Shichi
Szłam krok w krok za Uchihą, dziwiąc się, dlaczego
idziemy głównym gościńcem, zamiast schować się w las i nie wytykać z
niego choćby czubka nosa. Nie pytałam, bo po co? Zaraz by coś odburknął,
albo co gorsza, straciłby cierpliwość, która była i tak nadszarpnięta
przez wypad na misję ze mną. Czułam, że ma mnie dość, od dłuższego
czasu. Byłam przecież w centrum uwagi, cały czas jestem w Akatsuki
potrzebna, a on? On jest potrzebny tylko Peinowi.
- No wyduś to z siebie – mruknął, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Ale co? – zapytałam, zupełnie zbita z pantałyku.
- Chcesz mi coś powiedzieć? – Obrócił się gwałtownie, dotykając brodą
mojego czoła. – I nawet nie próbuj zablokować mi przepływu chakry.
- Nie ważne – szepnęłam, nieco wystraszona.
- Cieszę się – odparł, ruszając dalej. Znowu miałam ochotę go zabić.
Szedł przed siebie jakby nigdy nic, olewając wszystko i wszystkich.
Zamiast dojść do Konohy w cztery godziny, doszliśmy w osiem.
Wszystko to za sprawą Uchihy, który najzwyczajniej w świecie miał coś do
załatwienia z tajemniczym oddziałem ANBU.
- Tylko coś piśniesz
Peinowi, że o Madarze nie wspomnę, to będziesz miała okazję znowu poznać
moją iluzję, tym razem ze skutkiem śmiertelnym – wysyczał, patrząc mi
prosto w oczy swoim hipnotyzującym spojrzeniem. Po całym ciele przeszły
mi dreszcze.
- Co z tobą Uchiha?! – wrzasnęłam, płosząc niewielkie stado ptaków.
- Przymknij się. – Zatkał mi usta dłonią, przez moment rozglądając się
nerwowo wokół siebie. Odepchnęłam go, uderzając otwartą dłonią w twarz.
- Co się z tobą dzieje?! Ostatnio nawet byłeś skłonny mi pomóc, a
teraz nagle mnie nienawidzisz? I kto to w ogóle jest? – zapytałam,
wskazując oskarżycielsko palcem na ANBU. Itachi westchnął głęboko,
przeczesując włosy dłonią. Popatrzyłam na niego wyczekująco,
zastanawiając się, dlaczego ta czwórka nas nie atakuje, wręcz
przeciwnie, śmiali się beztrosko, jakby stali przed dwoma dzieciakami.
- Powiem ci później, a teraz, wszystko co usłyszysz, zachowasz dla
siebie. – Przytaknęłam kiwnięciem głowy, podchodząc razem z czarnowłosym
do zamaskowanej grupki.
- Można jej ufać? – powiedział dowódca, chowając obie ręce do kieszeni spodni.
- Tak, mów, Wilku.
- Siedziba jest pusta, wejście w murze od strony północnej ponownie
jest otwarte, tamtędy wejdziesz. Cel jest w osadzie, nie będzie z niej
wychodził przez najbliższy miesiąc. Hokage o niczym nie wie, medyk
pojawi się na dniach. A ty czego się dowiedziałeś? – Uchiha wyjął
niewielki zwój z idealnie wykaligrafowanymi literami ,,czerwony
księżyc”.
- Tu jest wszystko. Niedługo dam wam znać, co macie robić. Do zobaczenia, Wilku.
- Do zobaczenia, Łasico – odparł dowódca, rozpływając się w dymie,
wraz ze swoją kompanią. Stałam jak wryta, nie wiedząc co powiedzieć.
Układałam wszystko w myślach. Czerwony księżyc, sprzymierzę z Ryuukim,
ANBU, ,,przyjaźń” z Peinem, zamykanie pokoju, oschłość i co
najważniejsze, częste wybywanie z siedziby, bez słowa wytłumaczenia.
- Ty skurwielu! – ryknęłam, rzucając się na niego. – Jesteś podwójnym
agentem! Ba! Potrójnym! Donosisz ANBU z Konohy o Akatsuki?! Ty…!
- Gdy będziemy w Konoha, wszystko ci wytłumaczę, teraz proszę ciebie o
spokój. Odpowiem na każde pytanie, obiecuję. – Uwierzyłam mu. Pierwszy
raz miał spojrzenie, które było inne, niż ,,ja tutaj rządzę”.
Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą drogę, byłam obrażona.
Tępy frajer. Staliśmy przy murze wioski, gdzie cegły były luźne, a i
pole siłowe zanikało co trzy sekundy, dając nam możliwość wejścia do
środka niezauważonymi. Był wczesny ranek, około piątej. Itachi popchnął
cegły, które upadły z głuchym łoskotem na glebę. Przeszedł pierwszy, a
po nim ja. Znaleźliśmy się w dzielnicy klanu Uchiha. Miałam okazję tu
być po raz pierwszy w życiu, w dodatku z oprawcą. Pustka, niesamowita
cisza i gdzie nie gdzie ślady krwi na jasnych budynkach.
- Nic
nie mów, to grobowiec, a to moja pokuta. – Szłam za nim bez słowa, jak
powiedział. Wierzyłam uparcie, że odpowie na każde moje pytanie, ale
dopiero wtedy, gdy dotrzemy do celu. Jego domu rodzinnego, gdzie bez
skrupułów zabił rodziców. – Odpoczniemy, a wtedy odpowiem na wszystkie
pytania. – Nie musieliśmy długo iść, zaraz za zakrętem ukazał się dość
okazałych rozmiarów dom. Moją uwagę przyciągnęły lampiony, bardzo
zręcznie wykonane, z równo wykaligrafowanymi napisami. Poznałam w nich
pismo Uchihy. U ich dołu przyczepione były materiałowe wstęgi, z
wypłowiałymi już kolorami. Itachi przeszedł obok nich, każdy dotykając
dłonią i wprawiając je w ruch. Ta chwila była dziwna, bardzo
nostalgiczna i wzruszająca. Coś mnie tknęło – on nie mógł być zły.
Zachowywał się, jakby żałował tego co zrobił, przepraszał dotykiem,
czekał na wybaczenie, odpuszczenie swoich win. Bałam się ingerować w to
przedstawienie. Scena należała teraz do Itachiego, który czekał na tę
chwilę kilka dobrych lat. Po chwili stania na werandzie, przesunął
drzwi, wchodząc do środka mieszkania.
Nie odzywał się, tylko
badał w dalszym ciągu pomieszczenia, a ja zostałam przed budynkiem,
patrząc to na wirujące lampiony, to na Uchihe, który po chwili zniknął w
dalszych częściach domu. Zaraz jednak wrócił, uśmiechając się
niepewnie.
- Dziękuję, że poczekałaś, wejdź do środka. – Zaprosił
mnie gestem. Niepewnie weszłam do środka, czując jakby coś mnie
zgniatało i przytłaczało od wewnątrz. Uchiha zaprowadził mnie do pokoju,
w którym mieliśmy spać.
- Gdzie jest łazienka? – zapytałam, a on bez słowa mnie do niej zaprowadził.
- Jakby coś się działo – krzycz. Na zewnątrz i tak nikt nie usłyszy –
powiedział i odszedł, sunąc wręcz korytarzem do jednej z izb.
Po
relaksującej kąpieli wróciłam do pomieszczenia, gdzie siedział Itachi.
Siedział na tarasie po turecku, wpatrując się w zadbany ogród.
Temperatura zbliżała się do 10′c, a on był ubrany jedynie w letnie
kimono, w dodatku rozwiązane. Chwyciłam koc, który leżał przygotowany na
jednym w futonów i narzuciłam na jego plecy. On jakby wyrwany z transu,
spojrzał na mnie wystraszonym wzrokiem, po chwili jednak z powrotem
wrócił do wpatrywania się w ogród. Ja natomiast bez słowa ułożyłam się
na materacu, przykrywając nogi cienką kołdrą.
Itachi
To miejsce wprawiało mnie w nostalgiczny nastrój. Znowu
byłem w domu, ale nie czułem tego co kiedyś. O czym ja myślę?! Tutaj
nigdy nie było żadnego ciepła, tutaj zawsze była zawiść i wielkie plany.
Shukketsu zaczęła się przebudzać ze swojego płytkiego snu. Podniosła
się po chwili, wpatrując się w moje plecy i wyczekując właściwego
momentu na zadanie pytania. Obróciłem się do niej, przeczesując włosy
palcami. Udała, że jeszcze się rozciąga.
- Pytaj – odparłem, a ona chwilowo zamarła, jednak szybko odzyskała mowę.
- Nie spałam i doszłam do wniosku, że nie jesteś taki zły. W głębi
jesteś dobry, ale tego nie okazujesz, a może nie chcesz okazywać? –
zapytała, mrużąc oczy. Obserwowała mnie uważnie, sprawdzając reakcję na
każde pytanie. Shichi była osobą, która na tę chwilę wiedziała o mnie
najwięcej. Pozostało mi ją zabić, albo przeciągnąć na swoją stronę.
Postanowiłem jej przedstawić mój cel.
- Nie jesteś ciekawa, kim byli ci ludzie z ANBU? – Uśmiechnęła się nieszczerze, przewiercając mnie wzrokiem.
- Chcesz mi wszystko powiedzieć? Tak od razu? Nie pomyślałeś, że mogę ciebie o coś podejrzewać?
- Pomyślałem. Cieszę się, że jesteś taka domyślna, praca z tobą nie powinna być trudna.
- Może ja jednak stwierdzę, czy chcę z tobą pracować, cokolwiek to
znaczy – powiedziała, siadając prosto. Wiedziałem, że mogła się nie
zgodzić. Jej dobre kontakty z Madarą…A jeśli on ją przekonał do siebie?
Co musiałbym zrobić, żeby mi zaufała?
- Na obecną chwilę wiesz o
mnie najwięcej. Wiesz, że chodzę na tajne zebrania, mam zdrowotne
problemy, spotykam się z oddziałem ANBU i coraz częściej nostalgiczny
nastrój. Widziałaś ANBU, więc jestem zobowiązany wyjaśnić ci, dlaczego
utrzymuję z nimi kontakt, w dodatku, nie chcieli nas atakować. Utrzymuję
z nimi kontakt od dwunastu lat. Całe moje życie było zaplanowane. Można
powiedzieć, że każdy mój ruch, jest rozkazem do wypełnienia. Jestem
narzędziem, od zawsze, na zawsze. Uchiha szykowali się do wojny, po za
tym byli uciążliwi dla mieszkańców Konohy. Przeżyłem wojnę i nie
chciałem, żeby Sasuke musiał tego doświadczyć. Padł wtedy rozkaz z góry,
że mam wymordować klan. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłem, że
muszę to zrobić, aby ochronić Sasuke. Zabiłem ich.
- Zrobiłeś mu
pranie mózgu. – Shichi weszła mi w słowo, patrząc prosto w moje oczy z
pewną pogardą. Tak, na pewno z pogardą. – Wiesz, że w ten sposób ludzie
stają się źli, prawda? Zrobiłeś mu ogromną krzywdę, zabijając wszystkich
bliskich i samemu uciekając jak tchórz. Na pewno nie jest teraz
normalny. Ma do ciebie uraz, chce zemsty, a na naprawę tego już za
późno…
- Wiem! – krzyknąłem gniewnie. Nie wytrzymywałem tych
wszystkich oskarżeń. Wiem, że go zraniłem, wiem, jaki się po tym stał,
ja wszystko wiem. – To było konieczne. To było konieczne, by zginąć z
jego ręki. Ja wiem jak będzie wyglądać moja śmierć.
- Przestań
pieprzyć! Orochimaru na dniach zamieni się z nim ciałem, a ty pierdolisz
o swojej śmierci. Jesteś idiotą, myśląc, że wszystko potoczy się po
twojej myśli. Jestem pewna, że samo pojawienie się mnie, nieźle
skomplikowało twoje plany na następny dzień, a ty wybiegasz w
nieokreśloną przyszłość. On już jest martwy. On był martwy już w
momencie, gdy się urodził. – Shukkestu wręcz wypluła te słowa, dalej
parząc na mnie z wyższością. Miała rację, dużo racji. Siedziała prosta
jak struna, z zaciśniętymi pięściami. Czułem wręcz pałającą od niej
nienawiść do mnie. Czyżby współczuła Sasuke?
- Skomplikowałaś
plany tylko na początku, później je tylko ułatwiłaś. Uwaga wszystkich
była zwrócona na ciebie, nie na mnie. Młody Uchiha pałający nienawiścią
do Deidary, szanujący Peina i niezwykle groźny. Zdajesz sobie sprawę
jaką byłem atrakcją w Akatsuki? Moje pojawienie się nie było zwykłe. Nie
wiem co mówił ci Madara, ale pewnie było to nieprawdą. Gdy szykowałem
się w lesie do mordu, on pojawił się przede mną. Zaproponował mi pomoc w
wymordowaniu klanu. Zgodziłem się. Samemu nie dałbym rady. Ja zabijałem
tych najsłabszych, a on głowy klanu. Gdy skończyliśmy, rozkazał mi
uciekać na północny-zachód, powiedział, że będzie czekał. Czekał, ale
nie sam, z osiemnastoletnim wtedy Peinem. Zasłonili mi oczy i prowadzili
do siedziby, nie zważając na to, czy jestem zmęczony, czy nie.
Odwiązali wstęgę dopiero w pokoju, gdzie spędziłem bardzo dużo czasu.
Przynosili mi jedzenie do pokoju, trenowałem w nim, aż któregoś dnia
przyszedł Pein i kazał za sobą iść. Nie miałem wyboru. Wtedy też, na
drodze stanął mi Kisame, pytając się co to za dzieciak. Wtedy pierwszy
raz poznał moc mojego sharingana…I jak zawsze wybiegli wtedy wszyscy z
pokoju, patrząc na małego Uchihę, który maltretuje spojrzeniem
dwumetrowego Hoshigakiego wijącego się z bólu po posadzce. Do dzisiaj mi
to wypomina. Pojawiłem się spektakularnie i spektakularnie odejdę. A ty
pojawiłaś się, mieszając niesamowicie. Choć…Ułatwiłaś kilka rzeczy.
- Na przykład? – zapytała, przekrzywiając głowę, patrząc na mnie spod rzęs i poprawiając grzywkę.
- Na przykład zabicie Deidary, Hidana i całego Akatsuki z Madarą na
czele. – Czekałem na jej reakcję. Nie ruszyła się choćby o milimetr.
Wpatrywała się we mnie, po chwili wybuchnęła śmiechem, którego nigdy u
niej nie słyszałem. Dławiła się, ryczała głośno, tracąc oddech, uderzała
dłonią w futon, śmiejąc się tak szczerz i zaraźliwie, że sam miałem
ochotę do niej dołączyć. Uspokoiła się po kilku minutach, patrząc na
mnie bez uczuć.
- Chciałeś mnie zaangażować w plan wymordowania
Akatsuki? Jak ty to sobie wyobrażasz?! Tylko nasza
dwójka…Jesteś…jesteś…kurwa, nie mam na ciebie nawet słowa…
- Zamknij się. Nie dałaś mi dokończyć. To nie tylko nasza dwójka…
- Więc? – zapytała bezczelnie, wychodząc spod kołdry.
- Madarę usuniemy w czwórkę – powiedziałem, a ona spojrzała na mnie
wyraźnie zaciekawiona, zastanawiając się, kim będą pozostałe dwie osoby.
Nagle otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zamknęła je
szybko, wzdychając głośno. Przyłożyła obie dłonie do twarzy, opierając
głowę na kolanach. Podniosła się jednak po chwili, patrząc na mnie już
normalnym wzrokiem.
- Wiem kim są…To wszystko jest jak
układanka…Nie ważne. Dlaczego zależy ci tak na zabiciu Akatsuki? Rozkaz,
czy własne pobudki?
- Byłaś na zebraniu, więc słyszałaś ogólny
plan. Mam prawo przypuszczać, że Pein i Madara mają własne plany co do
demonów. Pein…Co do niego nie jestem w zupełności pewny…Na pewno coś
knuje, ale nadal nie doszedłem co, jest bardzo ostrożny w swoich
poczynaniach. Madara natomiast jest chaotyczny i zostawia wiele śladów.
Wiem, że po połączeniu wszystkich demonów powstaje jeden,
dziesięcioogoniasty…
- Więc jednak to nie była głupia legenda… –
Shichi jęknęła, z powrotem chowając twarz w dłoniach. Ja przeczesałem
włosy i z nerwów musiałem wstać.
- Nie jesteśmy sami, Madara
jest bardzo osłabiony, a po za tym, nie mamy wszystkich demonów. Nie
potrzebnie panikujesz. Nie będziemy się bawić w głupie walki, zrobimy to
po cichu. – Usiadłem koło Shukketsu, klepiąc ją po plecach. Westchnęła,
podnosząc głowę.
- A zabicie reszty? Dlaczego? – zapytała, a tym razem ja westchnąłem.
- To rozkaz, każda osoba z Akatsuki to potencjalne zagrożenie dla
Konohy, nie mogę dopuścić do tego, żeby coś stało się wiosce…
-
Czyli do zabicia Madary pomoże ci Pein, ze względu na swoje własne
powody i Ryuuki, bo kontaktowaliście się z nim. A do zabicia Akatsuki?
- Tu nie będzie wielkiej filozofii. Po śmierci Madary, który planuje
się niedługo ujawnić, zapanuje chaos, a zdanie Peina nie będzie już
miało takiego znaczenia jak teraz. Łatwo będzie wszcząć bunt. Albo
załatwić to po cichu. – Shukketsu nagle chwyciła mnie za ramiona,
przewracając na fuuton. Patrzyła na mnie wzrokiem wariata, uśmiechając
się jak szaleniec.
- Albo pokierujemy moimi wrogami tak, aby wybiły Akatsuki, zapewniając im zwrot Hoko. Uchiha, to się uda! Szukajmy ich!
- S…Spokojnie! Jesteśmy na etapie planu, a nie działania! Działanie będzie, jak pojawi się…
Shichi
Uchiha leżał pode mną nieco wystraszony, gdy nagle do
pokoju wszedł nikt inny jak Ryuuki. Itachi spojrzał na niego swoim
beznamiętnym spojrzeniem, a ja nie wiedziałam co powiedzieć.
-
Och, chyba przeszkodziłem. No, nie ważne, musicie skończyć te swawole. –
Usiadł koło nas, jakby nigdy nic, uśmiechając się. Zignorowałam go i
dalej wpatrywałam się w bruneta, który był wyraźnie spięty i
podirytowany całą tą sytuacją.
- A co ja będę z tego miała? – Itachi ściągnął mnie z siebie, siadając prosto.
- Spokój – odparł Uchiha, uśmiechając się rozbrajająco, zupełnie mnie zbijając tym z tropu.
- Tak po prostu spokój? – zapytałam, nie wiedząc jakiego ,,spokoju”
się spodziewać. Ryuuki dalej udawał, że nie obchodzi go nasza rozmowa,
choć kątem oka uparcie się w nas wpatrywał.
- Tak po prostu
spokój. Shichi Shukketsu, Chihiro Teru i Mayuri Satoshi, będzie martwa.
Postaram się, aby we wszystkich aktach zniknęły wszelkie zdjęcia, opisy
wyglądu i cokolwiek co mogłoby ciebie opisywać. Znikniesz i zamieszkasz w
innej wiosce. Byłoby dobrze, gdybyś teraz zaczęła chodzić w
masce…Profilaktycznie – powiedział niepewnie, a ja uśmiechnęłam się.
- A skąd mam mieć pewność, czy mnie też nie zabijesz, albo wykorzystasz w jakiś inny sposób?
- Zdradzając ci swój plan miałem zamiar przekabacić ciebie na swoją stronę…
- Potwierdzam! – wtracił się Ryuuki.
- Więc…Chyba musimy uścisnąć sobie dłonie…- zaczęłam niepewnie,
wyciągając rękę w stronę Uchihy, którą uścisnął bez skrępowania.
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia, nie wracając już tego dnia do
rozmowy o Akatsuki.
________
Rozdział miał pojawić się wcześniej,
ale niestety nie dałam rady. To coś tworzy się od listopada, ale
znacznie większa część z końcówki grudnia. Natchnęło mnie pewnie po
pierogach.
Po za tym, obawiam się, że mogę znowu wrócić na stałe…Tak,
mnie też jest przykro xD Nie, serio, odetchnęłam trochę i ponownie mam
siły na ciągnięcie tego wózeczka. A teraz idę robić szablon! Do
niedługiego przeczytania
wasza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz