28 sierpnia 2009

XIII. Nie wierzę...

Chihiro
    Uczyłam się cały czas, bez wytchnienia. Cztery klony wchłaniały wiedzę za mnie, a ja tworzyłam tysiące antidotum, które miały uratować mnie przed niechybną śmiercią od trucizn Sasoriego, a jego ostrza zapewne były nimi nasączone. Nie mogłam się przed nim skompromitować, przecież sam Lider powiedział, że jestem równie dobra jak on w medycznych jutsu, a mam być jeszcze lepsza. Wybłagałam również u Uchihy dodatkowy trening, zgodził się z ociąganiem, choć ja jednak myślę, że w głębi duszy tylko czekał aż go o to poproszę, bo w organizacji były zupełne nudy. Gdy walczyliśmy, trzy klony pochłaniały błyskawicznie zawartość ksiąg, jeden tworzył antidotum. Oznaczało to również, że podczas treningów, bardziej się przemęczałam. Raz zablokowałam Itachiemu przepływ chakry, za co mnie okropnie zbeształ, choć na sam koniec pochwalił za pomysłowość i że między innymi tak można walczyć z przeciwnikiem którego mocną stroną jest genjutsu. Gdy zobaczył, że prawie mdleję, przerwał trening i poszedł bez słowa do organizacji, zostawiając mnie samą sobie. Możliwe, że domyślał się co knułam przeciwko nic nie świadomemu Sasoriemu. Toaletka, przy której miałam się malować, zajęła honorowe miejsce w pokoju, czyniąc z siebie doskonały blat na którym leżały wszystkie zioła z których miałam stworzyć antidotum niwelujące wszystkie trucizny, lecz zaledwie na kilkanaście minut. Stwierdziłam, że w zupełności wystarczyło mi to na pokonanie Sasoriego. Któregoś dnia zapukałam do jego pokoju, pytając czy nie zechciałby ze mną walczyć. Spytał, dlaczego tak mi na tym zależy. Gdy powiedziałam mu, że uważam go za godnego przeciwnika, wyśmiał mnie. Po chwili jednak opanował się. ‘Będę walczył na poważnie, bez Hiruko’. ‘Dobrze, zaprośmy też Lidera.’ Stwierdził, że byłoby dobrze, gdyby Uchiha też popatrzył, jak marną ma wychowankę. Tak oto teraz idę przez organizację, uzbrojona i pewna siebie. Wiem, że kamienne wrota przede mną oddzielają mnie od mojego przeciwnika, lecz tylko na pewien moment. Za chwilę i tak staniemy oko w oko.
Sasori
    W ręku trzymała katanę, na plecach miała przewieszone wakizashi. Kabura pełna broni, która pobrzdękiwała przy każdym kroku. Włosy miała związane w ciasny węzeł nad karkiem, wzrok czujny, jakby bała się, że za chwilę ją zaatakuję. Widząc Lidera, przystanęła na chwilę.
    - Dziękuję, że zechciałeś przyjść. – Rzekła, kłaniając się nisko. Itachiemu skinęła głową, uśmiechając się.
    - Shukketsu, nie graj roli tylko walcz. Przypominam, że nie jest to walka na śmierć i życie. Ja kończę pojedynek. – Dziewczyna kiwnęła głową. Przecięła kilkakrotnie powietrze kataną, odeszła od Uchihy i przymknęła na chwile oczy.
    - Możemy zaczynać. – Powiedziała, a ja nie kazałem sobie tego dwa razy powtarzać. Trzeci Kazekage popędził w jej stronę. Zgrabnie ominęła jego ostrza, wskakując na drzewo. Wypuściłem zatrute senbon. Stała niewzruszona, uśmiechając się i nawet nie poruszyła się. Igły przeszły jej ciało na wylot. Chmurę jasnego dymu który po niej pozostał, rozproszył wiatr. Obróciłem się, a ona stała kilkanaście metrów przede mną, wywijając kataną jak idiotka. Setki rąk ruszyły w jej stronę z łoskotem. Teraz unikanie ciosów stało się znacznie trudniejsze. Wyciągnęła wakizashi i obie bronie zaświeciły zielonym światłem, jakby przelała na nie część swojej chakry. Nagle jakby hałas został złagodzony, a po chwili zupełnie zniknął. Długie, drewniane ramiona zostały przecięte.
    - Nie wierzę… – Wszeptałem nieświadom tego co mówię i czy w ogóle mówię to na głos. Któraś z rąk musiała ją zranić, bo niemożliwa jest ucieczka przed ponad setką uzbrojonych dłoni. Gdy tuman kurzu opadł, mogłem dostrzec chwiejącą się na nogach postać. Uśmiechała się niemrawo, wzrok opuściła na buty, wakizashi leżało kilkanaście metrów dalej, z ramienia sączyła się krew. Szybkim ruchem przyłożyła do niego dłoń, lecząc się tym samym. Jeśli marionetki nie dają rady, muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Dosłownie. Trucizna musiała zacząć już działać, bo nogi odmawiały jej posłuszeństwa, teraz będzie jak z górki. Padła na ziemię i zamieniła się w dym, co oznaczało, że stoi za mną. Obróciłem się gwałtownie, zamieniając swą rękę na katanę, nasączoną trucizną. Obroniła się, strojąc prosto na nogach, jakby w ogóle nie miała styczności z toksycznym płynem, który dostał się do jej krwioobiegu. Odpierała moje ataki płynnie, niemalże tak jakby tańczyła. Walka kataną z nią, była przyjemnością. Obronę miała nienaganną, a jej kontrataki były perfekcyjne, bardzo złożone, w pewnej chwili nawet nie wiedziałem co zrobić. Niemalże jak szachy, tylko, że my byliśmy tam pionkami. Znalazłem w końcu jej słaby punkt, szybciej niż ona mój. Zacznijmy od tego, że ja nie mam słabych punktów. Gdy uderzała z góry, nie broniła drugą ręką brzucha. Postanowiłem ją sprowokować do tej kombinacji. Gdy tylko się odsłoniła, kopnąłem ją w brzuch. Odleciała kilka metrów ode mnie. Rzuciłem w nią jednym senbon z trucizną, który wbił się w nogę. Poczęła się szybko leczyć, wyrwała igłę z nogi i uśmiechnęła się do mnie.
    - Stop! – Ryknął Lider. Popatrzałem w jego stronę, a Uchiha patrzał w jakiś punkt utkwiony za moją głową.
    - Dlaczego? Tak dobrze mi zaczęło iść… – Wyjęczał głos za mną. Jeszcze chwilę temu klęczała kilka metrów przede mną…Trzymała katanę wysoko nad głową, jakby była już przygotowana do ataku. Machnęła nią kilkakrotnie, włożyła do pochwy i wolnym krokiem podeszła do mnie. – To był na prawdę dobry pojedynek Sasori-sempai. – Ukłoniła się nisko przede mną. Po chwili wyciągnęła z kabury strzykawkę z granatowym płynem. – Antidotum. – Pomachała mi nią przed oczami i roześmiała się głośno, wbijając ją w udo tym samym neutralizując działanie mojej trucizny.
    - Remis. – Rzekł znudzony Lider.
    - Więc jak teraz pokazałam na co mnie stać mogę chodzić na misje? – Spytała dziewczyna poważnym tonem, patrząc wyczekująco, to na Lidera, to na Uchihę.
    - Nie. Itachi chodzi od teraz na misje z Yoshiko.
    - To co ja będę robić? A partnerem Yoshiko jest Tobi!
    - W dalszym ciągu się uczyć. Stwierdziłem, że Itachi trochę ją ‘utemperuje’.- Wykorzystała mnie tylko po to aby udowodnić, że może chodzić na misje?! Wariatka.
Chihiro
    Śpieszyłam się, jak tylko mogłam. Antidotum powoli przestawało spełniać swoją rolę, za to trucizna jakby działała ze zdwojoną siłą. Lider zabrał Itachiego do gabinetu, Sasori został na dworzu. Chwiejnym krokiem ruszyłam przed siebie. Nerwy zostały naruszone, przez co słabiej widziałam. Oparłam się plecami o ścianę, głośno oddychając. Zbierało mi się na wymioty, potęgowały się zawroty głowy. Tak na prawdę nie miałam już chakry, walczyłam po prostu resztkami sił. Gdyby nie Lider, Sasori wygrałby z łatwością. Ostatni atak, który szykowałam z powietrza, mógł się nie powieść, lecz wszystko postawiłam na jedną kartę. Teraz wcale nie dziwi mnie decyzja Lidera. Dlaczegóż miałabym chodzić na misje, skoro z trudem poradziłam sobie z jego podwładnym…Jaka ja jestem słaba…Żałosne. Ni stąd, ni zowąd usłyszałam ciche kroki. Ledwo uniosłam głowę, oczy zaszła jakby mgła. Czyżbym umierała? Nie, to nie możliwe. Czerwona czupryna mignęła mi przed nosem.
    - Sasori… – Wyjęczałam z trudem. Wszystko w środku nagle zaczęło niemiłosiernie boleć, nawet płytkie oddechy sprawiały, że zapragnęłam umrzeć. Być może nie czułabym już niczego. Ukucnął obok mnie i chwilę taksował mnie wzrokiem.
    - Powinienem cię tu zostawić, ale Lider by mnie zatłukł. – Powiedział prychając pod nosem. Nie widziałam co dokładnie robi. Czułam się coraz gorzej, co jakiś czas mówił tylko żebym nie mdlała. Domyśliłam się, że jeśli jednak straciłabym przytomność, mogłabym jej już nigdy nie odzyskać…Byłam zbyt przywiązana do życia, żeby nagle je opuścić. Tak wiele jeszcze chciałam zrobić, a tak mało czasu zostało. Byłam przecież jeszcze młoda! Shinigami*, nie zabieraj mnie ze sobą do czeluści piekieł…Nagle poczułam przeszywający ból w okolicach ramienia. Sasori wstrzykiwał mi antidotum. Specjalnie wbił mocniej igłę, abym jeszcze bardziej cierpiała. Wstał i odszedł ode mnie normalnym krokiem. Wzrok powoli wracał do normy, odruchy wymiotne całkowicie minęły. Mogłam unieść rękę na wysokość oczu. Za kilkadziesiąt minut będę mogła wstać.
    - Sasori, według mnie, to ty wygrałeś ten pojedynek…- Przystanął, jakby nie dowierzał moim słowom, lecz po chwili ruszył dalej, zupełnie obojętny na moje słowa.
Deidara
    Naciągnąłem kołdrę na głowę, próbując odizolować się od wszystkiego co mnie otaczało i pozostać sam na sam z myślami. Walka Chihiro powinna skończyć się już kilka godzin temu, a nadal nie dostałem żadnej informacji na ten temat. Informacji…Obiecała mi przecież, że przyjdzie i wszystko opowie, począwszy od miny Sasoriego, a zakończywszy na decyzji Lidera. Nie poszedłem tego oglądać, bo był tam Uchiha, a znając jego i mnie, zaraz chcielibyśmy sprawdzić kto jest silniejszy. Przewróciłem sie na prawy bok. Cisza przerywana tylko moim oddechem. Przyzwyczaiłem już się, że moje ciało oplatają jej ręce, że wtula swój ciepły policzek w moje plecy…A teraz zniknęła na kilkanaście godzin, mówiąc, że Sasori w tym momencie jest najważniejszy, a decyzja Lidera, to wrota do kariery. Gdy spytałem jakiej, odpowiedziała prychnięciem. Drzwi skrzypnęły, a po chwili leżała już przy mnie, wtulając się w mój tors i łapczywie wyszukując moich ust.
    - I kto wygrał? – Spytałem, patrząc na nią wyczekująco.
    - On. – Odsunęła się ode mnie, czekając zapewne, aż zacznę jej prawić kazania, jaką to ona popełniła głupotę.
    - A co powiedział Lider?
    - Nic ważnego. – Burknęła.
    - Wiedziałem. – Przytuliła się do mnie, po chwili zasypiając.
________
*Shinigami – Bóg śmierci.
Oto i jest trzynastka. Niekoniecznie pechowa. ;) Według mnie, walka była trochę słabo opisana…No nic, jeden krok i będzie epilog. Mam nadzieję, że zaskoczę was zakończeniem!
Pozdrawiam i życzę miłej końcówki wakacji
wasza

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz