9 maja 2015

XXXV. Yuji, jak się tu dostałeś?

Shichi
    Założyłam na twarz maskę, chociaż wydało mi się to bezcelowe, przecież oddział ANBU Itachiego i tak kiedyś mnie widział. Uchiha uparcie twierdził, że jest to niezbędny zabieg, jeśli chcę uczestniczyć w ich spotkaniu. Nie sprzeciwiałam się, całkowicie straciłam zapał do wchodzenia w jakąkolwiek interakcję z Itachim przez naszą poprzednią rozmowę.
    Wyczułam chakrę ANBU, skinęłam tylko ręką na Itachiego i wyszliśmy im na przeciw. Po sekundzie wyprzedził mnie, przeczesując włosy. Stanął przede mną, zasłaniając mnie swoimi szerokimi plecami, szepcąc:
    - Nie wychylaj się niepotrzebnie, Shichi.
    - Nawet nie mam zamiaru. - Oparłam się plecami o jego plecy, czując jak Itachi się cicho śmieje. Z kolei mi absolutnie nie było do śmiechu. Czułam, że się zbłaźniłam, że pokazałam więcej niż chciałam pokazać po sobie, ale najbardziej czegoś się bałam. To był tak bardzo duży strach, że serce waliło mi w piersi jak szalone, mimo tego, że doskonale zdawałam sobie sprawę z irracjonalności lęku. Itachi miał mnie już w garści, moją reakcją pokazałam mu WSZYSTKO, a on dalej był dla mnie pod tym względem tylko zagadką, której nie byłam w stanie rozwiązać. Nawet w myślach bałam się przed sobą przyznać co czuję względem niego...
    Zamyśliłam się na tyle, że nie słyszałam początku rozmowy Uchihy z ANBU. Mówił szybko i półszeptem, ale nie był spięty. Imponował mi, mimo, że miał tylko 23 lata, a był bardziej dostojny niż mój ojciec, który był Kage Yuuki-gakure. Itachi miał w sobie coś takiego, co od razu wzbudzało respekt do jego osoby i było to widać na każdym kroku. W dodatku ja przy nim czułam się jak niedojrzała gówniara, chociaż on traktował mnie na równi ze sobą. Całe szczęście, że miałam maskę i stałam tyłem do wszystkich, bo moja twarz zalała się obfitym rumieńcem.
    - Jeśli chodzi o listy gończe, to nie jesteśmy w stanie nic z tym zrobić, przykro mi - odparł kapitan oddziału przemiłym głosem, z wyczuwalną nutką drwiny. Mogłabym przysiąc, że ten oddział był nastawiony do nas bardzo wrogo, mimo tego, że cała misja Itachiego była popierana przez starszyznę.
    - Rozumiem - odezwał się Uchiha i tylko dlatego, że znałam go już trochę, dosłyszałam w jego głosie coś na wzór zdenerwowania, albo raczej rozdrażnienia.
    - Chyba, że starszyzna ma jakoś wpłynąć na Hokage - wystrzelił nagle z odpowiedzią kapitan, a Itachi poruszył się gwałtownie, aż wyjrzałam zza jego pleców.
    - Słuchaj mnie, Sai... - Mimo wyraźnego zakazu obowiązującego w kręgach ANBU, Itachi zwrócił się do mężczyzny po imieniu, a ten aż wzdrygnął się na jego dźwięk.
    - Wiesz, że nie możesz... - syknął Sai, ale Itachi wszedł mu w słowo:
    - Mogę, Sai. Zaczynasz mnie bardzo denerwować, bo pogrywasz sobie ze mną. Jeżeli Tsunade-sama wydała listy gończe - proszę bardzo! Jeżeli mówisz o starszyźnie, a raczej o Danzo, to proszę przekaż mu, aby lepiej zaczął coś robić w kierunku, no nie wiem... obrony Konohy? Ataku na Akatsuki? - W Itachim obudził się jakiś dziwnie waleczny demon, podchodził coraz bliżej Saia z rozwartymi rękami, jakby chciał go objąć. Ruszyłam do niego, chwytając za bark i lekko odciągając, a on obrócił się gwałtownie, przyglądając mi się uważnie.
    - Uspokój się - wyszeptałam, a on jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestał być tak dziwnie agresywny. Zmierzył nienawistnym spojrzeniem mężczyznę i cofnął się o trzy kroki w tył, co nie zmieniało faktu, że stał nieco za blisko.
    - Danzo niech dokładnie przeanalizuje te raporty i lepiej niech zacznie robić cokolwiek, bo dotychczas wykazuje się tylko nieudolnością w swoich czynach. Zaczynam w ogóle wątpić w słuszność jego decyzji - burknął Itachi, obracając się na pięcie. Szedł przed siebie, mimo że to nie był kierunek w którym powinniśmy zmierzać. Stałam chwilę, gapiąc się to na Itachiego, to na oddział ANBU, nie za bardzo wiedząc co mam robić.
    - Yyyy, to chyba wszystko - wydukałam, powoli oddalając się od Saia.
    - Taaak, chyba masz rację. Do zobaczenia! - Oddział rozproszył się w ciemności, a ja musiałam dogonić oburzonego Itachiego. Zdjęłam z twarzy maskę, w której już ledwo mogłam oddychać i mimo ogromnej niechęci, musiałam z nim porozmawiać, albo chociaż wyjaśnić, że idzie w złym kierunku. Nie mogłam go dogonić tylko idąć, musiałam podbiec, bo z nerwów naprawdę gnał przed siebie.
    - Hej, Uchiha, stój! - krzyknęłam za nim, a on nawet nie zwolnił. Katana, którą miał przymocowaną do pasa, odbijała mu się rytmicznie od uda. Wyglądał jak prawdziwy samuraj, od momentu gdy uciekliśmy z Akatsuki, on zawsze chodził ubrany w hakamie, a ja w kimonie. W porównaniu do ubioru innych ninja, my byliśmy wyjęci z innej epoki. Itachi był wyjęty z innej epoki nie tylko przez ubiór, ale i zachowanie. Był najbardziej honorową osobą, którą kiedykolwiek poznałam.
    Zwolnił na tyle, że mogłam go dogonić i zrównać krok. Był wzburzony, ostatnio wytrącenie go z równowagi stało się nadzwyczaj łatwe, ale tłumaczyła go sytuacja. Mnie też powoli wszystkie problemy przygniatały z ogromną siłą, zaczęło do mnie docierać to, że jesteśmy ścigani przez Akatsuki, Konohę, Ryuukiego i większość łowców głów na tym świecie. Zaśmiałam się pod nosem, a Itachi spojrzał na mnie z ukosa.
    - Idziemy w złym kierunku - burknęłam, przywdziewając maskę obojętności, którą naoglądałam się u Uchihy przez pewien czas. Skręciłam w lewo, odbiłam się mocno od ziemi i wskoczyłam na gałąź najbliższego drzewa, nie zerkając nawet czy idzie za mną. Wzięłam głęboki wdech i przeskoczyłam na kolejne drzewo, akceptując w myślach, że czekają mnie dwie godziny zabójczego pędu nim znajdziemy się na miejscu.

    Świtało, a my - brudni i zmęczeni dotarliśmy do mojej kryjówki. Znajdowała się pośród ogromnych bagien, w głąb których raczej nikt się nie zapuszczał. Dom był sporych rozmiarów, pokryty strzechą, która zdążyła już nieco zakwitnąć, ale nic nie wskazywało na to, aby konstrukcja była naruszona w jakikolwiek sposób. Drewniane ściany miały ciemny kolor i wyglądały na nieco zbutwiałe, wysoka trawa i trzciny które tam rosły skutecznie ukrywały budynek. Większość ludzi nawet nie miałaby zamiaru tam wchodzić ze względu na nieco mroczny charakter tego domu.
    Podeszłam do drzwi chaty i złożyłam kilka pieczęci, zdejmując zabezpieczenie, które zostało nałożone przeze mnie jakiś czas temu. Nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś przyda mi się ta kryjówka, zostawiłam ją tylko ze względu na to, że lubiłam spędzać tu czas z Ryuukim.
    - To moje miejsce, ale Ryuuki doskonale zna jego położenie i może tu węszyć. - Rozejrzałam się po przestronnym pomieszczeniu. Było tu duszno, na środku stał pokryty kurzem stół, a wokół niego dwie poduszki. Ogromny futon pozostawiony w nieładzie, pościel była odrzucona na podłogę, a koło niej wywrócona lampa naftowa, która jakimś cudem nie zjarała całego domu. Położyłam ostrożnie mój plecak na ziemi i zabrałam się mimo ogromnego zmęczenia za porządki. Otworzyłam okna na oścież, a Itachi tylko mi się przyglądał, nie odzywając się słowem.
    Spojrzałam na balię stojącą niedaleko stołu. Była na widoku i dopiero teraz zrozumiałam, że nie mam ochoty, albo raczej odwagi myć się na widoku. Gdy byłam tu z Ryuukim, nie przejmowałam się takimi kwestiami jak nagość czy wstyd, w końcu byliśmy parą i nie musieliśmy się przed sobą ukrywać. Zupełnie innym tematem był Itachi... Nie miałam zamiaru paradować przed nim z gołym tyłkiem i myślę, że on myślał o tym samym, gdy przewiercał wzrokiem drewnianą wannę. Nie komentując tej sprawy, podeszłam do kolejnego okna.
    - Rozgoszczę się, pozwolisz? - bardziej stwierdził niż zapytał, zrzucając z barków kimono. Skinęłam głową, patrząc na niego dłuższą chwilę. W samej hakamie podszedł do balii i zaczął ją napełniać wodą. Czyli Uchiha nie miał nic przeciwko ,,łaźni koedukacyjnej''. Widziałam tylko, jak uniosły się w górę kłęby pary. Tuż za budynkiem było gorące źródło, z którego doprowadzono wodę do chaty. Prawie się popłakałam, widząc to! Od tak dawna nie brałam gorącej kąpieli, że aż poczułam jak dopada mnie okrutne zmęczenie.
    Odwróciłam wzrok i zabrałam się za ścieranie kurzy ze stołu i blatów w niewielkim aneksie kuchennym, składającym się z kuchni paleniskowej, małego zlewu i długiego blatu. Warunki były spartańskie, ale czułam się tu bezpiecznie i przytulnie. Pewnie dlatego, że spędzałam tu kiedyś dużo czasu, ale w tym domu panowała po prostu dobra aura. Przypomniało mi się, jak byłam tu z Ryuukim i dobrze się bawiłam, zajmując się domem, przygotowując ohydne posiłki z królików i chwastów, czasami były też jajka i ryby. Próbowaliśmy wyhodować ryż, ale nigdy nam to nie wychodziło... Sprzątałam, opiekowałam się Ryoutaro i uczyłam się wszystkich medycznych mikstur. Zaśmiałam się gorzko na myśl o tym zdrajcy, próbując odgonić te wspomnienia.
    Podeszłam do futonu i ułożyłam go prosto, zgarnęłam kołdrę, przerzuciłam sobie przez ramię i wyszłam z chaty. Nie mogłam patrzeć na Itachiego. Nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy ze wstydu. Ze wściekłości trzepałam szaleńczo kołdrę, tak mocno, że prawię ją porwałam. Stałam na progu i patrzyłam przed siebie, czując jak do oczu napływają mi łzy bezsilności.
    - Ja pierdolę - wyszeptałam, zagryzając wargę. Zaniosłam kołdrę, rzucając ją na futon, a Itachi odprowadził mnie wzrokiem. Musiał zauważyć, że jestem wściekła, ale nie przejmowałam się tym. Wyjęłam z plecaka papierosy, usiadłam na progu i odpaliłam jednego. Zaciągałam się łapczywie, ledwo powstrzymując łzy. Rosnąca gula w gardle nie dawała mi możliwości oddychania. Nie radziłam sobie z uczuciami, dochodziło do mnie to, że jesteśmy w gównianym położeniu i mimo tego, że bardzo bym teraz chciała nie widzieć długo Uchihy, jestem na niego skazana. Chciałam uciec. Robiłam tak zawsze, gdy coś było nie po mojej myśli, albo gdy czułam zagrożenie. Teraz czułam i jedno i drugie. Obiecałam Itachiemu, że mu pomogę, on też mi to obiecał. Mieliśmy wobec siebie zobowiązania, których wcale nie chciałam spełniać, bo były nie po mojej myśli. Doskonale wiedziałam, że nawet wbrew sobie je spełnię, bo przysięgłam to jemu, Itachiemu, a nie komuś innemu. I choć nie chciałam tego przed sobą przyznawać, to na takie poświęcenie mogłam się zgodzić tylko w jednej sytuacji - gdy mi na kimś cholernie zależało.
    Papieros mi zgasł, usłyszałam westchnięcie Uchihy, na pewno siedział już w tej fantastycznej wodzie. Sięgnęłam po kolejną fajkę, wsadziłam do ust, odpaliłam, zaciągnęłam się, strzepnęłam popiół, zaciągnęłam się, wytarłam łzy z policzka, zaciągnęłam się, strzepnęłam popiół, pociągnęłam nosem, zaciągnęłam się, puściłam dwa kółka z dymu, znowu się zaciągnęłam i zgasiłam żar o kamienny próg.
    - Jesteś bardzo cicha - mruknął Uchiha, a ja już wiedziałam, że będzie chciał za wszelką cenę wyciągnąć ze mnie jakieś informacje.
    - Jestem bardzo zmęczona - odburknęłam łamiącym głosem i już wiedziałam, że się zdradziłam. Zaśmiałam się nerwowo przez sekundę i znowu wytarłam twarz z łez rękawem kimona. Jedyną obroną jest atak, już czułam, że stałam się opryskliwa, a nasza dobra relacja zawisła właśnie na włosku. Itachi nie odzywał się już, ale parzył na mnie uważnie, chcąc wymusić na mnie większą wylewność. Spojrzałam na niego z ukosa, a on siedział w tej balii, z rozłożonymi ramionami po obu stronach poręczy z lekko przekrzywioną głową i mokrymi włosami zaczesanymi do tyłu.
    - Powiedz co się dzieje, Shichi - odezwał się bardzo spokojnym głosem, a ja weszłam do domu, mijając go bez słowa. Nie chciałam mu opowiadać o tym, co się dzieje w mojej głowie, w ogóle mu nic nie chciałam mówić. Przypomniały mi się jego słowa, gdy mówił, że nie lubi wzbudzać jakiś głębszych uczuć u ludzi. Teraz zrozumiałam o co mu chodziło, ale nie miałam pojęcia czy mówił to celowo, żeby mnie ostrzec, czy po prostu pieprznął bez zastanowienia.
    Ściskało mnie w piersi, miałam wrażenie, że ktoś wyrwał mi serce. Zgarnęłam swój plecak i zdjęłam kimono, które należało do Ryuukiego, ciskając nim przez pół pomieszczenia. Obróciłam się plecami do Uchihy i zaczęłam odwiązywać materiał, którym miałam ściśnięty biust. Skupiałam się na wszystkim, byle tylko nie zwracać na niego uwagi, byle o nim nie myśleć, żeby nie podsycać bólu, który zaczynał wypełniać całe moje ciało. Jak mogłam dopuścić do tego, żeby myśleć o Itachim w taki sposób?! Wyjęłam czarny t-shirt z plecaka, kładąc go przed sobą. Nigdy nie moglibyśmy być razem, to było od razu skazane na porażkę! Rozmasowałam dłońmi biust, który gniotłam kilkanaście godzin pod ciasno związanym materiałem. Itachi nawet tego nie mógł odwzajemniać! Nie byłam w jego typie, nawet nie patrzył na mnie w taki sposób, chronił mnie, bo musiał, jest dobrze wychowany! Ubrałam czystą bluzkę na brudne ciało i czekałam aż balia się zwolni, żeby dosłownie utopić swoje smutki w gorącej wodzie.
    Siedziałam jeszcze kilka minut bez ruchu, zawieszona gdzieś pomiędzy światem żywych, a moimi myślami, aż nie poczułam gorącej dłoni Itachiego na ramieniu. Odsunęłam się gwałtownie, patrząc na niego, a on z życzliwym wyrazem twarzy zwrócił się do mnie:
    - Nalałem ci gorącej wody. - Był zbyt dobry, zbyt łagodny, zbyt idealny, żeby mógł w ogóle istnieć. Czekałam aż rozpłynie się w powietrzu, ale nic się nie stało. Podniosłam się z podłogi, doszłam jakimś cudem do wielkiej misy, rozebrałam się i weszłam do środka. Zanurzyłam się cała, rozluźniając ciało. Przyjemne, ale myśli natarczywie wracały i gdy tylko wynurzyłam głowę, zobaczyłam stojącego naprzeciw mnie Uchihę z założonymi rękoma na torsie. Wiedziałam, że nie odpuści.
    - Co z tobą? Zawsze, nawet mimo zmęczenia kłapiesz nieustannie, a teraz? Powiedz, proszę... - Patrzył na mnie z wyraźnym przejęciem, twarz miał spiętą, oczy były nieodgadnione. Obrzuciłam go krótkim spojrzeniem, na które skumulowałam całą swoją odwagę, a i tak czułam, że się rumienię.
    - Nienawidzę tej wyższości - wyszeptałam, nie unosząc głowy.
    - Martwię się, Shichi. Traktujesz mnie jak powietrze, nigdy się tak nie zachowywałaś... Coś zrobiłem? Powiedziałem coś nie tak?
    - Tak!!! - wydarłam się, patrząc na niego przez łzy.

Itachi
    Widziałem, że nie chciała ze mną rozmawiać od momentu, gdy poprosiłem ją żeby zapieczętowała Kyuubiego, domyślałem się, że mogłem ją tym urazić, ale nie spodziewałem się aż takiego wybuchu z jej strony.
    - Chodzi o Kyuubiego - powiedziałem, podchodząc bliżej balii w której była zanurzona. Krajało mi się serce, gdy patrzyłem na jej pełną żalu i bólu twarz. Po policzkach już płynęły jej łzy, a ja nie mogłem się zdobyć na to, żeby do niej podejść i chociażby wytrzeć łzy.
    - Jesteś śmieszny z tą swoją wioską. I tak jak im pomożesz, to wpakują cię do więzienia, albo od razu zabiją...
    - Nie wypowiadaj się na tematy o których nie masz pojęcia - odparłem chłodno, krzyżując ręce na piersi. - I przestań się martwić na zapas - mruknąłem, przeczesując włosy.
    - Ty nic nie widzisz, prawda? - zapytała mnie cicho, że prawie tego nie usłyszałam. Rzuciłem jej pytające spojrzenie. Nie miałem kompletnie pojęcia o co może jej chodzić. Widziałem teraz, że nie pochlebia mojego stosunku do Konohy, ale nie po to marnowałem swoje życie w Akatsuki, żeby teraz odpuścić i rzucić to wszystko, bez jakiejkolwiek próby pomocy.
    - To powiedz mi czego nie widzę, Shichi. - Wpieniło ją. Jej oczy zalane łzami, teraz były wystraszone i uciekała spojrzeniem jak najdalej ode mnie. Nawet w takim położeniu wyglądała zjawiskowo. Nie dopuszczałem do siebie takich myśli, ale coś w niej było takiego, że jeśli nagle by zniknęła, to nie mógłbym sobie z tym poradzić. Widziałem jak się męczy i krępuje, więc poszedłem po popielniczkę i papierosy. To zawsze w jakiś sposób ją rozluźniało.
    Podszedłem do niej od tyłu, miała całe mokre ręce, więc wsunąłem jej jednego papierosa do ust. Współpracowała, mruknęła tylko, gdy przyłożyłem zapalniczkę do papierosa, na znak że tytoń się zapalił. Oparłem się łokciami o balię i trzymałem w jednej ręce papierosa, podając go co jakiś czas Shichi do ust, a w drugiej miałem popielniczkę.
    - Dziękuję Itachi - szepnęła, wycierając przegubem ręki załzawione oczy. Nie podjęła próby odpowiedzenia na moje pytanie, mimo że przewiercałem ją wzrokiem. Nawet na mnie nie spojrzała.
    - O co ci chodzi? - podjąłem znowu, przykładając jej papierosa do ust. Atmosfera była napięta, Shichi nawet nie chciała podejmować jakiejkolwiek formy kontaktu ze mną.
    - Nie chodzi o żadnego pierdolonego Kyuubiego, czy o wioskę - wysyczała przez zęby, znowu płacząc. Rozumiałem wiele rzeczy, potrafiłem rozszyfrować wszystkich, ale z nią nie mogłem sobie poradzić. Była zagadką nie do rozwiązania, albo przynajmniej nie dla mnie. Martwiłem się, gdy patrzyłem na to, jak coraz bardziej się załamuje i rozsypuje się na drobne kawałki, nie mogąc z siebie wydusić tego, co w niej siedziało. Albo znowu wciągała mnie w tą swoją pełną intryg grę, w której nie rozumiałem zasad, ale bardzo mocno chciałem zagrać.
    - Więc o co?
    - O ciebie! - wrzasnęła, obracając się gwałtownie w wodzie. Teraz to ona wpatrywała się we mnie w skupieniu, spojrzeniem silnym i pełnym determinacji. Zaczynała znowu walczyć, coś się jej przestawiło, z trybu defensywa na ofensywa. - Masz najsilniejsze oczy jakie znam, ale nic nimi nie widzisz, jesteś ślepy. A może to i lepiej... - Znowu się obróciła. Starałem się być spokojny, ale z każdym jej kolejnym słowem traciłem cierpliwość. Westchnąłem głośno, znowu podejmując rozmowę:
    - Nie widzę, bo nie wiem CO mam widzieć. Od naszej rozmowy jesteś jakaś podminowana, miałem nadzieję, że zrozumiesz moje intencje, prosiłem, żebyś normalnie ze mną rozmawiała. Nie chciałem ciebie tym urazić, ale zauważyłem już na początku, że nie spodziewałaś się takiego...
    - Właśnie, nie spodziewałam się takiego pytania - weszła mi w słowo, uśmiechając się gorzko. Patrzyła na mnie, nie spuściła wzroku, a ja powoli chyba zaczynałem rozumieć, o co mogło jej chodzić. Spiąłem się, podając jej znowu papierosa do ust, a ona zaciągnęła się mocno, wypuszczając dym w górę. Serce zabiło mi szybciej, już wiedziałem, że wplątuję się w coś dziwnego i mimowolnie się uśmiechnąłem. Patrzyła mi w oczy, była jakby zmartwiona, ale nie wściekła.
    - Rozumiem - wykrztusiłem z siebie, gasząc papierosa w popielniczce. Wstałem, chyba zbyt gwałtownie, ale już się tym nie przejmowałem. To co się działo, w jakim kierunku toczyła się ta rozmowa nie było dobre ani dla niej, ani dla mnie, mimo że cholernie mi się to podobało. Czułem jej wzrok na sobie, odprowadziła mnie nim do stołu, na który odłożyłem popielniczkę. Wróciłem do niej, przeczesując włosy i powstrzymując uśmiech. Nie potrafiłem tego zrobić, nie potrafiłem się powstrzymać, ale nie potrafiłem też powiedzieć niczego mądrego, ani tego co chciałaby usłyszeć.
    - Nie chodzi ci o mnie, tylko o nas. I nie odbieraj mnie jako kpiarza, tylko...Zaskoczyłaś mnie.
    - Nie zaskoczyłam, wiedziałeś że tak będzie - szepnęła, a jej twarz na powrót się spięła. Miałem tylko nadzieję, że nie zacznie znowu płakać.
    - Zaskoczyłaś mnie jeśli chodzi o tę chwilę. - Przejechałem dłonią po twarzy. Nie miałem pojęcia, jak dalej ugryźć ten temat, wiedziałem że zaraz będzie ciągnęła mnie za język. Gadać głupoty na poczekaniu? Czy jak najszybciej mieć to za sobą?
    - To trudne, prawda? Zacznę, będzie szybciej. Zrobiłeś mi nadzieję tamtym pytaniem, albo raczej próbą zadania pytania. Myślałam... myślałam, że chcesz czegoś innego, Itachi. Wszystko, serio, wszystko, ale nie spodziewałam się że aż tak bardzo poświęcasz się wiosce. Nawet nie brzmiałeś jakbyś chciał pytać się o Kyuubiego... - powiedziała, a ja miałem pustkę w głowie.
    - Nie wiedziałem, że to może tak zabrzmieć, przepraszam. - Patrzyłem na nią uważnie, doszukując się na jej twarzy czegokolwiek, ale ona była jak z kamienia. Serce waliło mi jak jeszcze nigdy, siedziała w tej balii i czekała na mnie, aż powiem coś więcej. Ona powiedziała już wszystko i rozumiałem jej jasny przekaz, nie dając nic od siebie. Shichi znowu zalała się łzami, próbując to nieumiejętnie ukryć. Wycierała twarz mokrymi dłońmi, zaczynając się zanosić, a ja stałem jak palant, kontemplując w myślach na temat co właściwie powinienem zrobić w takiej sytuacji.
    Podniosłem ręcznik i podszedłem do niej. Nawet nie zwróciła na to uwagi. Złapałem ją za bark i obróciłem w swoją stonę, kucając przy niej i wycierając jej zapłakaną twarz. Popatrzyła na mnie zszokowana i wystraszona, przestając chociaż szlochać. Łzy dalej ciekły, a ja wycierałem je dłońmi, rozmazując wszystko po policzkach, które w kilka sekund zrobiły się purpurowe. I chyba nawet sam zaczynałem powoli się rumienić.
    - Przepraszam, przepraszam za wszystko - wyszeptałem, unikając jej spojrzenia. Teraz nie było mi do śmiechu, widząc jak bardzo źle czuła się ze swoimi myślami.
    Nagle zarzuciła mi ręce na plecy i mocno się wtuliła, płacząc jeszcze mocniej. Woda ściekała mi po nagich plecach, wsiąkając w materiał spodni. Mimowolnie przyciągnąłem ją do siebie, ściskając mocno, jakbym miał zaraz ją stracić. Nawet nie wiedziałem, dlaczego tak bardzo zaczęło mi na niej zależeć, dlaczego przejmowałem się jej łzami, dlaczego robiłem to, co robiłem. A jednak sprawiało mi to ulgę, że mogłem jej poprawić humor, chociaż na kilka chwil.
    Wbijała mi paznokcie w ramiona, ściskając mnie w żelaznym uścisku. Miała gorące ręce i plecy, które delikatnie gładziłem, starając się ją w jakiś sposób uspokoić. Brała głębsze oddechy, zaczynała się rozluźniać, ale nawet nie myślałem o tym, żeby ją puszczać. Przechodziły mnie kolejne fale gorąca, gdy tylko przesuwała paznokciami po mojej skórze, ale dalej nie przestawała płakać.
    Obróciłem głowę i złożyłem na jej szyi dłuższy pocałunek. Czułem jak napinają się jej wszystkie mięśnie, jak cała zesztywniała i znowu zaczęła szybciej oddychać.
    - Przestań płakać, błagam - powiedziałem, gładząc ją po głowie. Odsunęła się powoli, nieśmiało się uśmiechając. Spojrzenie miała pewne i przynajmniej już nie płakała. Sam uśmiechnąłem się na ten widok.

Tsunade
    Nie mogłam oderwać wzroku od dzielnicy, która niegdyś była zamieszkiwana przez Uchihów. Itachi i ta cała Shukketsu zaprzątali moje myśli od dłuższego czasu. Czekałam na moment, gdy dostanę informację z Suny, że Kazekage został pozbawiony demona. Wtedy Akatsuki na pewno wywołałoby wojnę przeciwko wszystkim wioskom.
    Na schodach słychać było jakieś hałasy, Shizune powstrzymywała kogoś przed wejściem do mojego gabinetu. Nie miałam ochoty na wizyty, ale musiałam wypełniać obowiązki. Przesunęłam dłonią po karku, głośno wzdychając, gdy nagle drzwi trzasnęły o ścianę z takim hukiem, że miałam ochotę komuś bardzo mocno przywalić.
    - Tsunade-sama, proszę mi wybaczyć, ale...
    - Zamknij się, Shizune - syknęłam, obracając się gwałtownie.
    - Hokage-sama, błagam...- Zabrakło mi słów, gdy zobaczyłam umorusanego błotem, poranionego i zmęczonego chłopaka.
    - Shizune, zostaw nas - wydukałam, wskazując jej drzwi. Tym razem nawet nie jęknęła, tylko wyszła bez słowa, zamykając za sobą drzwi. Wymieniałam przez chwilę spojrzenia z chłopakiem, cały gniew jakby ze mnie uszedł jakimś otworem.
    - Yuji, jak się tu dostałeś? - zapytałam, uważnie go obserwując. Nie spodziewałam się, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę tego chłopca żywego, chłopca, który spędzał czas z Itachim Uchihą i Shichi Shukketsu, który był istną skarbnicą informacji. Był moim asem w rękawie, którym mogłam rozegrać całkiem niezłą partię.
    - To jest najmniej istotna rzecz w tym momencie. Mam mnóstwo informacji, informacji takich, których, bez urazy oczywiście, Hokage nigdy by nie posiadła. Mam jednak pewne warunki, które muszą być zrealizowane - powiedział spokojnie, patrząc mi w oczy.
    - Jakie warunki?
    - Moje akta są czyste i nic co powiem, nie zostaje użyte przeciwko mnie i przeciwko pewnym osobom, ale pewnie Hokage sama zmieni zdanie na ich temat, po tym co usłyszy. - Zaśmiałam się, głośno. Jego przewinienia i tak były niczym, niepokoiło mnie tylko to, że chce zapewnić komuś nietykalność. Obawiałam się, że będzie to Uchiha.
    - Dobrze Yuji. Shizune!!! - wrzasnęłam, a ona pojawiła się po kilku sekundach w gabinecie. - Weź notatnik i pisz wszystko. Yuji, co robiłeś w posiadłości Uchiha z Renem Kotae? - Patrzył przez chwilę na ścianę, a po chwili zaczął mówić:
    - Ren musiał przejść test, żeby zostać przyjętym do grupy. Musiał zabrać stamtąd zasłonkę.
    - Kto go zabił?
    - Ja - odparł pewnie, a ja chrząknęłam znacząco, zerkając, czy Shizune aby na pewno wszystko notuje. Teraz rozumiałam, dlaczego chciał mieć czyste akta.
    - Dlaczego byłeś później z Uchihą?
    - Przyłapali nas. Ja się im spodobałem, ale Ren nie. Musiałem się go pozbyć, a później znalazłem się w innym miejscu, ogłuszyli mnie. Nie spędziłem z nimi za wiele czasu, zabrał mnie stamtąd Ryuuki Ryoutaro. - Zaczynało się robić interesująco, ale nie rozumiałam do czego Yuji był potrzebny Itachiemu. Zbędny balast? To nie w jego stylu, efektywność od razu by zmalała.
    - Mówisz w liczbie mnogiej. Jacy oni?
    - Itachi Uchiha i Shichi Shukketsu.
    - Czyli ona żyje? - Usiadłam w fotelu, składając dłonie w wieżyczkę.
    - Puki co, tak.
    - Co to znaczy?
    - Po kolei - mruknął, siadając na krześle. Przetarł brudną twarz dłonią. Był wycieńczony, ale chciał mówić. Ja chciałam słuchać, liczyłam na jeszcze więcej ciekawych informacji. - Z Ryoutaro udaliśmy się do Kusy, gdzie spotkaliśmy Shizukę Tsurę, Hakuri Yuutsu i Kamihiego Shukketsu, Ryuuki proponował im wybicie Akatsuki, które od dłuższego czasu planował Itachi. - Wpieniło mnie. Nie wiedziałam o co pytać najpierw. Kolejny Shukketsu? Oni jakiś czas temu zostali wszyscy zabici... A Itachi i plan napaści na Akatsuki..? Nic nie było logiczne, nic się nie układało w całość. Teraz miałam poważne wątpliwości czy Yuji Okabe jest osobą która mówi prawdę.
    - Dlaczego Itachi chciał pozbyć się Akatsuki?
    - Z tego co mówił Ryoutaro, to Itachi spiskował z Hokage i robił to wszystko dla Sasuke. Ogólnie to Ryuuki i Itachi współpracowali, ale któregoś razu Ryoutaro zmienił zdanie i chciał sam napaść na Akatsuki. Od tego momentu Uchiha jest wrogiem numer jeden. Z kolei ja i Kamihi twierdzimy, że Itachi nie może być zły.
    - Yuji, czemu tak twierdzisz? On wybił cały swój klan! - krzyknęłam, może trochę zbyt ostro, ale on nawet się nie przejął. Dalej na mnie patrzył beznamiętnie, chcąc jak najszybciej skończyć przesłuchanie. Uśmiechnął się pobłażliwie, kręcąc głową.
    - Dalej nic nie rozumiesz, prawda? Gdyby był takim na jakiego się kreuje, zaszlachtowałby mnie od razu tamtej nocy, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy. Nawet Sasori mówił o nim same pochlebne rzeczy.
    - Sasori?! Marionetkarz z Suny?
    - Tak - odparł spokojnie, odchylając głowę do tyłu. Czułam, że to on przejmuje kontrolę nad tym spotkaniem, nie wiedziałam tylu rzeczy, a on zaskakiwał mnie z każdym swoim kolejnym słowem.
    - Jakim cudem..?
    - Sasori opuścił Akatsuki i dołączył do Ryoutaro. Proponowałbym, żeby Hokage raczej zajęła się ujęciem właśnie Ryuukiego niż kogoś innego... On zrzeszył pod swoimi skrzydłami Hakuri i Shizukę, Sasoriego i Sasuke. - Po raz kolejny nie wiedziałam co powiedzieć. Popatrzyłam na Shizune, która trzęsącą się ręką notowała słowa Okabe. Miałam mętlik w głowie, musiałam jak najprędzej zwołać radę, skonsultować te informacje ze starszyzną i podjąć jakieś działanie. To wszystko stało za długo i bardzo się skomplikowało. Yuji znowu podjął:
    - Sasori już przyszedł z Sasuke do Ryuukiego. Po tym jak zabił Orochimaru, postanowił odnaleźć Itachiego i go zabić. Za to Sasori chciał uwolnić z Akatsuki Deidarę. No i Ryuuki chciał odbić z Akatsuki Shichi Shukketsu, mówił coś o tym, że ją kocha i zabije Itachiego, że jej namieszał w głowie. Dotarliśmy w końcu do Akatsuki, ja nawet nie wchodziłem do środka, tylko czekałem na zewnątrz. Pierwszy wyszedł Sasuke z Shizuką i Hakuri, szukają Shichi i Itachiego. Później Sasori uciekł z Deidarą, po nich wyszedł Kisame i ruszył za Sasuke, pewnie chce go zabić. Na końcu uciekł Kamihi. Jeszcze chwilę czekałem na Ryuukiego, ale on nie wyszedł, chyba go zabili. Ja udałem się do Konohy.
    - Znasz drogę do siedziby Akatsuki? - zapytałam, przypatrując mu się uważnie. Skinęłam lekko ręką, a w pomieszczeniu pojawił się jeden oddział ANBU.
    - Przy nich nie będę mówił - odparł pewnie, krzyżując ręce na piersi.
    - Pozwól mi na szybki zabieg, który wykona na tobie głowa klanu Yamanaka. Zobaczy twoje myśli i nim się obejrzysz, kolejne oddziały ANBU zostaną wysłane do Akatsuki, a ja postaram się cofnąć listy gończe, które zostały puszczone za Shukketsu i Uchihą. - Nic nie odpowiedział, tylko skinął lekko głową.

Narrator
    Ocknął się w jasnym pomieszczeniu, nie do końca pamiętając co właściwie się stało i jakim cudem tu jest. Pamiętał jak Hoshigaki go dręczył, wbijając mu miecz w bok i szarpiąc go wściekle, pamiętał jak się zregenerował, po czym Kisame znowu zaatakował, tym razem rozrywając jego nogę. Chciał spojrzeć w dół, ale nie mógł ruszyć głową, która była ściskana jakby w imadle. Próbował poruszyć czymkolwiek, ale był zupełnie obezwładniony. Dopiero teraz poczuł rwący ból w nodze, którego nie mógł się pozbyć. Od czasu gdy posiadł szalone umiejętności odbudowy swoich tkanek w kilka sekund, przestał być odporny na fizyczne cierpienie. Zagryzał wargi, starał się powstrzymać przed wyciem, sapnął tylko ciężko, przymykając powieki.
    - Boli? - Spokojny głos przeciął ciszę, a Ryuuki mimowolnie otworzył oczy, szukając wzrokiem osoby, która śmiała pytać o takie rzeczy. Konan stała wyprostowana, przyglądając mu się z uwagą. - Boli noga?
    - Konan, jak miło cię widzieć! Piękniejsza niż zwykle! - wykrzyknął, uśmiechając się szeroko i gdyby tylko mógł, to rozwarłby szeroko ramiona, aby ją uścisnąć. Niestety, nie mógł się w ogóle ruszyć.
    - Skończ te swoje głupie gadki i lepiej żebyś miał jakąś dobrą wymówkę. Po jaką cholerę przyprowadziłeś tutaj tę całą bandę popaprańców? - mruknęła, przechadzając się wolno po pomieszczeniu, nawet nie zaszczycając go jednym spojrzeniem.
    - Wiesz, możesz mnie stąd wypuścić i wtedy na pewno będzie nam się lepiej rozmawiało. - Ryuuki grał na czas, próbując wybadać Konan i to, jak bardzo jest zdolna go zabić w skali od jeden do dziesięciu.
    - Żebyś znowu zwiał? - fuknęła, a Ryuuki poczuł ścisk całego ciała. Teraz zrozumiał, że był w papierowym więzieniu stworzonym przez niebieskowłosą wariatkę. I zrozumiał, że w skali od jeden do dziesięciu, Konan wahała się między jedenaście a dwanaście jeśli chodziło o jego uśmiercenie.
    - Moja droga, ja tylko się ewakuowałem przez zagrożeniem! To nie moja wina, że Nagato nie potrafi panować nad emocjami i musiałem dać mu czas by ochłonął! - Konan parsknęła pod nosem, tworząc z papieru wymyślne krzesło. Powoli rozpięła płaszcz, spuściła go z barków i przewiesiła przez oparcie. Ryoutaro nie spodziewał się, że ta zimna suka może być tak fikuśnie ubrana i co gorsza mieć tak fantastyczne ciało. Miał wrażenie, że jej długie nogi kończą się gdzieś w przestworzach, ubrana w granatowe spodnie kontrastowała z bielą pomieszczenia, a buty na obcasie uwydatniły mięśnie nóg. Przesunął wzrokiem wyżej i zahipnotyzowały go cztery kolczyki wokół pępka. Uśmiechnął się półgębkiem. A później natrafił na przeszkodę, która zmusiła go do pobudzenia wyobraźni. Konan była ubrana w dziwną kamizelkę z dłuższym tyłem i zabudowaną po samą szyję. Bardzo obcisłą. Ryuuki przełknął tylko ślinę, skupiając się na dużym biuście kobiety.
    A Konan jakby nigdy nic, usiadła na krześle zarzucając z gracją nogę na nogę, kreśląc w powietrzu półkole niczym cyrkiel. Patrzyła na niego mrużąc oczy i zaciskając usta w wąską linię. Wiedział, że mu nie odpuści, ale musiał walczyć, jego instynkt już zaczynał działać na najwyższych obrotach.
    - Zostałeś sam, Ryuuki - odparła spokojnie, lekko potrząsając głową, jakby akcentując każde wypowiedziane słowo. - Wszyscy cię opuścili. Deidara zwiał z Sasorim, Sasuke z tymi dziewczynami od demona też zniknął. Jedno mnie interesuje, kim był mężczyzna, który ukradł nam Kyuubiego?
    - Och, jestem w szoku! Nagato ci nie powiedział? - zadrwił i po sekundzie tego pożałował. Papier zacisnął się wokół jego poharatanej łydki z ogromną siłą, a ból nagle eksplodował mu przed oczami ciemnymi plamami. Znowu powstrzymał się przed krzykiem, jęknął długo, aż w końcu wydusił z siebie:
    - Mimo wszystko wyglądasz wspaniale, Konan. - Zaakcentował wyraźnie jej imię, mrużąc oczy.
    - Jesteś idiotą. Kto to był? Jeśli nie ja, to Nagato wyciągnie z ciebie wszystkie informacje, ale wtedy zdechniesz. Myślę, że życie jednak ci miłe - mruknęła, wzruszając ramionami i znowu zacisnęła papierowe więzienie, a Ryoutaro nie mógł złapać oddechu. Dusił się, a bursztynowe oczy wpatrywały się w niego beznamiętnie. Każda sekunda wydawała mu się być dłuższa niż w rzeczywistości, gdy w końcu po pewnej chwili napieranie zelżało i mógł ponownie oddychać bez skrępowania.
    - Wiesz, jednak mnie przekonałaś. Kto mógł podpierdolić wam demona w takim tempie? - wydusił z siebie, uśmiechając się szeroko.
    - Shichi - powiedziała opanowanym głosem, kładąc dłonie na udzie, a Ryuuki mimowolnie podążył za nimi wzrokiem, po raz kolejny czując jak Konan ściska mu łydkę.
    - Kamihi Shukketsu, jej brat - sapnął ciężko, próbując się wyrwać, ale kartki tylko zacisnęły się mocniej na całej powierzchni jego ciała.
    - Po co mu demon? - zapytała, a na jej twarzy nic się nie zmieniło. Konan była jak skała, kompletnie niewzruszona na jego cierpienie, przyglądała się jego twarzy i może lekko się uśmiechnęła, ale uznał to za przewidzenie. Poruszyła się na krześle, a w jej dłoni pojawiła się kartka i zaczęła ją składać.
    - Tego akurat nie wiem, przysięgam. Konan, kurwa, poluzuj ten pierdolony papier! - krzyknął, starając się w miarę możliwości uspokoić. Wychodziło mu to co najmniej słabo, bo dalej był osaczony przez pułapkę.
    - Nagato ma do ciebie kilka pytań. - Wstała i położyła mu na udach biały kwiat, identyczny jak ten, który miała we włosach, a za jej plecami papierowa ściana się rozsunęła. Ryuuki otworzył usta ze zdziwienia, gdy jego oczom ukazał się chudy facet. Wpatrywał się w niego rinneganem, siedząc w bordowym fotelu, w tym samym, w którym sam kiedyś siedział w gabinecie Peina.
    - Widzę, że twój stan się poprawił, od kiedy nie musisz utrzymywać ciał - wysyczał Ryuuki, zastanawiając się przez chwilę czy nie zabrzmiał zbyt bezczelnie, ale nawet się tym nie przejął.
    - Widzę, że dalej lubisz ryzykować życiem, byle tylko bezsensownie kłapać gębą. - Nagato patrzył na niego przenikliwym wzrokiem. Nie był już zależny od maszyny, która utrzymywała go przy życiu, wyglądał nieco zdrowiej i miał siłę, aby poruszać się bez niczyjej pomocy.
    Ryuuki zastanawiał się tylko, czy jest w stanie ich w jakiś sposób zabić. Zaczynało się robić naprawdę gorąco i jak na razie nie zapowiadało się na to, że uda mu się przeżyć. Chciał ich otruć, albo chociaż uwolnić ogromne pokłady chakry, żeby obezwładnić ich na kilka sekund, a wtedy już jakoś by sobie poradził. Już raz zdołał wymsknąć się Peinowi spod ostrza.
    - Jesteś na spalonej pozycji, teraz nie dasz rady mi uciec. Nie mogę pojąć jakim cudem wpadłeś na pomysł, żeby napaść na Akatsuki...
    - Sam rozumiesz, że jeśli moi podwładni faktycznie by współpracowali, to z twojej osłabionej organizacji zostałby tylko kurz i nic więcej. Teraz muszę radzić sobie sam, jak zwykle z resztą. Ty do pomocy masz piękną Konan, moja Shichi została porwana przez Uchihę.
    - Dobrowolnie z nim poszła - mruknął Nagato, krzyżując ręce na piersi. - Cała wasza felerna trójka mnie zdradziła. Zastanawiałem się, co z wami zrobię, gdy w końcu was dopadnę. Gdy trzy dni temu odwiedziłeś Akatsuki, pomyślałem, że wyślę cię na poszukiwania Uchihy i Shukketsu, ale teraz zmieniłem zdanie. Stoisz mi na drodze w realizacji najważniejszego celu, do niczego się nie przydasz, więc po prostu cię usunę... Identycznie jak ty chciałeś postąpić ze mną. - Ryuuki uśmiechnął się szeroko, przymykając oczy.
    - Nie szkoda ci mnie? - zapytał, śmiejąc się na całe gardło.
    - Nie - powiedział Nagato i spojrzał na Konan. - Zabij go.
    Kartki zaczęły oplatać twarz Ryuukiego, a on dalej nie przestawał się szaleńczo śmiać. Wypuścił z siebie całą chakrę, jednym potężnym uderzeniem. Konan i Nagato przez moment zastygli w bezruchu, nie bardzo się przejmując desperackim posunięciem Ryoutaro, ale gdy byli już stuprocentowo pewni, że nie żyje, Konan zaczęła luzować kartki, spomiędzy których, niczym gazowa bomba, zaczęła uwalniać się trucizna. Żadne desperackie próby ratunku nie były w stanie im pomóc, gdy trucizna przenikała przez ich skórę, nawet teleportacja w inne miejsce nic nie dała, nawet rinnegan Nagato, czy origami Konan nie były w stanie usunąć trucizny z ich ciał.
    Ryuuki Ryoutaro przed swoją śmiercią myślał tylko o tym, że zniszczył coś, co bardzo mu przez kilka ostatnich lat uprzykrzało życie, że w pewien sposób uratował Shichi i czuł satysfakcję z tego, że wypełnił swój plan do końca. Z pomocą Uchihy czy bez i tak był teraz górą.
    Papierowe więzienie rozpadło się się, a pośród miliarda kartek leżało martwe ciało lidera Akatsuki i jego najlepszej przyjaciółki. Plan, który miał zagwarantować pokój na świecie nie został nigdy zrealizowany, piękna idea nigdy nie została ziszczona, ale w tamtej chwili nie to było dla Nagato najważniejsze. Patrzył na Konan oczami pełnymi bólu i to był ostatni obraz który zarejestrował przed śmiercią. Chciał widzieć ją uśmiechniętą i zobaczył ją taką. W obliczu śmierci chwyciła go za chudą dłoń i uśmiechała się do niego, mimo że trucizna niszczyła ją od środka. Dopiero wtedy zrozumiał, że wcale nie potrzebował Akatsuki, ale na to wszystko było już po prostu za późno.
___________
Witam serdecznie! To chyba nie była aż tak długa przerwa jak mi się wydaje, prawda? I tak trzymałam rozdział przez dwa dni gdzieś w przestrzeni, zastanawiając się, czy aby na pewno go upublicznić...
Zaczęłam ostatnio czytać bardzo dużo blogów i przyznam szczerze, że to mnie motywowało do działania, a raczej daty opublikowania ostatnich postów. Gdy patrzyłam na swój blog i na 2014 rok, to robiło mi się troszeczkę przykro, że sobie odpuściłam.
A co do tego na górze, nie wiem jak wy to widzicie, ale ja to widzę tak, że chylę się ku zakończeniu tej opowiastki. Nie ma co marudzić moi drodzy, umilałam wam czas od 2010 roku i chyba czas zejść ze sceny i dać miejsce innym :)
HAHAHA, ZABIŁAM NAGATO! Kto jest smutny? :D
Btw, takie mam parcie na pisanie, że już zabieram się za kolejny rozdział! Co się ze mną dzieje..?
Pozdrawiam was gorąco,
na zawsze wasza Chihiro.