20 czerwca 2010

XII. Siódma z rodzeństwa.

Narrator
    Pierwszą córką Kage z Wioski Śniegu była Fuyu, co oznaczało tyle co zima. Nadano jej to imię z powodu niesamowicie mroźnej zimy, która akurat wtedy panowała. Wspaniałą nowiną było, gdy urodziło się drugie dziecko, w dodatku syn. Kamihi, czyli boski ogień, bo tak się nazywał, został niedługo potem okrzyknięty geniuszem klanu, a w fachu rodu Shukketsu był jednym z najlepszych w wieku 8 lat. Chikara i Wakaru były bliźniaczkami, a ich imiona oznaczały siłę i rozum. Okazało się zupełnie na odwrót, Chikara była niesamowicie inteligentna, a Wakaru wprost uwielbiała walkę. Hokori (duma), piąta z rodzeństwa niestety zginęła na misji. Była duszą towarzystwa, pomimo tego, że wywyższała się nad wszystkimi. Kieru, której imię oznaczało gasnąć, była szósta i przedostatnia. Była umierająca przy porodzie, ale cudem wykaraskała się z tego. Ostatnim dzieckiem, była Shichi. Siódma z rodzeństwa, a żeby to zaakcentować, nadano jej właśnie takie imię.
  
    - Shichi! Shichi, chodź tu szybko! – wrzeszczał czarnowłosy chłopiec pod oknami głównej siedziby klanu. Na niewielkim ganku siedziały trzy dziewczyny i chłopak. Cała czwórka bacznie przyglądała się maluchowi, który robił się aż czerwony z wypluwania płuc.
    - Ryuuki, czemu po prostu nie wejdziesz? – zapytała jedna z dziewczyn, uśmiechając się szeroko. – Słyszałam już, że nie lubisz wiązać butów, ale nie masz sznurówek, więc możesz spokojnie wejść. Było też coś o brudnych stopach, ale ty jesteś okazem czystości! – Wykrzyknęła Chikara, kończąc wypowiedź salwą śmiechu.
    - Dajcie mu spokój. Po prostu was nie lubi – burknął Kamihi, wystawiając kciuk w stronę chłopca. Dało się słyszeć głośny tupot butów. Nagle drewniane shojii zostało gwałtownie rozsunięte, a w nim stanęła rozczochrana dziesięciolatka, z czekoladowymi pałeczkami w ustach. Obdarte kolana i łokcie, świadczyły o dobrej zabawie, jaką zawsze mogła sobie zapewnić, krótkie spodenki i koszulka były już tak sprane, że nie było widać koloru. Na prawej nodze miała kaburę, z której wystawały dwa kunaie, a wewnątrz pobrzękiwało kilka shurikenów. Na biodrach przeciągnięty miała mocny, czarny pas, wkoło obszyty szlufkami, w które wciśnięte były trzy strzykawki, wypełnione jakimiś tajemniczymi płynami.
    - Nigdy więcej nie krzycz pod moim oknami, bo mój onii-san cię zabije! – krzyknęła, przytulając się do pleców jasnowłosego chłopaka, który uśmiechnął się i pogładził jej małą rączkę. Odeszła od niego i przytuliła się do każdej z sióstr, oznajmiając, że wychodzi na dwór. Poklepała się po strzykawkach, a wszyscy przewrócili teatralnie oczami, oprócz Ryuukiego, który parę razy próbował podebrać jej trzy skarby. Chwaliła się nimi w każdym momencie.
    - No idź już! – mruknęła Kieru, popychając ją na plac.
    - Mamo! Idę! – wrzasnęła potężnie Shichi, aż cała piątka poczuła lekkie wibracje. Gorzej niestety było z uszami. Matka wyjrzała z jednego okna i pomachała brunetce, wysyłając jej całusy.
    Szli przez ogromny las, który znajdował się przed bramą wioski. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że wszyscy o zdrowych zmysłach panicznie bali się stąpać po ziemi tego terenu. Oni nie bali się lasu Hayashine. To przecież tylko nazwa, która stara się odstraszyć nie proszonych gości, a drzewa zawsze chętnie ich witały. Przemierzali go razem, nie obawiając się nikogo.
    Przecież mama zawsze mówiła: ,,Jakiś ty dzielny, mój duży chłopiec, jesteś najlepszym ninja pod słońcem!” Skoro tak, to spokojne mógł obronić ich dwójkę przed całym oddziałem ANBU.
    - Hej, Ryuu, patrz na to! – Szturchnęła go w ramię, kucając przy niewielkim krzaku bluszczu, który powoli piął się w górę wzdłuż pnia okazałego drzewa. Shichi wbiła igłę w łodygę i nacisnęła powoli tłok, kontrolując ilość płynu. Wyrwała gwałtownie stal z roślinki. Patrzeli uważnie, choć nic się nie działo. Chłopak wiedział, żeby nie odchodzić za szybko. Widział to już kilka razy, ale zawsze fascynowało go zakończenie pokazu. Po chwili soki witalne zaczęły odpływać z bluszczu, krzaczek przechodził z zieleni, po żółć, aż do brązu. Roślina wyschła, wyglądała jak złoty posąg. Wystarczyło ją lekko tknąć, a skruszyłaby się w mgnieniu oka. Oboje westchnęli cicho, patrząc na możliwości trucizny. Nie wiedzieli wtedy jeszcze, że Sasori Akasuna opanował ją już 12 lat temu i bardzo często się nią posługiwał. Dla nich nadal była prototypem i obchodzili się z ,,cudem” bardzo ostrożnie.
    - Słyszałem ostatnio, jak mój tata rozmawiał z wujkiem. Jest coś takiego jak czarny rynek i tam, sprzedają ciała najlepszych ninja. Jak kiedyś umrę, to też tam będę. Będę najdroższy na świecie! – powiedział czarno-włosy, uśmiechając się od ucha do ucha.
    - Ja będę najdroższa, ty po mnie – odpowiedziała Shichi, wyciągając mały palec w stronę chłopca. Zrobił to samo, ściskając swoje palce w przysiędze. – Będziemy najlepszymi ninja pod słońcem.
    Siedzieli oboje na balkonie, jedząc już czwartą z kolei miskę kisielu. Nie odzywali się do siebie, patrzeli tylko na zachodzące słońce. Było lato, choć czuć było zimne powietrze, typowe dla Yuuki-Gakure.
    - Nie będzie mnie trochę – mruknęła Shichi, dalej tępo patrząc się na nieboskłon.
    - Misja? – zapytał Ryuuki, pakując do ust ogromną porcję różowego płynu.
    - W pewnym sensie.
    - Znam ten ton. Pewnie coś głupiego. – Uśmiechnął się, mrużąc oczy. Wiedział, że jego przyjaciółka wpadła na szalony pomysł, którego nie wyperswaduje zbyt szybko z jej głowy.
    - Idę do Konohy. Wkurwia mnie ta niesprawiedliwość wobec naszego rodu. Teru za dużo sobie pozwalają, a nawet nie wiedzą z kim mają do czynienia. Kamihi i ojciec nie mają już siły odczytywać tych listów z pogróżkami, a nie chcą wszczynać niepotrzebnej wojny. Ja załatwię tych idiotów, chociaż ich przywódcę, żeby zapanował chaos.
    - Nie boisz się, że to będzie pierwszy krok do wojny? – zapytał, drapiąc się po głowie. Gruby zestaw amuletów spoczywał spokojnie na jego ramieniu. Jak dobrze, że je miał. Chroniły go przed takimi głupimi pomysłami. Nie odpowiadała dłuższą chwilę, tylko sprawdzała stan swoich krwisto-czerwonych paznokci.
    - Uwzględniłam w tym planie swoją śmierć – odparła prawie niesłyszalnie.
    - Jesteś chociaż realistką…Na prawdę chcesz to zrobić?
    - Tak. Jutro wyruszam.
    Wchodziła do każdego z pokoi, nadal była niesłyszalna dla mieszkańców domostwa. Stanęła nad łóżkiem, łapiąc katanę oburącz i trzymając ją wysoko nad sobą, wbiła ostrze z całej siły w czaszkę bezbronnej kobiety. Krew trysnęła przy wyjmowaniu broni, chlapiąc obficie na kołdrę. Podeszła do kolejnego łóżka w pokoju, ponowne uniosła katanę nad głowę, gdy usłyszała kroki na korytarzu. Pośpiesznie zabiła mężczyznę, wycierając oręż o białą pościel. Uchyliła drzwi i widząc, że nikogo tam nie ma, wyszła z pomieszczenia.
    Teraz już biegła. Głośne wybuchy towarzyszyły jej przez całą drogę, mijała wysadzone pokoje, ludzie w nich, byli do połowy rozerwani na strzępy. Czyżby ktoś chciał jej pomóc? Zza rogu było słychać potężny huk i donośny śmiech. Zebrała się w sobie i pewnie wyszła na przeciw komuś, kto jej nieświadomie pomagał. Wysoka, ubrana na czarno postać, obróciła na nią wzrok. Niebieskie oczy uważnie jej się przyglądały, badając w niej każdy szczegół.
    - Kim jesteś? – zapytała, szykując się do ataku. Ową pomocą był blondyn, z pewnością mężczyzna, choć miała na początku co do tego wątpliwości. Światło księżyca dobrze ich oświetlało, mogli się sobie dokładnie przyjrzeć.
    - Deidara Douhito, Akatsuki, do usług. – Uśmiechnął się szczerze, kłaniając się nisko i zamiatając grzywką podłogę. Wyprostował się, cały czas ukazując białe zęby w uśmiechu. Spojrzał na nią pytająco, przechylając głowę na prawą stronę. – A ty? – Stanęła jak wryta, zesztywniała na sam dźwięk tego pytania. I co ma teraz powiedzieć? Szukała jakiegoś dobrego imienia dla siebie.
    - Chihiro Teru – wychrypiała, opuszczając katanę.
    - Bardzo ładnie. A teraz wyrzuć broń, bo nie chcę ci nic zrobić – odparł spokojnie, a ona widząc to, posłusznie wykonała polecenie. On uniósł ręce w górę, na znak pokoju. Zrobiła błąd, słuchając się go i wyrzucając katanę. Te oczy zupełnie ją zahipnotyzowały. Rozejrzała się po korytarzu, szukając czegoś czym mogłaby się ewentualnie obronić. Na ścianie wisiał ozdobny bokken, który brutalnie zerwała z haczyków, wymierzając bronią w chłopaka.
    - Akatsuki, tak? – zapytała.
    Siedziała pod jego drzwiami już godzinę. Nikt nie przechadzał się tamtędy, pewnie była to jakaś podejrzana dzielnica. Nie obchodziło ją to za bardzo. Chciała tylko gdzieś się tymczasowo schronić, pewnie będą ją szukać, zwłaszcza, że zwiała z głupiego powodu, a im nie uśmiecha się ‘ładować’ demona trzy dni. Przecież tylko po to tam była. Zbędny balast. Nie powstrzymywała się już, płakała w ciszy, łzy kapały na deski, zamieniając ich kolor na ciemniejszy. Pukała, ale nikt nie otwierał. To niemożliwe, żeby zmienił miejsce zamieszkania. Nie on…
    Coś zastukało w środku i zbliżało się do drzwi. Głośny śmiech, wymiana zdań, znowu salwa śmiechu. A jej zachciało się bardziej płakać. Klamka zeszła w dół, drzwi się nieco uchyliły, a ona dalej twardo siedziała na swojej torbie. Właścicielem stukających butów okazała się kobieta, ubrana bardzo elegancko, więc według Shichi nie było tu mowy o dziwce. Trzymała w dłoni grubą teczkę, a gdy się śmiała jej biust drgał ponętnie. Tyle zdążyła zauważyć, a może tylko to chciała zobaczyć?
    - Ryuuki, chyba masz gościa – powiedziała, uśmiechając się słodko do dziewczyny. Chłopak, ze zdziwioną miną wyjrzał zza drzwi, a widząc kto siedzi na jego ganku, podbiegł szybko i chwycił ją w ramiona, mocno ściskając.
    - Nawet nie wiesz jak się martwiłem, idiotko! Nie będzie mnie tydzień – przedrzeźniał ją – Wiesz ile dokładnie cię nie było? Równe pół roku! Nawet nie wyobrażasz sobie jak się martwiłem – jęknął żałośnie, gładząc jej trzęsące się plecy. Shichi trzymała się go kurczowo, szlochając w jego tors. Powoli się uspokajała, a on wprowadził ją do środka, machając na odchodne do cycatej czarnulki.
    - Uciekłam z Akatsuki – powiedziała, siadając na kanapie, a Ryuuki spojrzał na nią jak na psychicznie chorą. – Byłam tam, nie patrz tak na mnie – odparła, siedząc prosto i prawie się nie poruszając.
    Stała na dachu i maksymalnie się skupiła. Nie robiła tego od prawie dwóch lat, a on wymagał, żeby zmieściła się w 10 minutach. Soko złapali już na samym początku, a Shichi czasami próbowała go okiełznać. Okazało się, że wielki goryl jest na prawdę w porządku i spokojnie mógłby zostać jej kumplem. Zdecydowanie za bardzo przypominał Kisame, dlatego później już z nim nie rozmawiała. Po za tym, był to demon, który mógłby się uwolnić.
    Dwie kobiety, z czego jedna miała w swoim ciele Hoko, spały spokojnie, choć w każdej chwili mogły się obudzić. Wcale jej to nie przeszkadzało, przecież on tu jest i jej pomoże. Śledzili je już pół roku i czekali na odpowiedni moment. Shichi połączyła się z demonem, wyciągając go z ciała niebiesko-włosej dziewczyny. Nic się nie działo. Po kilku minutach, z brzucha śpiącej dziewczyny wyłoniła się ręka, głowa, tułów, aż w końcu cała postać wyskoczyła z jej brzucha, przechodząc przez szybę. Osoba ta, wyglądała jak kapłanka. Ubrana była w jasne kimono, włosy upięte miała wysoko w kok i szła wdzięcznym krokiem piętnaście metrów nad ziemią, po niewidzialnym chodniku dzielącym dwa domy.
    Shukketsu uśmiechnęła się szaleńczo, prowadząc kobietę trzymającą w dłoniach demona, prosto do swojego brzucha. Kapłanka brutalnie wskoczyła w trzewia swojej nowej właścicielki, a wojna jaka miała się rozegrać w ciele podwójnej wówczas jinchuuriki, rozniosła by całą wioskę w której się znajdowali. Nagle przed oczami Shichi pojawiły się białe plamy, zachwiała się, dachówki uciekły jej spod stóp, a rynna nie powstrzymała lotu w dół, urywając się nieco i raniąc boleśnie jej plecy po całej długości. Modliła się w duchu, czekając na jakiś cud ze strony któregoś z bogów. Cudem okazały się silne ramiona Ryuukiego. Chwycił ją w porę, uciekając jak najdalej od tego przeklętego budynku.
    Ból roznosił jej całe ciało, wiedziała, że dwa demony to problem, ale nie aż taki! Nie miała siły, aby poruszyć choćby palcem. Ucisk na klatkę piersiową cały czas narastał, a ona nie mogła wydusić nawet słowa. Powoli brakowało jej powietrza, a plecy cholernie bolały. Zemdlała w jego silnych ramionach.
______
Oto i rozdział. Następny postaram się dodać około 1 lipca, żeby nie było, że jak to ja, wstawiam rozdziały raz na dwa miechy (bo taki był pierwotny plan), a jakaś gapa po prostu nie zagląda na blog, tylko czeka, aż wszystko podstawi się jej pod nos. Ach, o następnych rozdziałach informuję!
Z tego tutaj nie jestem do końca zadowolona i nie spodziewam się, że was usatysfakcjonuję. Dobra, wiem, że jestem bardzo samokrytyczna, ale teraz tym was zabiję – wydaje mi się, że zrobiłam z Shichi Mary Sue…*widzi, jak Sara jej grozi z tłumu* już nic nie mówię.
Oceńcie sami…
Pozdrawiam,
wasza wakacyjna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz