym, że nie mogłam wydusić z siebie słowa. Jedynie jego oczy były wyniosłe, szlachetne i tak bardzo charakterystyczne, że nadawały całokształtowi straszną nowatorskość. – I jak? – spytał po chwili, a ja przyłapałam się na tym, że uporczywie się w niego wgapiam. Odwróciłam wzrok na ścianę, a potem na torbę, udając, ze czegoś szukam.
    – Całkiem nieźle. Zrób coś z włosami – odparłam, zastanawiając się nad tym, co będziemy robić w wiosce, oprócz bezsensownego szwendania się po zatłoczonych uliczkach jednej z największych wiosek ninja.
    Staliśmy przed bramą Konohy, czekając na swoją kolej do kontroli przez osoby stojące na straży. Trzymałam Uchihę pod rękę, nie odzywając się. Od godziny, gdy przyszliśmy stwarzaliśmy pozory pary, a ja dodatkowo odgrywałam rolę człowieka, który jest wariatem. Niski chłopak z dwiema katanami przewieszonymi przez plecy wszedł już do wioski, zlewając się z ruchliwym otoczeniem. Nadeszła nasza kolej. Stał przed nami potężnie zbudowany mężczyzna o twarzy niewinnego chłopca. Zmierzył nas wzrokiem od stóp do głów, uśmiechając się ochydnie pod nosem.
    – Czego tu szukacie? – zapytał opryskliwie, podpierając się jedną ręką pod bok. Na usta cisnęło mi się parę wiązanek, ale powstrzymałam się, wiedząc, że Uchiha o wszystko zadba.
    – Pomocy, schronienia…Jesteśmy wędrowcami, więc długo tu nie zabawimy. Dwa dni starczą na ułożenie życia od nowa. – Itachi uśmiechnął się nieznacznie, przechylając głowę w moją stronę, a ja na ten gest, poklepałam go po dłoni. Strażnik spojrzał na mnie szybko, zauważając czuły gest.
    – A z tobą co? Mowę ci odebrało? – Popatrzyłam na bruneta błagalnym wzrokiem, zaczynając wyć, a on szybkim ruchem przyciągnął mnie do siebie, przytulając i głaszcząc. Uchiha nachylił się nad strażnikiem, mówiąc do niego cicho:
    – Nie zwracaj proszę na nią uwagi. Jest szalona, ale taka kochana. Odzywa się do mnie, ale bardzo rzadko. Jeden z Akatsuki zamordował na jej oczach całą wioskę. Cudem się wyratowała. – Miękkie serce więzło górę nad rozumem chłopaka, jego rysy stały sie łagodne i wpuścił nas do wioski, uśmiechając się smutno w moją stronę.
    Przez pierwsze 20 minut miałam się nie odzywać do Uchihy, w razie, gdybyśmy byli śledzeni.  Dopiero teraz zauważyłam, jaka Konoha jest wielka. Wśród labiryntu budynków, głowy Hokage nie były już widoczne, a domy przypominające bardzo biedną dzielnicę nie miały końca. Pranie. Wszędzie wisiało pranie. Sznurki łączyły dwa budynki na różnych piętrach, wystawały z okien, balkonów, niewielkich tarasów. Cała ulica powiewała kolorowymi szmatami. Wszędzie krzątały się zapracowane kobiety z zakupami, biegnąc spod jednej markizy do drugiej, szukając ładniejszych warzyw na przygotowanie ramen. Uliczka wydawała się nie mieć końca, cała falowała. Od dachów domów, po ubita ziemię. I tak najgorszą rzeczą był wszechogarniający smród zgnilizny, nawet tony prania nie mogły uratować mojego nosa, który i tak schowany był pod maską.
    – Już możesz mówić. Znikniemy w tym tłumie i skierujemy się do centrum, gdzie zwykli ludzie nie mają wstępu.
    – Do dzielnicy dla ninja? – zapytałam.
    – Do dzielnicy dla ninja – odpowiedział Itachi, chwytając mnie za dłoń i wciągając w ruchomy tłum. Zwinnie przemykaliśmy pomiędzy ludźmi, idąc wzdłuż długiego budynku. Stopniowo tłum sie zmniejszał,  jednak do końca domu dalej było dużo ludzi. Przed nami pojawiła się ściana kolejnego domu. Uchiha pociągnął mnie w lewo, gdzie stopniowo było coraz mniej ludzi, a więcej ninja. Każdy mógł nas tu wylegitymować, czego obawiałam się najbardziej.
    W końcu weszliśmy do właściwej dzielnicy, znacznie spokojniejszej i ładniejszej. Nadal musieliśmy iść za rękę, w samym sercu Konohy, gdzie o godzinie 13 było pełno ninja na ulicach. Uchiha szedł beztrosko, nie przejmując się ludźmi, a ja starałam się ukryć twarz przed każdym z przechodniów.
    – Teraz rozglądaj się, szukaj chakry, rób wszystko, żeby go znaleźć. Jak go zobaczysz, pociągnij mnie za rękę. – Kiwnęłam głową, przytakując. Tak zaczęły się nasze poszukiwania Naruto Uzumakiego, a dokładniej tego, co miał w sobie.
   
    Po dwóch godzinach poszukiwań nadal niczego nie mieliśmy, nawet najmniejszego tropu. Konoha była tak ogromna, że szybkim marszem nie mieliśmy szans na przejście tego labiryntu w dwa dni.  Oboje zrobiliśmy się cholernie głodni, więc szukaliśmy jakiejś jadłodajni. Niewielka biała budka, do której zaprowadził mnie Uchiha, serwowała podobno najlepszy ramen w całym kraju Ognia. Faktycznie, unoszący się zapach wodził za nos. Nagle jednak ogromna siła ugięła pode mną nogi, wyraźnie poczułam Kyuubiego. Itachi chwycił mnie pod ramię i już chciał wejść do środka, odsłaniając materiałową kotarę, ale złapałam go w ostatniej chwili.
    – Uchiha…- jęknęłam, a wesołe dźwięki w jadłodajni ucichły, z obrotowego taboretu zeskoczył Kyuubi, stając na wprost mnie. Dzieliła nas jedynie kotara.
    – Pamiętaj, jesteś wariatką – syknął mi do ucha Itachi. Ryknęłam głośno, upadając na kolana, a Naruto wyskoczył przed bar, chwytając mnie za ramiona i stawiając do pionu.
    – Dlaczego jej nie pomożesz?! – wrzasnął do czarnowłosego, próbując mnie podtrzymać. Za nim stała różowowłosa dziewczyna, z cholernie zaciętą miną.
Itachi
    Stałem na przeciwko Naruto, który patrzył mi wyzywająco w oczy, za jego plecami Haruno Sakura, pierwsze zagrożenie. Wyrwałem Shukketsu z rąk Uzumakiego, przytulając ją do siebie. Ona dalej krzyczała, drżąc mi w rękach.
    – Hej, młoda damo, mogłabyś zrobić wachlarz z chusteczki? – Haruno spojrzała na mnie z idiotyczną miną, ale zaraz cofnęła się do środka, pośpiesznie robiąc to, co jej kazałem. Zaraz podała mi do ręki gotowy wachlarz, a ja odsunąłem od siebie Shichi, podając jej gotowe dzieło. – Proszę, oto i on. – Shukketsu szybko załapała o co chodzi i uspokoiła się, choć drgawki nie ustały. – Przepraszam za to zamieszanie. Chyba COŚ was bardzo przeraziło – odparłem, przyglądając się mimice obojga. Sakura spuściła wzrok, u Naruto oczy nabrały dzikiego blasku.
    – Uchiha to nazwisko naszego zaginionego przyjaciela – rzekł bez namysłu blondyn. – Myśleliśmy, ze wrócił.
    – Och, bardzo mi przykro…Riruka jest…Szalona, lekko mówiąc…Ma częste napady, przepraszam za nią. Pewnie narobiła wam nadziei…- Oboje spojrzeli zdziwieni na Shichi, uśmiechając się.
    – Nic nie szkodzi. Jesteście tu chwilowo? – zapytał Naruto, wciągając nas do środka i zajmując rozmową. Haruno patrzyła się na nas ukradkiem, nie będąc do końca pewną co do wariactwa ,,Riruki”. Jako jedyna zagrażała nam w tym momencie.
    Po zjedzeniu sytego ramen, Naruto i Sakura ruszyli do domu. Shukketsu zapomniała o jednym szczególe. Miała maskę, więc nie mogła jeść. Siedziała na stołku, kuląc się z głodu, jęcząc do tego co jakiś czas.
    – Zawsze jak przychodzi pan Kakashi, obracamy się plecami do niego. Wtedy on spokojnie je – wtrącił kucharz, uśmiechając się szeroko.
    – Więc musi być skończonym kretynem, gdy na ścianie na przeciwko jest lustro i istnieje duże prawdopodobieństwo, że ktoś go w nim zobaczy – Burknęła Shichi, a mężczyzna nic nie powiedział.
    Śledziliśmy Naruto tylko za pomocą wyszukiwania chakry Kyuubiego. O dziwo, nasz lisek mieszkał niedaleko baru z ramen. Bardzo nam to odpowiadało. Mogliśmy kręcić się wokół jego domu, nie wzbudzając żadnych podejrzeń.
    – Wracamy? – zapytała Shukketsu, trzymając mnie pod ramię.
    – Tak, ale to trochę dłuższa droga. Musimy dostać się do pewnego miejsca, które nie będzie budziło podejrzeń.
_______
GOMENASAI! Cholera, ale mnie długo nie było…Moja najdłuższa przerwa…Ale! Już mam wenę, pomysł, gorzej ze stylem. Czuję, że przez te 6 miesięcy straciłam jakąś zdolność opisywania. Muszę z powrotem się podciągnąć, bo jestem zła na samą siebie.
Z tego tutaj nie jestem w ogóle zadowolona, jest bo jest. Zdecydowanie następny rozdział będzie ciekawszy i lepiej napisany. Mam nadzieję…
Ściskam,
wasza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz