1 października 2009

I. Moje oczy krwawią.

Pein

            Siedziałem za biurkiem, w dłoniach trzymałem kubek z gorącą, czerwoną herbatą czytając najnowszy egzemplarz gazety. Moje myśli zaprzątała pewna osoba, która została opisana w nekrologu, na ostatniej stronie. Shichi Shukketsu umarła już po raz czwarty w ciągu trzech lat. Zupełnie straciłem już zaufanie do zakłamanych artykułów w tejże prasie. Shukketsu uciekła, nie zostawiając po sobie żadnego śladu, nawet głupiego listu. Dałem jej wszystko, dach nad głową, mogła się kształcić, a ja chciałem tak niewiele...Chciałem tylko jej wspaniałej mocy, która była wręcz niezastąpiona w Akatsuki.
           Za każdym razem, gdy dowiadywałem się, że umarła, wpadałem w furię. Jej kekken genkai, przepadło już na zawsze, nawet nie mógłbym jej wskrzesić i namówić do powrotu. Próbowałem łączyć się z nią telepatycznie - wszystko na nic. Wyłączała swój umysł, ginęła wśród tysięcy ludzi, nie dopuszczając do siebie żadnej wiadomości...Nie pamiętam zbyt wiele z momentów mojego szaleństwa. Nie wiedząc czemu, zawsze pojawiał się na miejscu on i Uchiha. Jeden trzymał moje ręce, a drugi wyjmował przedmioty z kurczowo zaciśniętych palców. Sadzali w krześle, a Itachi obiecał, że ją odnajdzie za wszelką cenę. Wtedy on odchodził, zostawiając mnie, z Uchihą sam na sam.
            Upiłem łyk herbaty, odkładając kubek na półkę za moimi plecami. Szybkim ruchem zrzuciłem wszystko z biurka, zgrzytając przy tym zębami. Nie miałem pewności, że umarła, ale gdyby? Tak wspaniała moc, przepadłaby na zawsze. Przewróciłem biurko, wrzeszcząc i wyzywając tą nieszczęsną dziewczynę od najgorszych. Straciłem nad sobą panowanie. Niszczyłem wszystko, drąc się na całe gardło. Kopałem, wywracałem, psułem...Byłem jak tornado. Wtedy zjawił się Uchiha, zwracając się do mnie łagodnym tonem i prosząc abym przestał. Powoli obszedł mnie, złapał jedną ręką za nadgarstki a drugą postawił moje krzesło, każąc mi w nim usiąść. Nadal miałem ochotę coś zniszczyć, ale postać Itachiego działała na mnie kojąco. Przymknąłem powieki, złożyłem ręce na torsie i głośno westchnąłem.
            - Podaj mi kubek. - Powiedziałem, a właściwie warknąłem w jego stronę. O dziwo pojawił się sam, bez niego. Dlaczego? Nie wiem. Chłopak wsunął mi naczynie do dłoni. Nie zdążyłem go nawet dobrze chwycić, gdy zaczęło pękać. Spojrzałem na niego rozeźlony, rzucając kubkiem o ścianę. - Uchiha, mamy pecha. Albo umarła, albo stanie się coś jeszcze gorszego. - Wyjęczałem podnosząc się z krzesła i ruszając do pokoju. Muszę odpocząć, koniecznie muszę odpocząć.



Shichi

            Przed oczami miałam już kamienne drzwi, gdzie po przekroczeniu progu, nie będzie już odwrotu. Będę w Akatsuki, co wiąże się ze spotkaniem kilku osób, których wcale nie mam zamiaru widzieć. Dotknęłam ostrożnie wrót, jakby miały zaraz rozsypać się przede mną w drobny pył, a cała organizacja, łącznie z członkami podzieliliby ich los.

            Postanowiłam je otworzyć, pomimo okropnej wizji. Zerwałam pieczęć, przyłożyłam dłoń do drzwi, wypowiadając dobrze znaną mi formułkę. Teraz powinna wysunąć się klamka, która...Nie wysunęła się?! O Boże. Będę stać na deszczu jak idiotka, ubrana w czarny płaszcz z kapturem i walić we wrota Akatsuki?! Na pewno zaraz z ziemi wyłoni się mój klon, którego będę musiała pokonać. Oni zawsze byli zapobiegliwi... Na szczęście nic takiego się nie zdarzyło.

Nagle drzwi uchyliły się, czyjaś prawa dłoń chwyciła mnie szybko za kołnierz, wciągając do środka... Spojrzałam na rękę, a dokładniej na pierścień, obawiając się, że trafię na Deidarę. Z impetem uderzyłam o ścianę plecami, nadgarstki przygwożdżone z obu stron głowy a ja wpatrywałam się jak głupia w tors mojego 'wybawiciela', który szybkim ruchem zsunął mi z głowy kaptur.

            - Uchiha...Któż szybciej mógłby zorientować się, że ktoś stoi pod drzwiami. Widziałam też twoje okropne ptaszyska obserwujące mnie już od godziny. Mogłam się spodziewać, iż ujrzę właśnie cie... – Nie dane było mi dokończyć, bo zostałam spoliczkowana przez Itachiego. Dalej uparcie patrzałam na niego szyję, nie podnosząc wzroku, aby nie zostać wciągniętą w jego szatańskie jutsu. Twarz niemiłosiernie piekła, jakby ktoś wsadził mi głowę do gorącego pieca. Nie spodziewałam się, że jest zdolny do czegoś takiego...

            - Jak śmiesz tu wracać? - Spytał spokojnie, podnosząc mi podbródek i nakazując tym samym do spojrzenia sobie w oczy. Zerknęłam na jego usta, jakby miały mi pomóc określić czy ma uruchomiony Sharingan. - Zadałem pytanie.

            - Mam prezent dla Lidera, puścisz mnie? - Odpowiedziałam mu, wyraźnie zbijając go z tropu. Po jego policzkach płynęła krew. Teraz byłam pewna, że chce mnie złapać w genjutsu. Co mam robić? Zablokować mu przepływ chakry, czy czekać na odpowiedź? Kilka kropel skapnęło na brudną podłogę. - Uchiha, przystopuj trochę. Nie będę się przed tobą tłumaczyć, nie jestem tu dlatego. Chcę wrócić i naprawić to, co zaprzepaściłam.

            - Nie ignoruj mnie tylko dlatego, że moje oczy krwawią. - Wysyczał - Brakowało mi ciebie. Nawet błagałem Deidarę, aby oddał mi list. - Nagle zmienił ton, na bardziej mrukliwy i pociągający. Przestraszyłam się nie na żarty. Uchiha i wyznania miłosne? Dobre sobie!

            - Co ty pleciesz? - Spojrzałam w jego oczy...Blefował, a ja złapałam się na to. Wpadłam w jego ulubioną technikę, która miała mi wyprać mózg i zrobić ze mnie warzywo...

            Dziwna ciemność w innym wymiarze, przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Ten mrok był niemalże taki, jak zamknięcie oczu i przykrycie ich szczelnie dłońmi, lecz wtedy nie odczuwa się dyskomfortu, że zaraz ktoś lub coś cię zabije. Z nikąd wyłonił się Itachi, trzymając katanę. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, tylko oczy, wiecznie czujne na każdy ruch, przepełnione smutkiem.

            - Przyprowadziłem ci kogoś. - Odrzekł, a z mroku wyłoniło się kilka postaci. Deidara, Pein, Kisame, Hidan i Ryuuki. Wszyscy mieli zasłonięte oczy czarnym materiałem i ubrani w samą bieliznę. - Hidan. - Mężczyzna zrobił krok w przód. Uchiha rozciął mu bandankę. Fioletowe oczy nagle rozwarły się szerzej, a gdy zobaczył, że brunet zmierza w jego stronę z bronią, zaczął nerwowo wypowiadać moje imię. Za mną, jakby macki, głaskały moje plecy, zawodząc przy tym, że nic mu nie będzie, gdy nagle jashinista został pozbawiony głowy w niezwykle brutalny sposób. Krew trysnęła z rozciętej szyi, tuż pod moje stopy, a głosy zaczęły wyć i śmiać się na przemian. Doskonale wiedziałam, że Itachi tylko czeka na moment aż sama zacznę błagać go o wybaczenie. Syknęłam tylko, gdy wypowiedział imię Kisame. Nie pokażę mu, że jestem słabsza! Przecież ciężko pracowałam przez te trzy lata. Hoshigaki wystąpił przed rząd, Uchiha rozciął mu przepaskę, a gdy rekin mnie ujrzał, wrzasnął dziko moje imię. W tym samym momencie katana przebiła jego serce. Ponownie krew trysnęła, tym razem ochlapując moją twarz. Gdy próbowałam się wyrwać, macki bardziej zaciskały się na moich kończynach, wciągając mnie do otchłani ciemności. - Pein. - Szepnął, a Lider nie ruszył się z miejsca. Czarnowłosy podszedł do niego wolnym krokiem, wycierając zakrwawioną katanę o płaszcz. Stanął przy nim, zerwał mu z oczu materiał i przeciął tętnicę szyjną. Rudy wysyczał moje imię, próbując zatamować obficie krwawiącą ranę. Niedługo potem padł martwy na czarną podłogę. Popatrzałam na Deidarę i Ryuukiego, którzy stali spokojnie, nie spodziewając się, co ich zaraz czeka. - Deidara. - Powiedział Uchiha, patrząc się na mnie z ukosa i uśmiechając się wrednie pod nosem.

            - Stop. - Odparłam roztrzęsionym głosem, próbując wyrwać się z macek.

            - Czyżbyś miała dość? - Spytał, przystając. Pokiwałam głową przytakując. Uścisk na kończynach rozluźnił się, Ryuuki i Deidara zniknęli w ciemnościach, Itachi rozpłynął się w powietrzu, tak samo jak wyimaginowany świat mroku.

            - Dziękuję. - Rzekłam pokornie, kłaniając się przed nim. Dotknęłam jego ramienia i ostatkiem sił, zablokowałam mu przepływ chakry, przez co nie mógł wykonać żadnego jutsu.

            - Szkoda, że wcześniej nie byłaś taka zapobiegliwa. - Syknął wrednie, uderzając mnie w brzuch i przerzucając przez ramię, poszedł ze mną do gabinetu Lidera.



Pein

            - Liderze, proszę się obudzić. - Łagodny głos Uchihy tuż przy moim uchu. Czyżbym nadal śnił? - Nagła sytuacja. Przepraszam, że pana budzę. - Otworzyłem powieki, zerkając na chłopaka. Nachylał się nade mną z nietęgą miną. Coś poważnego musiało się stać. Jego kosmyki włosów łaskotały mój policzek. Jest stanowczo za blisko! Odepchnąłem go lekko, siadając na brzegu łóżka.

            - Co jest niby takie ważne? - Spytałem, przecierając zaspane oczy.

            - Wróciła. - Odparł krótko, zawierając w tym jednym słowie wszystkie informacje. Dlaczego teraz, po przeszło trzech latach, a nie po roku, gdy jeszcze przyjąłbym ją z rozwartymi ramionami? Nacisnąłem klamkę i wolnym krokiem wszedłem do gabinetu. Siedziała na krześle, spokojnie, uśmiechając się do mnie szeroko. Wkurwiła mnie jeszcze bardziej, niż tym, że umarła cztery razy. W pomieszczeniu panował porządek, pewnie Itachi podczas mojego snu wszystko uprzątnął.

            - Shichi Sukketsu, wredna małpa, która zostawiła swoich kamratów, nawet się nie żegnając.

            - Wypraszam sobie! List zostawiłam w pokoju! - Odkrzyknęła, robiąc naburmuszoną minę.

            - Nie podnoś na mnie głosu! - Ryknąłem na nią, spłoszyła się, mrucząc coś pod nosem. - Czego tu szukasz? – Oparłem się na dłoni, patrząc na nią przenikliwie.

            - Wróciłam. Szukałam większej siły, demonów - Zrobiła tu wymowną pauzę, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek. Chciała wzbudzić we mnie tym ciekawość i udało jej się. - Znalazłam to wszystko i dostałam jeszcze kilka prezentów od życia. Było...Wspaniale! Ale jak pisałam w liście, kiedyś wrócę. Udało mi się dotrzymać też obietnicy, że nie wrócę z pustymi rękoma. - Uśmiechnęła się tajemniczo, spoglądając to na mnie, to na stojącego w drzwiach Uchihę. Była niesamowicie tajemnicza i cholernie pociągająca, ale takim zachowaniem jeszcze bardziej mnie wkurwiała.

            - I co? Myślisz, że po prostu tak cię przyjmę jakby nic się nie stało, tak? - Pokiwała głową twierdząco. Miałem taką nieodpartą chęć jej walnąć, ale jeśli Itachi ją 'znalazł' pewnie sprał ją i złapał w genjutsu, a ona tylko się wyleczyła. - Nie ma tak dobrze. - Uśmiechnąłem się wrednie do niej, pewnie pomyślała sobie, że chcę zapłatę w naturze. - Zrobimy głosowanie. Jestem pewien, że znajdą się przeciwnicy twojego powrotu, lecz z twoją mocą, nadal jesteś bardzo przydatna.

            - Wiem to. Dlatego wróciłam. Nie myśl sobie Liderze, że mam taki kaprys, bo znudził mi się Ryuuki i chcę wrócić do Deidary! Nawet nie wyobrażasz sobie, jak namęczyłam się żeby złapać tego pierdolonego Hoko i Ishonade! - Wykrzyknęła wszystko tak szybko, że ledwo ją zrozumiałem, ale na pewno nie przesłyszałem się, gdy stwierdziła, że ma jakiegoś alfonsa na boku. Jeny! Czuję się jak ojciec...

            - Nie myślałaś, że Deidara będzie zwiedziony? - Wydęła tylko usta i wzruszyła ramionami. - Myślisz, że on też miał kogoś w tym czasie? - Popatrzała się na mnie jak na idiotę i prychnęła. - No dobra, miał kogoś, ale to nie ważne. Itachi, weź ją ze sobą do pokoju, a o dziewiętnastej zbierzemy zebranie. Postaraj się, żeby nikt jej nie widział. - Wstałem i wszedłem do swojego pokoju, padając twarzą w poduszki. Życie jest takie ciężkie.

__________

Jak widać, kontynuuję starą historię ;3 Mam nadzieję, ze podoba wam się ten pomysł.

Przepraszam za błędy i pozdrawiam serdecznie

wasza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz