Chihiro
Uczyłam się cały czas, bez wytchnienia. Cztery klony
wchłaniały wiedzę za mnie, a ja tworzyłam tysiące antidotum, które miały
uratować mnie przed niechybną śmiercią od trucizn Sasoriego, a jego
ostrza zapewne były nimi nasączone. Nie mogłam się przed nim
skompromitować, przecież sam Lider powiedział, że jestem równie dobra
jak on w medycznych jutsu, a mam być jeszcze lepsza. Wybłagałam również u
Uchihy dodatkowy trening, zgodził się z ociąganiem, choć ja jednak
myślę, że w głębi duszy tylko czekał aż go o to poproszę, bo w
organizacji były zupełne nudy. Gdy walczyliśmy, trzy klony pochłaniały
błyskawicznie zawartość ksiąg, jeden tworzył antidotum. Oznaczało to
również, że podczas treningów, bardziej się przemęczałam. Raz
zablokowałam Itachiemu przepływ chakry, za co mnie okropnie zbeształ,
choć na sam koniec pochwalił za pomysłowość i że między innymi tak można
walczyć z przeciwnikiem którego mocną stroną jest genjutsu. Gdy
zobaczył, że prawie mdleję, przerwał trening i poszedł bez słowa do
organizacji, zostawiając mnie samą sobie. Możliwe, że domyślał się co
knułam przeciwko nic nie świadomemu Sasoriemu. Toaletka, przy której
miałam się malować, zajęła honorowe miejsce w pokoju, czyniąc z siebie
doskonały blat na którym leżały wszystkie zioła z których miałam
stworzyć antidotum niwelujące wszystkie trucizny, lecz zaledwie na
kilkanaście minut. Stwierdziłam, że w zupełności wystarczyło mi to na
pokonanie Sasoriego. Któregoś dnia zapukałam do jego pokoju, pytając czy
nie zechciałby ze mną walczyć. Spytał, dlaczego tak mi na tym zależy.
Gdy powiedziałam mu, że uważam go za godnego przeciwnika, wyśmiał mnie.
Po chwili jednak opanował się. ‘Będę walczył na poważnie, bez Hiruko’.
‘Dobrze, zaprośmy też Lidera.’ Stwierdził, że byłoby dobrze, gdyby
Uchiha też popatrzył, jak marną ma wychowankę. Tak oto teraz idę przez
organizację, uzbrojona i pewna siebie. Wiem, że kamienne wrota przede
mną oddzielają mnie od mojego przeciwnika, lecz tylko na pewien moment.
Za chwilę i tak staniemy oko w oko.
Sasori
W ręku trzymała katanę, na plecach miała przewieszone
wakizashi. Kabura pełna broni, która pobrzdękiwała przy każdym kroku.
Włosy miała związane w ciasny węzeł nad karkiem, wzrok czujny, jakby
bała się, że za chwilę ją zaatakuję. Widząc Lidera, przystanęła na
chwilę.
- Dziękuję, że zechciałeś przyjść. – Rzekła, kłaniając się nisko. Itachiemu skinęła głową, uśmiechając się.
- Shukketsu, nie graj roli tylko walcz. Przypominam, że nie jest to
walka na śmierć i życie. Ja kończę pojedynek. – Dziewczyna kiwnęła
głową. Przecięła kilkakrotnie powietrze kataną, odeszła od Uchihy i
przymknęła na chwile oczy.
- Możemy zaczynać. – Powiedziała, a
ja nie kazałem sobie tego dwa razy powtarzać. Trzeci Kazekage popędził w
jej stronę. Zgrabnie ominęła jego ostrza, wskakując na drzewo.
Wypuściłem zatrute senbon. Stała niewzruszona, uśmiechając się i nawet
nie poruszyła się. Igły przeszły jej ciało na wylot. Chmurę jasnego dymu
który po niej pozostał, rozproszył wiatr. Obróciłem się, a ona stała
kilkanaście metrów przede mną, wywijając kataną jak idiotka. Setki rąk
ruszyły w jej stronę z łoskotem. Teraz unikanie ciosów stało się
znacznie trudniejsze. Wyciągnęła wakizashi i obie bronie zaświeciły
zielonym światłem, jakby przelała na nie część swojej chakry. Nagle
jakby hałas został złagodzony, a po chwili zupełnie zniknął. Długie,
drewniane ramiona zostały przecięte.
- Nie wierzę… – Wszeptałem
nieświadom tego co mówię i czy w ogóle mówię to na głos. Któraś z rąk
musiała ją zranić, bo niemożliwa jest ucieczka przed ponad setką
uzbrojonych dłoni. Gdy tuman kurzu opadł, mogłem dostrzec chwiejącą się
na nogach postać. Uśmiechała się niemrawo, wzrok opuściła na buty,
wakizashi leżało kilkanaście metrów dalej, z ramienia sączyła się krew.
Szybkim ruchem przyłożyła do niego dłoń, lecząc się tym samym. Jeśli
marionetki nie dają rady, muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Dosłownie.
Trucizna musiała zacząć już działać, bo nogi odmawiały jej
posłuszeństwa, teraz będzie jak z górki. Padła na ziemię i zamieniła się
w dym, co oznaczało, że stoi za mną. Obróciłem się gwałtownie,
zamieniając swą rękę na katanę, nasączoną trucizną. Obroniła się,
strojąc prosto na nogach, jakby w ogóle nie miała styczności z
toksycznym płynem, który dostał się do jej krwioobiegu. Odpierała moje
ataki płynnie, niemalże tak jakby tańczyła. Walka kataną z nią, była
przyjemnością. Obronę miała nienaganną, a jej kontrataki były
perfekcyjne, bardzo złożone, w pewnej chwili nawet nie wiedziałem co
zrobić. Niemalże jak szachy, tylko, że my byliśmy tam pionkami.
Znalazłem w końcu jej słaby punkt, szybciej niż ona mój. Zacznijmy od
tego, że ja nie mam słabych
punktów. Gdy uderzała z góry, nie broniła drugą ręką brzucha.
Postanowiłem ją sprowokować do tej kombinacji. Gdy tylko się odsłoniła,
kopnąłem ją w brzuch. Odleciała kilka metrów ode mnie. Rzuciłem w nią
jednym senbon z trucizną, który wbił się w nogę. Poczęła się szybko
leczyć, wyrwała igłę z nogi i uśmiechnęła się do mnie.
- Stop! – Ryknął Lider. Popatrzałem w jego stronę, a Uchiha patrzał w jakiś punkt utkwiony za moją głową.
- Dlaczego? Tak dobrze mi zaczęło iść… – Wyjęczał głos za mną. Jeszcze
chwilę temu klęczała kilka metrów przede mną…Trzymała katanę wysoko nad
głową, jakby była już przygotowana do ataku. Machnęła nią kilkakrotnie,
włożyła do pochwy i wolnym krokiem podeszła do mnie. – To był na prawdę
dobry pojedynek Sasori-sempai. – Ukłoniła się nisko przede mną. Po
chwili wyciągnęła z kabury strzykawkę z granatowym płynem. – Antidotum. –
Pomachała mi nią przed oczami i roześmiała się głośno, wbijając ją w
udo tym samym neutralizując działanie mojej trucizny.
- Remis. – Rzekł znudzony Lider.
- Więc jak teraz pokazałam na co mnie stać mogę chodzić na misje? –
Spytała dziewczyna poważnym tonem, patrząc wyczekująco, to na Lidera, to
na Uchihę.
- Nie. Itachi chodzi od teraz na misje z Yoshiko.
- To co ja będę robić? A partnerem Yoshiko jest Tobi!
- W dalszym ciągu się uczyć. Stwierdziłem, że Itachi trochę ją
‘utemperuje’.- Wykorzystała mnie tylko po to aby udowodnić, że może
chodzić na misje?! Wariatka.
Chihiro
Śpieszyłam się, jak tylko mogłam. Antidotum powoli
przestawało spełniać swoją rolę, za to trucizna jakby działała ze
zdwojoną siłą. Lider zabrał Itachiego do gabinetu, Sasori został na
dworzu. Chwiejnym krokiem ruszyłam przed siebie. Nerwy zostały
naruszone, przez co słabiej widziałam. Oparłam się plecami o ścianę,
głośno oddychając. Zbierało mi się na wymioty, potęgowały się zawroty
głowy. Tak na prawdę nie miałam już chakry, walczyłam po prostu
resztkami sił. Gdyby nie Lider, Sasori wygrałby z łatwością. Ostatni
atak, który szykowałam z powietrza, mógł się nie powieść, lecz wszystko
postawiłam na jedną kartę. Teraz wcale nie dziwi mnie decyzja Lidera.
Dlaczegóż miałabym chodzić na misje, skoro z trudem poradziłam sobie z
jego podwładnym…Jaka ja jestem słaba…Żałosne. Ni stąd, ni zowąd
usłyszałam ciche kroki. Ledwo uniosłam głowę, oczy zaszła jakby mgła.
Czyżbym umierała? Nie, to nie możliwe. Czerwona czupryna mignęła mi
przed nosem.
- Sasori… – Wyjęczałam z trudem. Wszystko w środku
nagle zaczęło niemiłosiernie boleć, nawet płytkie oddechy sprawiały, że
zapragnęłam umrzeć. Być może nie czułabym już niczego. Ukucnął obok mnie
i chwilę taksował mnie wzrokiem.
- Powinienem cię tu zostawić,
ale Lider by mnie zatłukł. – Powiedział prychając pod nosem. Nie
widziałam co dokładnie robi. Czułam się coraz gorzej, co jakiś czas
mówił tylko żebym nie mdlała. Domyśliłam się, że jeśli jednak
straciłabym przytomność, mogłabym jej już nigdy nie odzyskać…Byłam zbyt
przywiązana do życia, żeby nagle je opuścić. Tak wiele jeszcze chciałam
zrobić, a tak mało czasu zostało. Byłam przecież jeszcze młoda!
Shinigami*, nie zabieraj mnie ze sobą do czeluści piekieł…Nagle poczułam
przeszywający ból w okolicach ramienia. Sasori wstrzykiwał mi
antidotum. Specjalnie wbił mocniej igłę, abym jeszcze bardziej
cierpiała. Wstał i odszedł ode mnie normalnym krokiem. Wzrok powoli
wracał do normy, odruchy wymiotne całkowicie minęły. Mogłam unieść rękę
na wysokość oczu. Za kilkadziesiąt minut będę mogła wstać.
-
Sasori, według mnie, to ty wygrałeś ten pojedynek…- Przystanął, jakby
nie dowierzał moim słowom, lecz po chwili ruszył dalej, zupełnie
obojętny na moje słowa.
Deidara
Naciągnąłem kołdrę na głowę, próbując odizolować się
od wszystkiego co mnie otaczało i pozostać sam na sam z myślami. Walka
Chihiro powinna skończyć się już kilka godzin temu, a nadal nie dostałem
żadnej informacji na ten temat. Informacji…Obiecała mi przecież, że
przyjdzie i wszystko opowie, począwszy od miny Sasoriego, a zakończywszy
na decyzji Lidera. Nie poszedłem tego oglądać, bo był tam Uchiha, a
znając jego i mnie, zaraz chcielibyśmy sprawdzić kto jest silniejszy.
Przewróciłem sie na prawy bok. Cisza przerywana tylko moim oddechem.
Przyzwyczaiłem już się, że moje ciało oplatają jej ręce, że wtula swój
ciepły policzek w moje plecy…A teraz zniknęła na kilkanaście godzin,
mówiąc, że Sasori w tym momencie jest najważniejszy, a decyzja Lidera,
to wrota do kariery. Gdy spytałem jakiej, odpowiedziała prychnięciem.
Drzwi skrzypnęły, a po chwili leżała już przy mnie, wtulając się w mój
tors i łapczywie wyszukując moich ust.
- I kto wygrał? – Spytałem, patrząc na nią wyczekująco.
- On. – Odsunęła się ode mnie, czekając zapewne, aż zacznę jej prawić kazania, jaką to ona popełniła głupotę.
- A co powiedział Lider?
- Nic ważnego. – Burknęła.
- Wiedziałem. – Przytuliła się do mnie, po chwili zasypiając.
________
*Shinigami – Bóg śmierci.
Oto i jest trzynastka. Niekoniecznie pechowa. Według mnie, walka była trochę słabo opisana…No nic, jeden krok i będzie epilog. Mam nadzieję, że zaskoczę was zakończeniem!
Pozdrawiam i życzę miłej końcówki wakacji
wasza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz