13 marca 2010

VIII. Madara?

Narrator
    Po jaką cholerę tam pukałeś, idioto?! Huczał mu głos w głowie, odbijając się echem w umyśle, jak kamień rzucony w studnię bez dna. Rzeczywistość nie kazała mu długo czekać na zderzenie się z lodowatą taflą wody, w którą sam umyślnie wskoczył. Chłodny głos zaprosił go do środka. Otwierając drzwi, czuł, że zaczyna nerwowo oddychać i podświadomie się obawiać tego co nadejdzie, jakby właśnie sam był kamieniem, rzuconym w ciemną otchłań, gdzie na końcu czeka go nieprzyjemna kąpiel w królestwie Itachiego Uchihy. W jednej chwili ochłonął, widząc zdziwioną twarz chłopaka, który leżał na łóżku. O, tak! Był usatysfakcjonowany jego reakcją, nawet bardzo. Rzadko widział jakąkolwiek zmianę w jego wyrazie twarzy, a teraz…Teraz znowu przypomniał sobie powód w jakim tu przyszedł i Uchiha znów miał nad nim wyższość. Jak zawsze. Skarcił się w myślach za to, że zniechęca samego siebie.
    - Po co tu przyszedłeś? – Zamyślił się na chwilę, a twarz Itachiego była tak blisko jego, że prawie stykali się nosami. Zobaczył jakby w zwolnionym tempie, jak zmienia się tęczówka mężczyzny. Najpierw staje się pusta, szarawa, jakby nieobecna, następnie bordowa, a z tej barwy wyłaniają się czarne wzory, których tak nienawidził, które tak skutecznie go obezwładniały, aż w końcu przybiera właściwy kolor – krwisto-czerwony, bardzo pasujący do jego nastroju. Odwrócił wzrok, unikając złapania w genjutsu. Poczuł za to, jak dłoń Uchihy zaciska mu się na żuchwie, przyciągając jego głowę w stronę twarzy czarno-włosego. Czuł jego oddech na ustach, zdecydowanie chciał przerwać tę całą maskaradę. Zbierając w sobie resztki godności i odwagi, patrząc mu w oczy, uśmiechnął się zawadiacko. Oczy Itachiego znowu przybrały ciemną barwę. Znowu poczuł się pewniej. – Słucham, Deidara.
    - Znowu to robisz. – Powiedział, odtrącając jego dłoń. Spojrzał na niego rozeźlony, cofając się o dość duży krok. – Znowu zachowujesz się, jakbyś był…Pedałem. – Słowo użyte w opisie Itachiego, brzmiało przynajmniej głupio. Chciało mu się śmiać i nie starał się nawet tego ukryć, bo kącik ust powędrował niebezpiecznie do góry. Uchiha widząc reakcję chłopaka, zmrużył oczy i podszedł do niego. Deidara odruchowo cofnął się lecz opór stawiły mu drzwi. Zaraz je kurwa wysadzę. Przemknęło mu przez myśl, ale ten drugi działał szybciej. Zakluczył drzwi i oparł ręce po obu stronach jego głowy, wpatrując się uważnie w jego twarz. W końcu zaczął mówić.
    - Skoro jestem pedałem, to powinieneś się mnie bać. Wytłumaczę ci jedną prostą rzecz. Aby każdy pedał funkcjonował normalnie ze swoją drugą połówką, któryś z nich musi być górą, trzymać wszystko i wszystkich za mordy. Jest po prostu najprawdziwszym mężczyzną, z nieco innymi upodobaniami seksualnymi. Za to druga połówka, jest tak zwaną babą. Wącha kwiatki, biega za motylkami i to właśnie jego się pakuje. Zgadnij, którym z nich jesteś? – Zapytał, patrząc się prosto w oczy blondynowi. Wziął jeden złoty kosmyk do dłoni i musnął go wargami. Deidara widząc tę zniewagę, nie czekał nawet sekundy, tylko uderzył Uchihę łokciem prosto w nos, słysząc ten tryumfalny chrzęst. Chłopak zalał się krwią i chwilę poudawał dzieciaka z podstawówki, jęcząc jakieś zrozumiałe tylko dla niego słowa, a gdy był pewny, że na twarzy blondyna pojawił się wredny uśmieszek, błyskawicznie się wyprostował, złapał oburącz jego głowę, uderzając twarzą chłopaka w swoje wyjątkowo twarde kolano. Znowu dało się słyszeć tryumfalny chrzęst łamanego nosa. – Lepiej żebyś już poszedł. – Odparł Itachi, próbując  jakoś zatamować krwotok.
Shichi
    Dziwnie mi było leczyć tych dwóch. Nie pobili się, to była raczej akcja typu: ‘Oko za oko, ząb za ząb’. Żaden nie chciał powiedzieć o co poszło, ale nie byli już do siebie tak bardzo wrogo nastawieni. Tak przynajmniej mi się wydawało. Siedzieli obok siebie, nic nie mówiąc, tyle co ja powiedziałam, że za chwilę może zaboleć, chcesz plaster, albo czy dobrze mu się oddycha. Itachi kiwał głową, a Deidara mruczał pod nosem ‘ta’ lub ‘nie’, co u obydwóch bardzo mnie denerwowało. Gdy skończyłam, burknęli od niechcenia ‘dzięki’ i wyszli z pokoju, trzaskając drzwiami. Za nimi dało się słyszeć jeszcze kawałek kłótni, którą kontynuowali sobie w najlepsze, zupełnie nie obawiając się, że jeden przyleje drugiemu.
    A ja znowu miałam zatracić się w świecie przemyśleń, znowu miałam przeanalizować wszystkich z organizacji i wyłonić typ, który będzie najbardziej pasował na tego całego Madarę. Ostatnio o niczym innym nie myślałam, cały czas po głowie krążyły te same myśli, a minęły niespełna dwa dni od wtedy, kiedy zapytałam o niego Tobiego. I właśnie w tym momencie drzwi przy gwałtownym otwarciu prawie wyleciały z zawiasów.
    - Tobi, mówiłam ci, żebyś wchodził ostrożniej…- Mruknęłam do niego, wstając z łóżka. Widać, że był czymś bardzo podniecony, bo skakał w miejscu, klaskając w dłonie i chichocząc przy tym jak szalony. – Coś się stało? – Zapytałam, a on stanął sztywno, kręcąc przecząco głową. – Mów szybko! – Krzyknęłam, próbując zrobić gniewną minę, co bardzo rozbawiło chłopaka.
    - Nie umiesz się na niego gniewać, prawda? – Odparł chłodny głos zza maski. Ciarki podniecenia przeszły mi po całym ciele, a lodowata stróżka potu ściekła między łopatkami. Jego głos, nie przypominał mi zupełnie nic, a jednak wydawał się cholernie znajomy. Był zimny, a jednak dało się w nim słyszeć tę nutkę ciepła i troski. Mruczący, wibrujący w uszach, zupełnie hipnotyzujący i tak cholernie seksowny. Wiedziałam, że teraz nie mam przed sobą Tobiego, tylko kogoś zupełnie innego, a imię które ostatnio nerwowo powtarzałam w myślach, wydało mi się nadzwyczaj straszne i jakoś nie miałam odwagi by wypowiedzieć je na głos. Zrobiłam moją starą sztuczkę, która zawsze działała. Policzyłam do trzech a na trzy miałam wypowiedzieć…Teraz przerażenie ustąpiło miejsce podnieceniu. Zła na siebie, że nie udało się za pierwszym razem, podjęłam próbę jeszcze raz. Raz, dwa, trzy!
    - Madara? – Wyszeptałam niepewnie, a ktoś, kto nie był Tobim odchylił maskę, tak że widziałam jego nos i usta. Spodziewałam się, ujrzeć pryszczatego nastolatka, a znajdował się przede mną mężczyzna, z różowymi pełnymi wargami. Nachylił się nade mną i pocałował w czoło.
    - Masz misję, idź do Lidera. – Moje serce prawie rozrywało się ze strachu i podniecenia. Jak zaczarowana wyszłam z pokoju, kierując się w stronę gabinetu Peina.
Deidara
    Siedziałem na krześle w gabinecie Lidera i wpatrywałem się w grzbiety książek. Zaraz miał przyjść mój partner w tej misji, normalnie czułem się jak w ‘Randce w ciemno’. W myślach modliłem, żeby to nie był Uchiha i Shukketsu. Jakoś nie mam zamiaru po ostatnich zdarzeniach na nich patrzeć, a co dopiero walczyć u ich boku (jestem niemalże pewny, że idziemy złapać demona). Nagle ktoś puknął raz w drzwi i wleciał do pokoju jak strzała, siadając obok mnie. Shichi…O Boże, jak się kurwa cieszę! Oddychała szybko, pewnie biegła. Całą twarz miała czerwoną, tak jak kiedyś. Trzeba przyznać, wyglądała dobrze, jak zawsze.
    - Dobra, już wszyscy. – Mruknął rudowłosy i wtedy obróciła głowę w moją stronę. Zachłysnęła się powietrzem, otworzyła oczy szeroko, ale od razu się uspokoiła, przeprosiła mnie za swoje zachowanie i wbiła wzrok w Lidera. – Jesteście mi bardzo potrzebni. Musicie wyjść po Yoshiko w stronę wioski Mayu, kraj Wiatru.
    - Nie, no ogólnie świetnie, ale mam kilka pytań na ten temat. Dlaczego mamy iść razem… – W tym momencie Shukketsu wskazała na mnie palcem, jakbym był przedmiotem. -…na misję, skoro szczerze się nie lubimy? Dlaczego ja mam uczestniczyć w wyprawie, gdzie mam iść po mojego wroga, który nie odpuści sobie aby ze mną walczyć? – Skończyła spokojnie, żeby nie wkurwiać dodatkowo Lidera. On popatrzał na nią jak na coś, co jest wyjątkowo denerwujące, ale siłą rzeczy musisz dalej to mieć.
    - Dlaczego? Dlatego, że jesteś medykiem, co pomoże wam w misji. A masz iść dlatego, że jesteś medykiem! Właśnie dlatego! Za piętnaście minut macie być przed organizacją i ruszać bez gadania. Chcę Yoshiko żywą! – Wykrzyknął rudy, jakby był na stadionie i oglądał walki geninów, zagrzewając swojego faworyta do dalszej walki. Bez słowa wstałem i wyszedłem z gabinetu.
    - Ale ja w tyle nie zdążę! – Usłyszałem jeszcze, nim drzwi potężnie trzasnęły i minęła mnie burza brązowych włosów, wpadająca prosto do pokoju Tobiego.
    Po niespełna trzech minutach spóźnienia, Shichi w końcu wbiegła na plac, poprawiając przewieszoną przez ramię katanę i odbijające się od jej biodra wakizashi. Włosy zaplotła w dwa dość grube warkocze, układając je równolegle na swoich piersiach. Narzuciła na ramiona płaszcz, a w dłoni trzymała sakkat. Zrobiła kilka wymachów ramionami, podskoczyła pięć razy, podciągając wysoko kolana, wygięła się w łuk do tyłu, oparła się na dłoniach i przerzuciła nad sobą nogi, stając prosto. Zasrana atletka. W tym czasie, kiedy ona się powyginała, ja ulepiłem sowę. Powiększyłem ją i już miałem na nią wskoczyć, kiedy odezwała się do mnie.
    - Deidara, słuchaj…- Zastanowiła się chwilę, jakby szukając odpowiednich słów. – Może na czas misji, bądźmy dla siebie normalni? – Zapytała, patrząc mi prosto w oczy. Wskoczyłem na ptaka i usiadłem po turecku na jego grzbiecie.
    - A czy tak nie może być zawsze? – Zmieszała się, odwracając wzrok w drugą stronę.
    - Myślę, że wtedy przesadziłam…Shitsurei shimashita.* – Ukłoniła się nisko, zamiatając końcówkami włosów ziemię.
    - Przyjęte. – Uśmiechnąłem się w jej stronę, a ona szybko się wyprostowała. – Lecisz ze mną? – Zapytałem, klepiąc miejsce obok siebie.
    - Nie, trzeba trochę pobiegać! – Krzyknęła, dając trzy wielkie susy i wskakując na drzewo.
Yoshiko
    Wszechogarniająca ciemność przytłaczała, głos ginął w otchłani mroku, punktem kulminacyjnym nicości był księżyc, który wyglądał jak wygięty w półkolu włos. Światło było tak nikłe, że z ledwością można było zaobserwować swoją rękę, nie wspominając już o nadchodzącym wrogu. Swoje kekken genkai uruchomione miałam już od zachodu słońca w razie potrzeby. Przystanęłam na chwilę, patrząc przed siebie. Jakieś dwa kilometry przede mną błyskały światła wioski Mayu. Obróciłam się o 90′ w lewo, a tam przez chwilę błysnęło mocne, niebieskie światło. Równie szybko zniknęła jak i się pojawiła ogromna, paraliżująca chakra. Była przynajmniej trzy razy większa niż moja i na pewno nie należała do demona. Ich chakry, pachną słodko i nęcąco, tak bardzo, że aż przybierają postać fioletowej, błyszczącej się smugi dymu. Na dodatek chakra ma ohydny smak – zgniłych jabłek i winogron. Zdecydowanie spróbowanie jej nie sprawiało żadnej przyjemności, a miałam okazję skosztować mocy demona. Za to ta pachniała zimą i mrozem, paraliżując przy tym wszystkie zmysły.
    - Pokaż się. – Odparłam, a jasne światło znowu mnie oślepiło. Gdy wzrok się przyzwyczaił, doskonale widziałam dwie kobiety, ubrane w kimona i nie czekając ani chwili dłużej, wbiłam się w ich obieg chakry, niczym strzykawka i zasysałam lodowatą moc o smaku jagód. Obie zmrużyły oczy, zachwiały się na nogach, tracąc tyle siły.
    - Oh, cóż za denerwujące umiejętności…Prawie jak tamtej idiotki, co ukradła Hakuri demona. – Odparła blondynka tuż przy moim uchu. Obróciłam się gwałtownie, ale już jej nie było. Połączenie się zerwało, sznurek ich słodkiej chakry zawisł w powietrzu, opadając bezwładnie jak niebieska wstążka.
    - Czy Hakuri może się z nią pobawić? – Wrzeszczała niebiesko-włosa dziewczyna, skacząc i klaskając w dłonie.
    - Nie! – Ryknęła ta druga, kopiąc mnie w bok. Jej stopa była bardzo twarda, a gdy upadłam na ziemię, okazało się, że nie było już tam piasku, tylko srebrny lód. – Gdzie jest siedziba Akatsuki? – Zapytała, trzymając stopę na mojej klatce piersiowej.
    - Nie powiem. – Znowu mnie kopnęła z niewyobrażalną siłą, tym razem w drugą stronę, tak, że znalazłam się koło tej całej Hakuri. Błyskawicznie się podniosłam, mylnie sądząc, że niebiesko-włosa jest nastawiona do mnie w pewnym sensie przyjaźnie, gdy właśnie ona przyłożyła mi do gardła chłodne ostrze katany.
    - A teraz? – Zapytała blondynka, stojąc naprzeciwko mnie.
    - Nie. – Wysyczałam przez zęby, wbijając kunai w bok Hakuri.
________
*Shitsurei shimashita – Przepraszam, przykro mi.
Wiem, długo nic nie było. Ale było czyszczenie komputera, rozdział nie został nigdzie zapisany, więc od teraz stosuję już wszystkie sposoby przeciw straceniu rozdziału. Blog, karta pamięci, telefon XD.
Swoją drogą, dobrze, że się usunął. Był taki głupkowaty. Zdecydowanie bardziej podoba mi się ten :3
Wiem, jest dużo powtórzeń słowa ‘chakra’, gomene…
Pozdrawiam
wasza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz