11 stycznia 2011

XVI. Jesteś podwójnym agentem!

Shichi
    Szłam krok w krok za Uchihą, dziwiąc się, dlaczego idziemy głównym gościńcem, zamiast schować się w las i nie wytykać z niego choćby czubka nosa. Nie pytałam, bo po co? Zaraz by coś odburknął, albo co gorsza, straciłby cierpliwość, która była i tak nadszarpnięta przez wypad na misję ze mną. Czułam, że ma mnie dość, od dłuższego czasu. Byłam przecież w centrum uwagi, cały czas jestem w Akatsuki potrzebna, a on? On jest potrzebny tylko Peinowi.
    - No wyduś to z siebie – mruknął, wyrywając mnie z zamyślenia.
    - Ale co? – zapytałam, zupełnie zbita z pantałyku.
    - Chcesz mi coś powiedzieć? – Obrócił się gwałtownie, dotykając brodą mojego czoła. – I nawet nie próbuj zablokować mi przepływu chakry.
    - Nie ważne – szepnęłam, nieco wystraszona.
    - Cieszę się – odparł, ruszając dalej. Znowu miałam ochotę go zabić. Szedł przed siebie jakby nigdy nic, olewając wszystko i wszystkich.
    Zamiast dojść do Konohy w cztery godziny, doszliśmy w osiem. Wszystko to za sprawą Uchihy, który najzwyczajniej w świecie miał coś do załatwienia z tajemniczym oddziałem ANBU.
    - Tylko coś piśniesz Peinowi, że o Madarze nie wspomnę, to będziesz miała okazję znowu poznać moją iluzję, tym razem ze skutkiem śmiertelnym – wysyczał, patrząc mi prosto w oczy swoim hipnotyzującym spojrzeniem. Po całym ciele przeszły mi dreszcze.
    - Co z tobą Uchiha?! – wrzasnęłam, płosząc niewielkie stado ptaków.
    - Przymknij się. – Zatkał mi usta dłonią, przez moment rozglądając się nerwowo wokół siebie. Odepchnęłam go, uderzając otwartą dłonią w twarz.
    - Co się z tobą dzieje?! Ostatnio nawet byłeś skłonny mi pomóc, a teraz nagle mnie nienawidzisz? I kto to w ogóle jest? – zapytałam, wskazując oskarżycielsko palcem na ANBU. Itachi westchnął głęboko, przeczesując włosy dłonią. Popatrzyłam na niego wyczekująco, zastanawiając się, dlaczego ta czwórka nas nie atakuje, wręcz przeciwnie, śmiali się beztrosko, jakby stali przed dwoma dzieciakami.
    - Powiem ci później, a teraz, wszystko co usłyszysz, zachowasz dla siebie. – Przytaknęłam kiwnięciem głowy, podchodząc razem z czarnowłosym do zamaskowanej grupki.
    - Można jej ufać? – powiedział dowódca, chowając obie ręce do kieszeni spodni.
    - Tak, mów, Wilku.
    - Siedziba jest pusta, wejście w murze od strony północnej ponownie jest otwarte, tamtędy wejdziesz. Cel jest w osadzie, nie będzie z niej wychodził przez najbliższy miesiąc. Hokage o niczym nie wie, medyk pojawi się na dniach. A ty czego się dowiedziałeś? – Uchiha wyjął niewielki zwój z idealnie wykaligrafowanymi literami ,,czerwony księżyc”.
    - Tu jest wszystko. Niedługo dam wam znać, co macie robić. Do zobaczenia, Wilku.
    - Do zobaczenia, Łasico – odparł dowódca, rozpływając się w dymie, wraz ze swoją kompanią. Stałam jak wryta, nie wiedząc co powiedzieć. Układałam wszystko w myślach. Czerwony księżyc, sprzymierzę z Ryuukim, ANBU, ,,przyjaźń” z Peinem, zamykanie pokoju, oschłość i co najważniejsze, częste wybywanie z siedziby, bez słowa wytłumaczenia.
    - Ty skurwielu! – ryknęłam, rzucając się na niego. – Jesteś podwójnym agentem! Ba! Potrójnym! Donosisz ANBU z Konohy o Akatsuki?! Ty…!
    - Gdy będziemy w Konoha, wszystko ci wytłumaczę, teraz proszę ciebie o spokój. Odpowiem na każde pytanie, obiecuję. – Uwierzyłam mu. Pierwszy raz miał spojrzenie, które było inne, niż ,,ja tutaj rządzę”.
    Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą drogę, byłam obrażona. Tępy frajer. Staliśmy przy murze wioski, gdzie cegły były luźne, a i pole siłowe zanikało co trzy sekundy, dając nam możliwość wejścia do środka niezauważonymi. Był wczesny ranek, około piątej. Itachi popchnął cegły, które upadły z głuchym łoskotem na glebę. Przeszedł pierwszy, a po nim ja. Znaleźliśmy się w dzielnicy klanu Uchiha. Miałam okazję tu być po raz pierwszy w życiu, w dodatku z oprawcą. Pustka, niesamowita cisza i gdzie nie gdzie ślady krwi na jasnych budynkach.
    - Nic nie mów, to grobowiec, a to moja pokuta. – Szłam za nim bez słowa, jak powiedział. Wierzyłam uparcie, że odpowie na każde moje pytanie, ale dopiero wtedy, gdy dotrzemy do celu. Jego domu rodzinnego, gdzie bez skrupułów zabił rodziców. – Odpoczniemy, a wtedy odpowiem na wszystkie pytania. – Nie musieliśmy długo iść, zaraz za zakrętem ukazał się dość okazałych rozmiarów dom. Moją uwagę przyciągnęły lampiony, bardzo zręcznie wykonane, z równo wykaligrafowanymi napisami. Poznałam w nich pismo Uchihy. U ich dołu przyczepione były materiałowe wstęgi, z wypłowiałymi już kolorami. Itachi przeszedł obok nich, każdy dotykając dłonią i wprawiając je w ruch. Ta chwila była dziwna, bardzo nostalgiczna i wzruszająca. Coś mnie tknęło – on nie mógł być zły. Zachowywał się, jakby żałował tego co zrobił, przepraszał dotykiem, czekał na wybaczenie, odpuszczenie swoich win. Bałam się ingerować w to przedstawienie. Scena należała teraz do Itachiego, który czekał na tę chwilę kilka dobrych lat. Po chwili stania na werandzie, przesunął drzwi, wchodząc do środka mieszkania.
    Nie odzywał się, tylko badał w dalszym ciągu pomieszczenia, a ja zostałam przed budynkiem, patrząc to na wirujące lampiony, to na Uchihe, który po chwili zniknął w dalszych częściach domu. Zaraz jednak wrócił, uśmiechając się niepewnie.
    - Dziękuję, że poczekałaś, wejdź do środka. – Zaprosił mnie gestem. Niepewnie weszłam do środka, czując jakby coś mnie zgniatało i przytłaczało od wewnątrz. Uchiha zaprowadził mnie do pokoju, w którym mieliśmy spać.
    - Gdzie jest łazienka? – zapytałam, a on bez słowa mnie do niej zaprowadził.
    - Jakby coś się działo – krzycz. Na zewnątrz i tak nikt nie usłyszy – powiedział i odszedł, sunąc wręcz korytarzem do jednej z izb.
    Po relaksującej kąpieli wróciłam do pomieszczenia, gdzie siedział Itachi. Siedział na tarasie po turecku, wpatrując się w zadbany ogród. Temperatura zbliżała się do 10′c, a on był ubrany jedynie w letnie kimono, w dodatku rozwiązane. Chwyciłam koc, który leżał przygotowany na jednym w futonów i narzuciłam na jego plecy. On jakby wyrwany z transu, spojrzał na mnie wystraszonym wzrokiem, po chwili jednak z powrotem wrócił do wpatrywania się w ogród. Ja natomiast bez słowa ułożyłam się na materacu, przykrywając nogi cienką kołdrą.
Itachi
    To miejsce wprawiało mnie w nostalgiczny nastrój. Znowu byłem w domu, ale nie czułem tego co kiedyś. O czym ja myślę?! Tutaj nigdy nie było żadnego ciepła, tutaj zawsze była zawiść i wielkie plany. Shukketsu zaczęła się przebudzać ze swojego płytkiego snu. Podniosła się po chwili, wpatrując się w moje plecy i wyczekując właściwego momentu na zadanie pytania. Obróciłem się do niej, przeczesując włosy palcami. Udała, że jeszcze się rozciąga.
    - Pytaj – odparłem, a ona chwilowo zamarła, jednak szybko odzyskała mowę.
    - Nie spałam i doszłam do wniosku, że nie jesteś taki zły. W głębi jesteś dobry, ale tego nie okazujesz, a może nie chcesz okazywać? – zapytała, mrużąc oczy. Obserwowała mnie uważnie, sprawdzając reakcję na każde pytanie. Shichi była osobą, która na tę chwilę wiedziała o mnie najwięcej. Pozostało mi ją zabić, albo przeciągnąć na swoją stronę. Postanowiłem jej przedstawić mój cel.
    - Nie jesteś ciekawa, kim byli ci ludzie z ANBU? – Uśmiechnęła się nieszczerze, przewiercając mnie wzrokiem.
    - Chcesz mi wszystko powiedzieć? Tak od razu? Nie pomyślałeś, że mogę ciebie o coś podejrzewać?
    - Pomyślałem. Cieszę się, że jesteś taka domyślna, praca z tobą nie powinna być trudna.
    - Może ja jednak stwierdzę, czy chcę z tobą pracować, cokolwiek to znaczy – powiedziała, siadając prosto. Wiedziałem, że mogła się nie zgodzić. Jej dobre kontakty z Madarą…A jeśli on ją przekonał do siebie? Co musiałbym zrobić, żeby mi zaufała?
    - Na obecną chwilę wiesz o mnie najwięcej. Wiesz, że chodzę na tajne zebrania, mam zdrowotne problemy, spotykam się z oddziałem ANBU i coraz częściej nostalgiczny nastrój. Widziałaś ANBU, więc jestem zobowiązany wyjaśnić ci, dlaczego utrzymuję z nimi kontakt, w dodatku, nie chcieli nas atakować. Utrzymuję z nimi kontakt od dwunastu lat. Całe moje życie było zaplanowane. Można powiedzieć, że każdy mój ruch, jest rozkazem do wypełnienia. Jestem narzędziem, od zawsze, na zawsze. Uchiha szykowali się do wojny, po za tym byli uciążliwi dla mieszkańców Konohy. Przeżyłem wojnę i nie chciałem, żeby Sasuke musiał tego doświadczyć. Padł wtedy rozkaz z góry, że mam wymordować klan. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłem, że muszę to zrobić, aby ochronić Sasuke. Zabiłem ich.
    - Zrobiłeś mu pranie mózgu. – Shichi weszła mi w słowo, patrząc prosto w moje oczy z pewną pogardą. Tak, na pewno z pogardą. – Wiesz, że w ten sposób ludzie stają się źli, prawda? Zrobiłeś mu ogromną krzywdę, zabijając wszystkich bliskich i samemu uciekając jak tchórz. Na pewno nie jest teraz normalny. Ma do ciebie uraz, chce zemsty, a na naprawę tego już za późno…
    - Wiem! – krzyknąłem gniewnie. Nie wytrzymywałem tych wszystkich oskarżeń. Wiem, że go zraniłem, wiem, jaki się po tym stał, ja wszystko wiem. – To było konieczne. To było konieczne, by zginąć z jego ręki. Ja wiem jak będzie wyglądać moja śmierć.
    - Przestań pieprzyć! Orochimaru na dniach zamieni się z nim ciałem, a ty pierdolisz o swojej śmierci. Jesteś idiotą, myśląc, że wszystko potoczy się po twojej myśli. Jestem pewna, że samo pojawienie się mnie, nieźle skomplikowało twoje plany na następny dzień, a ty wybiegasz w nieokreśloną przyszłość. On już jest martwy. On był martwy już w momencie, gdy się urodził. – Shukkestu wręcz wypluła te słowa, dalej parząc na mnie z wyższością. Miała rację, dużo racji. Siedziała prosta jak struna, z zaciśniętymi pięściami. Czułem wręcz pałającą od niej nienawiść do mnie. Czyżby współczuła Sasuke?
    - Skomplikowałaś plany tylko na początku, później je tylko ułatwiłaś. Uwaga wszystkich była zwrócona na ciebie, nie na mnie. Młody Uchiha pałający nienawiścią do Deidary, szanujący Peina i niezwykle groźny. Zdajesz sobie sprawę jaką byłem atrakcją w Akatsuki? Moje pojawienie się nie było zwykłe. Nie wiem co mówił ci Madara, ale pewnie było to nieprawdą. Gdy szykowałem się w lesie do mordu, on pojawił się przede mną. Zaproponował mi pomoc w wymordowaniu klanu. Zgodziłem się. Samemu nie dałbym rady. Ja zabijałem tych najsłabszych, a on głowy klanu. Gdy skończyliśmy, rozkazał mi uciekać na północny-zachód, powiedział, że będzie czekał. Czekał, ale nie sam, z osiemnastoletnim wtedy Peinem. Zasłonili mi oczy i prowadzili do siedziby, nie zważając na to, czy jestem zmęczony, czy nie. Odwiązali wstęgę dopiero w pokoju, gdzie spędziłem bardzo dużo czasu. Przynosili mi jedzenie do pokoju, trenowałem w nim, aż któregoś dnia przyszedł Pein i kazał za sobą iść. Nie miałem wyboru. Wtedy też, na drodze stanął mi Kisame, pytając się co to za dzieciak. Wtedy pierwszy raz poznał moc mojego sharingana…I jak zawsze wybiegli wtedy wszyscy z pokoju, patrząc na małego Uchihę, który maltretuje spojrzeniem dwumetrowego Hoshigakiego wijącego się z bólu po posadzce. Do dzisiaj mi to wypomina. Pojawiłem się spektakularnie i spektakularnie odejdę. A ty pojawiłaś się, mieszając niesamowicie. Choć…Ułatwiłaś kilka rzeczy.
    - Na przykład? – zapytała, przekrzywiając głowę, patrząc na mnie spod rzęs i poprawiając grzywkę.
    - Na przykład zabicie Deidary, Hidana i całego Akatsuki z Madarą na czele. – Czekałem na jej reakcję. Nie ruszyła się choćby o milimetr. Wpatrywała się we mnie, po chwili wybuchnęła śmiechem, którego nigdy u niej nie słyszałem. Dławiła się, ryczała głośno, tracąc oddech, uderzała dłonią w futon, śmiejąc się tak szczerz i zaraźliwie, że sam miałem ochotę do niej dołączyć. Uspokoiła się po kilku minutach, patrząc na mnie bez uczuć.
    - Chciałeś mnie zaangażować w plan wymordowania Akatsuki? Jak ty to sobie wyobrażasz?! Tylko nasza dwójka…Jesteś…jesteś…kurwa, nie mam na ciebie nawet słowa…
    - Zamknij się. Nie dałaś mi dokończyć. To nie tylko nasza dwójka…
    - Więc? – zapytała bezczelnie, wychodząc spod kołdry.
    - Madarę usuniemy w czwórkę – powiedziałem, a ona spojrzała na mnie wyraźnie zaciekawiona, zastanawiając się, kim będą pozostałe dwie osoby. Nagle otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zamknęła je szybko, wzdychając głośno. Przyłożyła obie dłonie do twarzy, opierając głowę na kolanach. Podniosła się jednak po chwili, patrząc na mnie już normalnym wzrokiem.
    - Wiem kim są…To wszystko jest jak układanka…Nie ważne. Dlaczego zależy ci tak na zabiciu Akatsuki? Rozkaz, czy własne pobudki?
    - Byłaś na zebraniu, więc słyszałaś ogólny plan. Mam prawo przypuszczać, że Pein i Madara mają własne plany co do demonów. Pein…Co do niego nie jestem w zupełności pewny…Na pewno coś knuje, ale nadal nie doszedłem co, jest bardzo ostrożny w swoich poczynaniach. Madara natomiast jest chaotyczny i zostawia wiele śladów. Wiem, że po połączeniu wszystkich demonów powstaje jeden, dziesięcioogoniasty…
    - Więc jednak to nie była głupia legenda… – Shichi jęknęła, z powrotem chowając twarz w dłoniach. Ja przeczesałem włosy i z nerwów musiałem wstać.
    - Nie jesteśmy sami, Madara jest bardzo osłabiony, a po za tym, nie mamy wszystkich demonów. Nie potrzebnie panikujesz. Nie będziemy się bawić w głupie walki, zrobimy to po cichu. – Usiadłem koło Shukketsu, klepiąc ją po plecach. Westchnęła, podnosząc głowę.
    - A zabicie reszty? Dlaczego? – zapytała, a tym razem ja westchnąłem.
    - To rozkaz, każda osoba z Akatsuki to potencjalne zagrożenie dla Konohy, nie mogę dopuścić do tego, żeby coś stało się wiosce…
    - Czyli do zabicia Madary pomoże ci Pein, ze względu na swoje własne powody i Ryuuki, bo kontaktowaliście się z nim. A do zabicia Akatsuki?
    - Tu nie będzie wielkiej filozofii. Po śmierci Madary, który planuje się niedługo ujawnić, zapanuje chaos, a zdanie Peina nie będzie już miało takiego znaczenia jak teraz. Łatwo będzie wszcząć bunt. Albo załatwić to po cichu. – Shukketsu nagle chwyciła mnie za ramiona, przewracając na fuuton. Patrzyła na mnie wzrokiem wariata, uśmiechając się jak szaleniec.
    - Albo pokierujemy moimi wrogami tak, aby wybiły Akatsuki, zapewniając im zwrot Hoko. Uchiha, to się uda! Szukajmy ich!
    - S…Spokojnie! Jesteśmy na etapie planu, a nie działania! Działanie będzie, jak pojawi się…
Shichi
    Uchiha leżał pode mną nieco wystraszony, gdy nagle do pokoju wszedł nikt inny jak Ryuuki. Itachi spojrzał na niego swoim beznamiętnym spojrzeniem, a ja nie wiedziałam co powiedzieć.
    - Och, chyba przeszkodziłem. No, nie ważne, musicie skończyć te swawole. – Usiadł koło nas, jakby nigdy nic, uśmiechając się. Zignorowałam go i dalej wpatrywałam się w bruneta, który był wyraźnie spięty i podirytowany całą tą sytuacją.
    - A co ja będę z tego miała? – Itachi ściągnął mnie z siebie, siadając prosto.
    - Spokój – odparł Uchiha, uśmiechając się rozbrajająco, zupełnie mnie zbijając tym z tropu.
    - Tak po prostu spokój? – zapytałam, nie wiedząc jakiego ,,spokoju” się spodziewać. Ryuuki dalej udawał, że nie obchodzi go nasza rozmowa, choć kątem oka uparcie się w nas wpatrywał.
    - Tak po prostu spokój. Shichi Shukketsu, Chihiro Teru i Mayuri Satoshi, będzie martwa. Postaram się, aby we wszystkich aktach zniknęły wszelkie zdjęcia, opisy wyglądu i cokolwiek co mogłoby ciebie opisywać. Znikniesz i zamieszkasz w innej wiosce. Byłoby dobrze, gdybyś teraz zaczęła chodzić w masce…Profilaktycznie – powiedział niepewnie, a ja uśmiechnęłam się.
    - A skąd mam mieć pewność, czy mnie też nie zabijesz, albo wykorzystasz w jakiś inny sposób?
    - Zdradzając ci swój plan miałem zamiar przekabacić ciebie na swoją stronę…
    - Potwierdzam! – wtracił się Ryuuki.
    - Więc…Chyba musimy uścisnąć sobie dłonie…- zaczęłam niepewnie, wyciągając rękę w stronę Uchihy, którą uścisnął bez skrępowania. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia, nie wracając już tego dnia do rozmowy o Akatsuki.
________
Rozdział miał pojawić się wcześniej, ale niestety nie dałam rady. To coś tworzy się od listopada, ale znacznie większa część z końcówki grudnia. Natchnęło mnie pewnie po pierogach.
Po za tym, obawiam się, że mogę znowu wrócić na stałe…Tak, mnie też jest przykro xD Nie, serio, odetchnęłam trochę i ponownie mam siły na ciągnięcie tego wózeczka. A teraz idę robić szablon! Do niedługiego przeczytania
wasza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz